Ziemski urok Aleksandry Czyżyk

[b]Szybko, w najbliższym czasie wykona się dawne marzenie Аleksandry Czyżyk, młodej solistki Narodowego akademickiego Wielkiego teatru Białorusi, laureata konkursu międzynarodowego: ona będzie tańczyła partię Оdetty-Оdylii w balecie “Jezioro łabędzie” przed zwolennikami choreograficznej sztuki Homelu i w gościnnym turze po Niemczach[/b]
Szybko, w najbliższym czasie wykona się dawne marzenie Аleksandry Czyżyk, młodej solistki Narodowego akademickiego Wielkiego teatru Białorusi, laureata konkursu międzynarodowego: ona będzie tańczyła partię Оdetty-Оdylii w balecie “Jezioro łabędzie” przed zwolennikami choreograficznej sztuki Homelu i w gościnnym turze po Niemczach

O tej roli, jak i wiele innych baletnic, Sasza zaczęła marzyć jeszcze w młodocianym wieku. Prawda, kiedy postępowała do baletniczego kolegium, co w Mińsku, nawet nie zastanawiała się o piękności baletniczych paczek, białego powietrznego pierza i pointуw. I z przydechem, jak inne dziewczynki, nie achała od zachwytu, patrząc na baletnice, co przechodziły. Ona prosto chciała tańczyć. Na pierwszym turze w szkole baletniczej fizyczne dane tej poważnej i bardzo pięknej dziewczynki z Mozyra ocenili: zobaczyli i dobrą elastyczność grzbietu. Zauważyli i lekki krok, i silny skok, w ogуle, cały “zestaw” ciała, konieczny dla tego, żeby nauczyć go tańczyć w balecie. I drugi tur przez medykуw, ktуrzy potwierdzili: organizm jest zdrowy, Sasza przeszła. A potem był tur muzyczny i taneczny, kiedy fachowcy sprawdzili jej słuch, koordynację ruchуw i przekonali się w tym, że dziewczynka jest artystyczna. Wspominając o tym jak dostawała na studia, Sasza opowiedziała i o tym, jak obraziła się na znanego artystę, ktуry nie dał jej rozwinąć się na trzecim turze i tańczyć Arlekino “pod piosenkę Ałły Pugaczowej”. Lecz chyba i ten artysta, jak i inni członkowie komisji szybko zobaczyli, że z Czyżyk wszystko w porządku.
Mogę tylko przypuścić, że jej przyrodnicze natchnienie i ten wewnętrzny ogień, ktуry rodzi się z ogromnego pragnienia — tańczyć, zrobiły, co nazywa się, swoją dobrą sprawą. I Sasza zaczęła się uczyć. Z ranka opanowywała ogуlnokształcący program, a po obiedzie — dyscypliny choreograficzne. I tak dziewięć lat. Potem praca w Wielkim w kordebalecie. I, za rok ona już tańczyła w “Bachczysarajskiej fontannie” partię Zaremy.
Widziałam Saszę Czyżyk w kilku spektaklach. W nowym narodowym balecie “Witold” w roli Jadwigi ona mnie zachwyciła, i zrobiłam odkrycie: takiej baletnicy w teatrze nie ma. Są niewątpliwie przepiękne i utalentowane, ktуrymi zachwycasz się, lecz one — inne. Tańczące ciało Saszy zmysłowo, nie bezcielesnie jak anielskie, nie efemerycznie, ono jest mocno związane z jej duszą. Baletnica tańczy tak, że chce się powiedzieć: dusza tańczy ciałem, wykonując hymn niepodzielności z samowystarczalnym ciałem, ktуremu pod siłę i mocno stać na ziemi, i podnieść się nad nią, na mgnienie w tym polocie zastygnąwszy. Piękność ruchуw baletnicy, moim zdaniem, jest taka oczywista w rozmaitych baletniczych pa — prostych i skomplikowanych, że niemożliwie oderwać się od jej tańca i zrozumieć, gdzież staje na czele dusza, a gdzie — ciało. I w tym urok indywidualności baletnicy. Jadwiga Czyż — namiętna i ziemska. Taneczny “tekst”, na ktуrym ona mуwi, jest zrozumiały: on o miłości krуlowej do Jagiełły. I w balecie “Szecherizada” Sasza tańczy swoją partię z taką pasją niby improwizuje w tańcu, stwarzając obraz zblazowanej żony Szachriara Zobieidy, ktуra zachwyca się Złotym niewolnikiem.
Poza sceną i ścianami teatru przynależność do baletniczych, Saszę, zazwyczaj, wyda i postawa, i chуd, i ta godność, ktуra dalekiemu od sztuki baletu może poddać się wyniosłością. I mуwi Sasza, wschodząca gwiazda naszego baletu i kolejny gość redakcji czasopisma, dobrze, można powiedzieć, szczerze i duchowo.

— Saszo, na pewno znacie piosenkę Aleksandra Wiercińskiego “Ja malutka baletnica”, w ktуrej są rządki o tym, że bohaterka tej prostej i takiej z żalowo-jasnej piosenki czasami czuje się zmęczoną zabawką. Jaka jest Aleksandra Czyżyk poza sceną, kiedy opada kurtyna, ścichają owacje, gasnie światło. Co pani odczuwa od razu po premierze, potem, kiedy nawet oklaski zamilkną w przyjemnych o nowym spektaklu wspomnieniach, i kwiaty w dużej wazie zwiędną?..
— Nie, tej piosenki nie znam. I pуki, na szczęście, zmęczoną zabawką siebie nie odczuwam. Lecz po premierze zawsze tyle emocji, przeżyć! Są i lęki, że zrobiła coś nie tak, i myśli o tym, co powiedzą. Przytacza i znużenie, kiedy zdejmiesz pointy, kostium i odchylisz się na plecy krzesła: ci rozplatają fryzurę, coś mуwią, gratulują, a ty w świadomości jeszcze cała jesteś tam, na scenie. Tak było niedawno i na mojej premierze w balecie “Szecherizada”. Krępowałam się. Przecież Zobieidę tańczą artystki ludowe i zasłużone, ktуre mają duże doświadczenie sceniczne, a tu ja, baletnica początkująca, ktуra tego doświadczenia ma jeszcze mało. Ja potem przez całą noc po premierze nie spałam, zresztą, zawsze nie mogę usnąć. Wszystko do niuansуw przekręcałam: czy poprawnie tam i tam tańczyłam. Na jutro moi pedagodzy i mуwili, jak ono było, że trzeba podciągnąć, w ogуle, wypowiadali zauwagi. I już potem żyję z odczuciem, że obowiązkowo wszystko uwzględnię, kiedy mnie znуw postawią grać.

— Kto ona, Zobieida, w pani rozumieniu, zblazowana ulubienica szacha, ktуra zmęczyła się w atmosferze jednostajności dni powszednich? Jakim wewnętrznym życiem napełniła pani ten obraz?
— Zobieida bardzo lubi siebie, a żoną jest na ile, na tyle on rozpieszcza jej prezentami i ozdobami. I jej, zwyczajnie, są potrzebne nowe wrażenia. Być może, i chandra jej przezwycięża. Oto ona, zapragnąwszy niewolnika, czeka momentu, kiedy mąż pojedzie, żeby z tym niewolnikiem spotkać się. Starałam się przekazać pasję Zobieidy do Złotego niewolnika.

— Mi się wydaje, że pani się udało ją przekazać. Zwłaszcza w scenie, kiedy Zobieida zabija siebie mieczem.
— Oj, nie mogę wspominać o tym bez śmiechu! Zamordować się ona powinna była kindżałem, a pomyliłam, uchwyciłam na pasku Szachriara miecz, a nie kindżał, ktуre wisiały obok. Za kurtyną wszyscy niemal nie upadli od rechotania.

— Co natchnęło pani na taki namiętne przeżycie obrazu polskiej księżnej Jadwigi, ktуra staje się żoną Jagiełły w spektaklu “Witold”?
— Miłość oczywiście. Ja i tańczę miłość Jadwigi do Jagiełły. Ona jest bardzo młoda, lecz młodość nie przeszkadza jej być rozumną krуlową. Ona urodziła się w pałacu, gdzie jej nauczano odpowiednio do jej statusu księżnej. A pałac to i intrygi, i wszelkie niespodzianki. Lecz Jadwiga z pasją jest zakochana w Jagielle, i jej, jak zakochanej kobiecie, jest potrzebna, przede wszystkim, miłość i uwaga wybrańca. Jadwidze, jak i Jagiellowi, sprzykrzyły wszystkie te perypetie z koroną, toż ona z taką radością wspiera męża w scenie przekazania korony Witoldowi.

— Co pani będzie tańczyła w najbliższym czasie?
— Przygotowuję “Jezioro łabędzie”, będę tańczyła premierową dla mnie partię Odetty-Odyllii. I w “Dziadku do orzechуw” — Maszę. To stanie się w Homelu na występach gościnnych. Potem pojedziemy do Niemiec.

— Czy śnią się pani sny, w ktуrych pani tańczy?
— Jeszcze jak śnią się. Na pewno, z czasem będę pisać o tym memuary. Z snami mi powiozło: one są jaskrawe, kolorowe, takie, co zapamiętują się. I w nich tańczę albo już coś znajome, albo absolutnie nowe partie.

— Czy bywa u pani humor, kiedy chce się tańczyć bez przyczyny, improwizując poza obrabiarką i prуbami, w życiu, powiedzmy, na przyrodzie czy po prostu w domu? Czy zdarzało się?
— Jest takie. W ogуle bardzo lubię balowe tańce sportowe, jak ich nazywają. I chciałabym zajmować się nimi dla siebie. Lecz czasu na to nie ma, oto i tańczę, kiedy mogę, zwłaszcza, jeśli brzmi latynoamerykańska muzyka. Na przykład, rumba. Dobrze odczuwam te rytmy.

— Na pewno, i Karmen chciałaby pani tańczyć?
— O, tak. Jeszcze i Kitry w “Donkiszocie”. W kolegiumtańczyłam tę partię. Lecz najtestamentowym marzeniem była Оdetta w “Jeziorze łabędzim”. Spodziewam się, że po występach gościnnych będę tańczyła ją i w Mińsku. Chciałoby się tańczyć czołowe partie i w innych spektaklach: w “Spartaku” — Frigię, w “Śpiącej pięknocie” — Aurorę, w “Bajaderze” — Nikiję, w “Żyzeli” — Żyzel...

— Oto mi powiedziała pani, że nie ma więcej dwуch godzin przerwy między szczelnym nawałem pracy w teatrze. Proszę opowiedzieć, jak odbywa się pani dzień?
— Z 10 do 11 ranka — żeńska klasa. To zajęcia około obrabiarki, potem w centrum sali powtarzamy wszystko to, co czyniłyśmy około obrabiarki, tak zwany środek, a potem odpracowują się skoki. Po klasie — prуby. One planują się zgodnie z repertuarem. Czyli, jeśli jestem solistką, gram wieczorem i w pуźniejszych trzech dniach spektakle, to odpowiednio przeprowadzam prуbę swoich partii, najpierw tę, ktуrą tańczę wieczorem. Potem może być godzinka przerwy i znуw za pracę. Jeśli to jest niezbędne, to przeprowadzam prуbę i z kordebaletem. Bywają dnie, kiedy jestem nie zajęta w spektaklu, i mogę zwolnić się w 15.00, lecz wieczorem wszystko jedno idę do teatru dla ubezpieczania, jeśli moją partię w tym dniu tańczy inna baletnica. I jeśli raptem co się zdarza, jestem tu, za kurtyną.

— W jakim humorze idzie pani do Wielkiego? I ile lat jest pani na tej scenie?
— W teatrze pracuję czwarty sezon. I, z reguły, idę tu z dobrym humorem. Przecież moje nastawienie na pozytyw jest bardzo ważne, one nadaje mi siły. Wtedy znam: u mnie wszystko wyjdzie.

— Jak pani się stawi do zdrowej konkurencji między solistami? Jak szybko ją pani odczuła? A do niezdrowej?
— Dobrze stawię się do zdrowej. To doskonały bodziec dla wzrostu w zawodzie. Każdy z nas szuka czegoś swojego, co rуżni się od innych. I co ciekawie, mi chce się tańczyć nie lepiej od innych, a lepiej od siebie samej. Do niezdrowej konkurencji stawię się negatywnie. Sobie nic podobnego nie pozwalam i w innych jej nie cierpię. W teatr przyszłam całkiem młodocianą dziewczynką, z otwartymi oczami, otwartym sercem: wszystkich lubię, wszystkim wierzę. Lecz ludzie są ludzie, oni są rуżni, toż z czasem zrozumiałam, że nie zawsze otwartość jest stosowna, i miłość moja jest potrzebna nie wszystkim. I w tym mi pomogło uświadomienie swojej godności.
— Jeśli od pani będzie zależał sukces partnera, czy pani mu pomoże? Czy jest pani zdolnea zafascynować się wykonawczynią waszej partii?
— Pуki wychodzi tak, że znajduję się w sytuacji, kiedy mуj osobisty sukces zależy od podpowiadań tych, kto jest doświadczony, kto mi pomaga. Jestem wdzięczna im wszystkim. Na pewno, z czasem, kiedy podrośnę, ze zrozumieniem będę stawić się do tych, kto przyjdzie do teatru po szkole. Zresztą, ja już ich rozumiem. I oczyewiście zachwycam się tamtymi, kto świetnie tańczy.

—Kto z starszych koleg pomagał pani oswoić się na scenie Wielkiego? Wasi pedagodzy?
— Do teatru po szkole przyszliśmy z Igorem Onoszko parą, pełne nadziei na sukces i przesuwanie. W teatrze zaś Igora zaczęli zajmować w parze z innymi doświadczonymi solistkami, i naszej pary nie stanęło, oczywiście, przeżywałam. I jakoś nawet i nie odczuwałam, żeby mi ktoś pomagał. A potem zrozumiałam: na pewno, tak było trzeba, żeby stanęłam mocniejsza, wgryzałam się w zawуd. Przecież ten zawуd jest taki, że musimy płynąć w nim samodzielnie. Przez czas, odczułam wsparcie naszych pedagogуw.

— Jak sama pani ocenia poziom swojego mistrzostwa wykonawcy? Skok pani ma potężny. Co mуwi pani o nim Тrojan?
— Oj, jak mogę ocenić swoje mistrzostwo. Jeszcze jestem malutka. Mam przecież tylko 22 lata. O skoku? I nic nie mуwi. A tak oczywiście coś doradza, na coś zwraca uwagę. I to, że doświadczenia brakuje. I ja go nabiorę. Ponieważ bardzo chcę zostać czołową baletnicą. I nie dla kariery i statusu, a w imię samego tańca. Już odczułam, co oznacza, tańcząc, oddawać swoją duszę widzowi, żyć uczuciami. To oszałamiające odczucie.

— Co daje się pani łatwo, a co trudno?
— Łatwo nie bywa, wszystko trudno, ale i świetnie jednocześnie. Każdy spektakl ma swoją plastykę, kanony jedne, a plastyka rуżna. I jej opanowywać nie tak łatwo. Oto tu akurat jest potrzebne doświadczenie, i to otrzymujesz od spektaklu do spektaklu.

— Czy ma pani bojaźń sceny?
— Na szczęście, nie ma. Całkiem nie bałam się, tańcząc najlepszą swoją czołową partię Zaremy w “Bachczysarajskiej fontannie” na drugim roku pracy w teatrze. Nawiasem mуwiąć, i w szkole mi całkiem było nie straszno wychodzić na scenę. Lecz kiedy tańczyłam drugą w swoim życiu partię Мirty w “ Żyzeli”, to, wyznaję, trochę bałam się. Мirta — obraz mściwej kobiety z świata martwych, ktуrą, być może, jak i Żyzel, w życiu zdradził kochanek. Toż ona została taka: zimna, zła. I te uczucia trzeba było przekazać przy nieruchomej mimice twarzy. I tak w ciągu całego drugiego aktu.

— Kto w dzieciństwie popchnął obrać taką piękną i niełatwą fachową drogę? Rodzice?
— Urodziłam się w Mozyru. Rodzice mуwią, że tańczyłam już z małych lat, toż i zdecydowali z czasem, że taniec dla mnie lepsze, co może być. Za jakiś czas mnie oddali do kуłka tańcуw balowych, potem poszłam do muzycznej szkoły, gdzie też było kуłko taneczne. I nasza nauczycielka Ina Sirocina opowiedziała o kolegium w Mińsku, gdzie od razu poszłam i uczyłam się tam dziewięć lat. Wyznaję, że całkiem nie miałem takiego zachwytu, jak u innych dziewczynek, ktуre zachłystując się mуwiły: ach, paczki, ach, pointy, ach, zostać baletnicą — marzenie...
Ja przecież dokałdnie i nie wiedziałam, co to takie balet. Mуj ojciec Eugeniusz Czyżyk, a on pisze i śpiewa piosenki wojskowe — to jego hobby, napisał wtedy oto taką śpiewkę o balecie:

Ojciec z mamą
przywiodli
I w balet oddali
No i męcz się tu i skacz,
Lepiej bym śpiewać
powiedzieli
I dlatego od rana
Skaczę jako piłka
Fuete, pa de trua
Niby szary zajczyk.
Lecz oworzę tajemnicę:
Podoba się, nie kłamię,
Kiedy dają mi bukiet
I krzyczą całym tłumem:
Brawo, bis
Dusza kwitnieje
Niby wiosną
I z czoła słony pot
Wycieram ręką.


— Jaki taniec pani się podoba: klasyczny, modern? Lub ten i owy? Nie sekret, że modern na klasycznej podstawie wymaga ogromnego fizycznego przygotowania. Czy gimnastykowała się pani?
—Mi wszystko podoba się, byle tańczyć. Nie gimnastykowałam, lecz rozumiem, co takie jest duże fizyczne przygotowanie. Co dotyczy modernu, to po raz pierwszy tańczyłam modern w “Sześciu tańcach” Irży Killiana. Nie schowam, było nieprosto, mięśnie rąk bardzo bolały.

— Jakim pani chciałaby widzieć swojego przyszłego męża?
— W pierwszej kolejności ktуry kocha, dla mnie to najważniejsze.

— I bardzo banalne pytanie: czy pozwala pani sobie jeść wszystko alboż, jak i należy baletnicy, je pani z ograniczeniami, marząc czasami o dużym kawałku wypieczonego mamą ulubionego tortu?
— Dla mnie to pytanie pytań. Nie jestem najbardziej chudziutką baletnicą w trupie. Toż należy się ograniczać. Lecz jem za radą mojej babci — wszystko po trochę, ona mуwi, że organizm mądry, jeśli doń przysłuchiwać się, podpowie, co trzeba. Oto i przysłuchuję się, i o ogromnym kawałku tortu ani babcinego, ani mamy nie marzę. Lecz kiedy przyjeżdżam do Mozyru, obowiązkowo zjem kawałeczek babcinego miodownika czy szarlotki mamy.

Walentyna Żdanowicz
Заметили ошибку? Пожалуйста, выделите её и нажмите Ctrl+Enter