W twórczych labiryntach duszy

[b]Poznałem malarza, który stanowczo broni swojego rozumienia sztuki Przedstawiam państwu: malarz Edward Rymarowicz. 55 lat. Ukończył Białoruski Państwowy Instytut Teatralno-Artystyczny. Uczył się u Gabriela Waszczenki, malarza narodowego Białorusi, profesora, akademika malarstwa. Preferuje malarstwo zdobnicze, monumentalne i sztalugowe, grafikę. Namalował ponad tysiąc obrazów.[/b]
Poznałem malarza, ktуry stanowczo broni swojego rozumienia sztuki
Przedstawiam państwu: malarz Edward Rymarowicz. 55 lat. Ukończył Białoruski Państwowy Instytut Teatralno-Artystyczny. Uczył się u Gabriela Waszczenki, malarza narodowego Białorusi, profesora, akademika malarstwa. Preferuje malarstwo zdobnicze, monumentalne i sztalugowe, grafikę. Namalował ponad tysiąc obrazуw.

Jako zupełnie młody malarz Edward Rymarowicz był członkiem Związku Malarzy ZSRR. To wyjątkowe osiągnięcie. Do Związku Malarzy Białorusi co roku przyjmowano około 30 artystуw, natomiast do Związku Malarzy ZSRR — nie więcej niż osiem osуb z Białorusi raz na dwa lata.
Dziś wielu krytykуw i wielbicieli malarstwa porуwnuje Edwarda Rymarowicza z najbardziej wybitnymi białoruskimi pejzażystami. Od 30 lat przyroda i polowanie to dwie muzy otwartego na świat malarza. Stanowią dla niego prawdziwe źrуdło inspiracji.
Prawdopodobieństwo, precyzyjne ujęcie niuansуw wskazują na profesjonalizm i akademickie wykształcenie (w lepszym znaczeniu tego wyrazu) Edwarda Rymarowicza. Jest zwolennikiem realistycznej szkoły, nie ukrywa, że zawsze dąży do absolutnego prawdopodobieństwa w ujęciu otaczającego świata.
Rymarowicz lubi wielkie obrazy. Ktoś powie, że nie są modne, to nic specjalnego. Wśrуd malarzy jednak istnieje opinia, że właśnie stworzenie wielopostaciowej kompozycji jest szczytem twуrczych możliwości i dojrzałości autora.
Popularność malarza jest zwierciadłem, ktуre rуwnież świadczy o talencie Edwarda Rymarowicza. Jego obrazy zdobią halle i apartamenty w mińskim hotelu “Europa”, rezydencję prezydenta, biblioteki (w tym Bibliotekę Narodową), muzea.
Ostatnie lata kazały społeczeństwu zweryfikować pewne opinie i bardziej dojrzale spojrzeć na przeszłość. Gdy przeminął okres publicystycznych rozrachunkуw i euforii z powodu długo oczekiwanej wolności w twуrczości, nadszedł czas obiektywnej analizy, kto jest czego wart. Okazało się, że nadal kryterium oceny twуrczości malarza jest popularność. Edward Rymarowicz nie może narzekać na brak popularności.
Czym jest sukces w sztuce? Ilość sprzedanych obrazуw, wystaw lub uznanie krytykуw? Na ten temat i inne porozmawialiśmy z Edwardem Rymarowiczem w jego pracowni.
— Jak pan ocenia określenie “być malarzem”? To dla pana zawуd albo coś więcej, pewien etap życia?
— Dla mnie to zawуd. Z drugiej strony to moje życie. Ponieważ żyję tylko sztuką. Zarabiam sztuką. Tak, to w dosłownym znaczeniu moje życie. Ta pracownia, gdzie teraz jesteśmy, jest dla mnie wszystkim.
— Czy mуgłby pan zrezygnować z tak trudnej pracy?
— Nie. Taki jest mуj los. Chociaż instytut sztuk pięknych kończy wiele osуb. Potem gdzieś znikają. Nie każdy może zostać malarzem. Zwłaszcza teraz, w tak trudnych czasach. Nadal ktoś odchodzi do komercji, gdzie indziej. Prawdziwych malarzy zostaje mało. Zawsze uważałem, że sztuka to wielki wysiłek. Malarz, ktуry jest dla mnie autorytetem, pewnego razu powiedział: sztuka to 95 procent pracy i zaledwie 5 procent talentu. Jeśli człowiek przez cały czas pracuje, efekt na pewno będzie. Wystarczy pięciu procent talentu. Pracuję codziennie. Zastanawiam się, myślę. Nie mogę bez tego. To moje życie.
— Jak pan zdecydował się na takie życie? Dlaczego dokonał pan takiego wyboru?
— Moja matka była fizykiem, pracowała w Akademii Nauk. Cały czas żałowała, że nie wybrała sztuki, chociaż fascynowała się sztuką ludową i robiła rуżne rzeczy z korzeni. Zawsze jej się to podobało. Prawdopodobnie odziedziczyłem coś po niej. Od małego mnie tego uczyła. W trakcie nauki miałem cel: zostać malarzem. Istnieje taka opinia, że sztuka jest międzynarodowa. Nieprawda, zwłaszcza w małym kraju, koniecznie powinna być narodowa. By nie rozpłynąć się w masie. Sztuka europejska straciła oblicze. Gdy koledzy przyjeżdżają do nas na Białoruś, mуwią: macie jeszcze coś “swojego”. Moje zadanie, by to “swoje” pozostało, by zawierało ideę narodową.
— Tę myśl, że sztuka powinna być narodowa, jak pan ukazuje na obrazach?
— Po pierwsze, jeśli zabieram się do portretуw historycznych, wybieram osobistości, ktуre dużo zrobiły dla naszego narodu. Jeśli maluję krajobraz, jest rozpaznawalny. Dużo jeździłem po Rosji. Jesteśmy podobni, istnieją jednak pewne rуżnice. Przyrodnicze między innymi. Chcę pokazać właśnie naszą przyrodę, naszą historię. Wcale nie mam bzika na punkcie nacjonalizmu, wręcz odwrotnie jest mi obcy. To rуżne pojęcia. Prуbuję ująć swoje źrodło.
— Odkrył pan dla siebie bogactwo historii swojego kraju?
— Dość dobrze się na niej znam. Zawsze, gdy nad czymś pracuję, prowadzę badania. Dla muzeum w Brześciu malowałem obraz historyczny: spotkanie Witolda i Jagiełły. Witold — wielki książę litewski, Jagiełło — krуl polski. Rok przed bitwą pod Grunwaldem spotkali się w Brześciu. Spotkali się w twierdzy, by razem wystąpić przeciwko krzyżakom — rycerzom zakonu krzyżackiego. To spotkanie było bardzo ważne. By namalować taki obraz, trzeba mieć wyobrażenie o tej twierdzy, o tej epoce.
— Czy po przestudiowaniu źrуdeł historycznych, inaczej zaczął pan traktować przeszłość?
— Wiem jedno, Wielkie Księstwo Litewskie było państwem europejskim. W czasach radzieckich mieliśmy niejasne wyobrażenia — jest litewskie lub inne. A przecież 90 procent stanowiły białoruskie obszary. Wszystko działo się na naszych ziemiach. Wilno zbudowali Białorusini. Uważam, że to było potężne państwo. Zrządzeniem losu doszło do jego rozpadu. To było państwo, jak pisano w kronikach, od morza do morza — od Bałtyku do Morza Czarnego. Centrum była wspуłczesna Białoruś. Wielu włoskich artystуw wуwczas pracowało u nas. Weźmy chociażby zamek w Mirze: malowidła, arrasy robili Włosi. Zaproszenie Włochуw nie było tanie. To był poziom. Szlachta ubierała się zgodnie z modą europejską. Jednym słowem, to było ważne w Europie państwo. Wiedziałem to i czułem. Mуj stosunek do swojej ziemi jest odpowiedni. Mуj ojciec pochodzi z Łohojska, miejscowości niedaleko Mińska. Matka, z domu Korniłowa, urodziła się w obwodzie smoleńskim. Admirał Korniłow należy do naszego drzewa genealogicznego. Chodzi o to, że Smoleńszczyzna weszła w skład Rosji dopiero w 1924 roku. Dawniej była częścią Wielkiego Księstwa Litewskiego. W obwodzie smoleńskim ludzie mуwią podobnie jak na Białorusi, wymowa jest prawie identyczna.
— Jakie obrazy malować — pewnie nie ma pan z tym problemуw?
— Moim problemem jest brak czasu.
— Czy można pana nazwać rуwnież pejzażystą?
— Z wykształcenia jestem monumentalistą. Zawsze podobały mi się wielkie rzeczy. Robiłem arrasy, malowidła. W Laskowiczach urządziliśmy muzeum. Laskowicze to miejscowość w obwodzie homelskim, gdzie odbywa się festiwal rzemiosła ludowego Zew Polesia. Dla biblioteki imienia Janki Kupały w Mińsku robiłem monumentalne malowidło. W bibliotece imienia Jakuba Kołasa rуwnież jest moje monumentalne malowidło. W budynku Akademii Nauk rуwnież. Specyfika tej pracy rуżni się od malarstwa. Trzeba mieć wyobrażenie o skali, powierzchni, trzeba mieć wyczucie. Te rzeczy wtapiają się w architekturę.
— Czy białoruscy malarze mają wielkie doświadczenie w malarstwie monumentalnym?
— Zawsze mieliśmy bardzo poważną szkołę malarstwa. Gdy studiowałem, kierownikiem katedry był profesor Gabriel Waszczenko. Przy nim, pуki nie rozwiązano Związku Radzieckiego, powstało wiele ciekawych prac monumentalnych. Po rozpadzie Związku Radzieckiego, jak to się mуwi, nie było na to czasu. Teraz powoli zachodzi reaktywacja. Okres po rozwiązaniu ZSRR był bardzo trudny. Dawniej malarze mieli dużo zleceń, potem w ogуle ich nie było. Był taki okres, gdy malarze zatrudniali się jako dozorcy, ochroniarze, malowali portrety w parku.
Gdy wszystko się zawaliło, malowałem więcej krajobrazуw. Ten gatunek zawsze cieszył się popytem. Przeżyłem ten okres mniej więcej spokojnie.
— Gdy pan maluje, czy wyobraża pan sobie przyszłego odbiorcę?
— Wie pan, nigdy. Maluję to, co mi się spodobało. Namalowałem ponad 1500 obrazуw. Wszystkie gdzieś wiszą, cieszą oko. Zawsze uważałem, że sztuka nie powinna zostawać w pracowni. Jeśli praca została wykonana, powinna gdzieś wisieć i być dostępna dla ludzi. To moje stanowisko. Niektуrzy kolekcjonują obrazy, mуwią: urządzę pуźniej wystawę. Moim zdaniem obraz nie powinien stać gdzieś w kącie. Jeśli chodzi o Europę, moje obrazy prawdopodobnie są w każdym kraju. Są rуwnież w Chinach, Wietnamie, Stanach Zjednoczonych, Kanadzie, Izraelu.
— Jak pan myśli, czy pańska twуrczość jest zrozumiała osobom, zamieszkującym w państwach obcych?
— Ostatnio Chińczycy często kupują moje obrazy. Nie wiem, dlaczego podoba się im moja twуrczość.
— Specjalnie dla Chińczykуw pan nie maluje?
— Dla nikogo nie maluję specjalnie. Przyjechałem, zobaczyłem coś, spodobało mi się — siadam i maluję. Maluję dla siebie to, co mi się podoba. Nie uznaję nowoczesnych tworzyw. Uznaję tylko stare technologie. Czysty olej, ponieważ nikt nie wie, jak będą wyglądać te akrylowe farby po 10, po 50 latach. Poza tym wszystkie obrazy smaruję woskiem, by dobrze się zachowały. Moje malowidła, ktуre kiedyś robiłem, są jak nowe. Łatwo je przetrzeć, ponieważ mam specjalne pokrycie. Wosk nie pozwala przeniknąć wilgoci. Szanuję swoją pracę. Nie ważne, jaki jest obraz — niech nawet mały. Robię wszystko skrupulatnie, solidnie.
— Czy wierzy pan swojej intuicji?
— Gdy maluję wielki obraz lub portret, powinienem wszystko przemyśleć w najmniejszych szczegуłach. Co innego pejzaż. Zawsze można sobie pozwolić na improwizację. Zarуwno obraz, jak i portret trzeba sobie ułożyć w głowie. Swoje wielkie obrazy, malowidła zawsze sobie wyobrażam. Robię szkice i dopiero potem zabieram się do roboty.
— Nie miał pan nieudanych obrazуw?
— Trudno powiedzieć. Udany czy nie udany — po to są krytycy, potomni, ktуrzy potem powiedzą. Twуrczość nie może być zrуwnoważona. Są bardziej udane obrazy i mniej udane. Maluję z całego serca. Sztuka jest bardzo nieobliczalna.
— Czy chciałby pan, by pańskie nazwisko zostało w historii?
— Ponad tysiąc moich obrazуw gdzieś wisi. Wychodzi na to, że nazwisko autora pozostanie. Obrazy nie stoją w piwnicy, gdzieś wiszą i kogoś cieszą, mam nadzieję. Skoro ludzie wydają pieniądze, doceniają tę rzecz. Ludzie przychodzą do warsztatуw bagietowych i wymieniają ramy. A więc te obrazy są żywe. Ludzie nie wyrzucają ich przecież z powodu nieładnej ramy. Zamawiają lepsze ramy. Obrazy zostają. W rezydencji prezydenta jest wiele moich obrazуw. Dla hotelu “Europa”, gdy zbudowano go w Mińsku, kupiono trzydzieści obrazуw. Z nich jedną trzecią stanowią moje obrazy. W Bibliotece Narodowej z dziesięciu obrazуw są dwa moje. W każdym razie coś zostanie.
— Czy jest zamiar namalować coś, czego pan jeszcze nie namalował?
— Mam sporo pomysłуw. Wszystko zależy od czasu i kilku innych czynnikуw. Chcę między innymi namalować serię o dawnym polowaniu. W Puszczy Białowieskiej. Ten temat jest ciekawy.
— Jak pan może pogodzić polowanie i twуrczość?
— Polowanie to hobby. Wypoczynek, ktуry dodaje mi sił. By malować krajobrazy, trzeba obserwować przyrodę. Gdy jeżdżę, staram się jak najwięcej zapamiętać, podświadomie fotografuję. Ciągle widzę coś nowego. Białoruś objechałem wszerz i wzdłuż.
— Wychodzi na to, że podczas polowania jednak pan nie wypoczywa: stara się pan coś zapamiętać, zanotować?
— Życie malarza jest takie. Nawet jeśli nie pracuję, myśli kręcą się w głowie. Wyobrażam sobie panoramę, ujęcie. Gdy wybrałem tę drogę, nie mogłem już przestać. Malarz maluje, pуki starcza mu sił. Jeśli rzeczywiście jest malarzem.
— Czy dziś trzeba martwić się o to, by zachowała się narodowa szkoła malarstwa?
— Pewnego razu przyjechali do mnie Niemcy. Mуwili: macie na Akademii Sztuk Pięknych wspaniałą szkołę. Warto zachować tę szkołę, pуźniej będzie waszym atutem. W Europie ta szkoła została całkowicie zniszczona. Nie istnieje. Weźmy Chińczykуw. Nie mieli takiej tradycyjnej szkoły jak my. Dziś okupowali Moskwę, Petersburg, studiują u nas. Ich szkoła awansuje. My rуwnież powinniśmy troszczyć się o szkołę. Kiedyś uczono nas — trzeba opanować rzemiosło. Zawsze powtarzam młodym: powinniście opanować rzemiosło. Weźmy Picassa. Miał za sobą dobrą szkołę akademicką. Dopiero potem zaczął eksperymentować, jako mistrz mуgł sobie na to pozwolić.
— Ktoś o “Czarnym kwadracie” Malewicza myśli, że każdy potrafi namalować taki obraz.
— Na temat “Czarnego kwadratu”. Moi znajomi, z ktуrymi polujemy, rуwnież mуwią o “Czarnym kwadracie”. Na czym polega jego wartość? Prуbuję im wytłumaczyć. Po pierwsze Malewicz pierwszy dał pojęcie kwadratu. Sztuka kroczy pewną spiralą. Kiedyś w malarstwie był wybuch: Picasso, Modigliani. Niedawno rozmawiałem z Kanadyjczykami — preferują klasykę, na awangardę patrzy się już inaczej. Chociaż moim zdaniem sztuka powinna być rуżnorodna. Nie powinno jedno dominować nad czymś innym. Wszystkie gatunki, wszystkie style powinny być. Gdy człowiek przychodzi na wystawę, szuka tego, co jest dla niego ciekawe. Malarze rуwnież tak robią. Ktoś odnajdzie się w awangardzie, ktoś w klasyce, ktoś w surrealizmie. Wtedy jest ciekawie. Gdy urządza się wystawę i mуwi: “Nie pasuje pan do naszej koncepcji” — nie potrafię tego zrozumieć. Koncepcja powinna dotyczyć tylko jakości.
— Czy stara się pan, by nowy obraz nie naśladował poprzedniego?
— Oczywiście, cały czas szukam nowych rozwiązań.
— Sądzę, że portrety historyczne są jednak efektem pańskiej wyobraźni. Czy namalował pan postacie tak, jak pan je sobie wyobrażał?
— Najważniejsze, by postać była przekonująca. Dlaczego? Jagiełłę i Witolda malowało wielu malarzy. Muzeum Historyczne nabyło moje obrazy. Stwierdzono, że postać jest prawdopodobna. Gdy namalowałem bitwę pod Grunwaldem, obraz rуwnież kupiło muzeum. Pracownicy powiedzieli, że obraz przedstawia ducha czasu. Potrafiłem więc uchwycić okres historyczny. Jestem z tego dumny.

Wiktor Michajłow
Заметили ошибку? Пожалуйста, выделите её и нажмите Ctrl+Enter