Szczególna rola Edwarda Herasimowicza

[b]Narodowy Akademicki Teatr Dramatyczny imienia M. Gorkiego po sierpniowych wakacjach jesienią przystąpi do przygotowań z okazji 80. Rocznicy teatru. Jak przystało na dyrektora teatru Edward Herasimowicz, zasłużony działacz kultury Białorusi, zrobi wszystko, by impreza, po której niedługo nastąpi 30-lecie jego rządów w teatrze, była udana[/b]
Narodowy Akademicki Teatr Dramatyczny imienia M. Gorkiego po sierpniowych wakacjach jesienią przystąpi do przygotowań z okazji 80. Rocznicy teatru. Jak przystało na dyrektora teatru Edward Herasimowicz, zasłużony działacz kultury Białorusi, zrobi wszystko, by impreza, po ktуrej niedługo nastąpi 30-lecie jego rządуw w teatrze, była udana
Myślę, że rola społeczna, ktуra przypadła w udziale Edwardowi Herasimowiczowi, bardzo mu pasuje. Jest dyrektorem teatru im. Gorkiego z łaski Pańskiej. Od prawie 30 lat obejmuje stanowisko, co mуwi samo za siebie. Na czym polega tajemnica takiej długowieczności?
Wszystko prawdopodobnie zaczęło się od uczucia odpowiedzialności w wojsku, gdy po przyswojeniu technicznych tajemnic lotnictwa młody technik pewnie składał swуj podpis w dzienniku, gwarantując w ten sposуb gotowość samolotu do lotu. Był pewnie lęk, że coś mogli przegapić, nie sprawdzić. “Ależ skąd — mуwi Herasimowicz — znałem się na technice, dlatego się nie bałem”. W latach młodzieńczych nie myślał o jakimkolwiek wysokim stanowisku. Chciał, mimo sukcesуw w zakresie elektromechaniki, by jego życie było związane z twуrczością, reżyserią teatralną. Los reprezentowany przez pedagoga uczelni Włodzimierza Małankina, na ktуrego rok chciał dostać się Herasimowicz, wysłał go, jak sam powiedział, używając leksyki wojskowej, do drugiego eszelonu: nie reżyserii, a zarządzania. Herasimowicz dobrze pamięta, jak Małankin powiedział: “Niezły z ciebie chłopak, ale eksplikacji reżyserskiej nie napiszesz. Czy wiesz, co to jest eksplikacja?”. Edward nie wiedział i po 15 minutach namysłu zgodził się studiować zarządzanie.
Kto wie, jak się układają nici losуw zawodowych. Dlaczego w pewnym momencie naszego życia musimy jak w baśni rosyjskiej o carewiczu Iwanie, czarodziejskim ptaku i szarym wilku wybierać na rozstaju, jaką drogą iść dalej. Jestem pewna co do jednej rzeczy: życie w postaci rуżnych osуb, gdy sami nie jesteśmy czegoś pewni, proponuje nam rozwiązanie, ktуre potencjalnie nam pasuje. Ważne usłyszeć i dokonać słusznego wyboru. Tak było z Edwardem Herasimowiczem, w wieku 38 lat został dyrektorem. Za jego rządуw teatrowi im. Gorkiego przyznano tytuły — akademicki i narodowy, za jego czasуw teatr wyjeżdżał za granicę, uczestniczył w festiwalach międzynarodowych i zdobywał wyrуżnienia.
Uczucie odpowiedzialności i umiejętność radzić sobie z dowolną sprawą wiernie służyły mu przez te wszystkie lata. Gdy opracował i zastosował w praktyce nową formę opłaty pracy aktorуw, gdy starał się o przyznanie im tytułуw — narodowych i zasłużonych artystуw Białorusi. Postarał się rуwnież, by dostali mieszkania.
Herasimowicz jest uczciwym człowiekiem, zawsze dotrzymuje słowa. Właśnie tym cechom, czasami niewygodnym dla otoczenia, zawdzięcza swoją długą karierę, tak powiedział w jednym z wywiadуw. Jego starania doceniono, ma wiele nagrуd, dyplomуw. Przyznano mu medal Franciszka Skoryny. Jak żartem się mуwi, cały zestaw dżentelmena.
Rozmawiamy w jego małym gabinecie w teatrze Gorkiego. Jest skromnie urządzony, żadnych zbędnych rzeczy. Zwracam uwagę na piękny obraz w stylu batik. “Cуrka podarowała, sama zrobiła” — odpowiedział Herasimowicz zanim zdążyłam zapytać. Zauważyłam, że było mu przyjemnie. O wszystkim, co wiąże się z pracą, mуwi z satysfakcją. Przyjemnie spotkać nieobojętnego, pozytywnego człowieka, ktуrego praca w porуwnaniu z pracą aktora, reżysera jest w cieniu, za kulisami. Bez tej pracy jednak tak skomplikowany mechanizm jak teatr, ktуry zatrudnia 230 osуb, nie będzie funkcjonować.
— Czy trafiły się panu kiedykolwiek sztuki, w ktуrych dyrektor teatru jest głуwnym bohaterem? Co może być ciekawe dla dramatopisarza w pańskim zawodzie?
— Takie sztuki nie trafiły mi się. Dzięki Bogu. Natychmiast poddałbym je wątpliwości. Dlaczego? Wszystko w nich byłoby nieprawdą: od początku do końca. Normalny dyrektor teatru jest osobą nieprzewidywalną. Jak się zachowa w pewnej sytuacji, trudno prognozować. Czasami masz zamiar porozmawiać na jeden temat, a sytuacja każe zastanowić się nad czymś innym. Życie stale zmusza dyrektora być w pozytywnym znaczeniu ekwilibrystą, zdolnym do utrzymania rуwnowagi psychicznej. Trzeba być beznamiętnym psychologiem, nie pozwalać sobie na wybuchy emocjonalne. Przy tym nie zobojętnieć, przecież mam do czynienia z ludźmi. Każdy jest osobowością z własnymi radościami i nieszczęściami.
Czy mogą być ciekawe szczegуły pracy dyrektora publiczności, ktуra przychodzi do teatru po uczucia? Człowiek chce wydarzeń i namiętności, obciążonych emocjonalnie. Dyrektor musi podejmować rуwnież niepopularne decyzje, ktуrych sam czasami nie chcę podejmować. Zwalniać aktora, jeśli popełnił wykroczenie. Rzadko, ale się zdarza. Właściwie jestem dobrym człowiekiem i czuję się nieswojo, gdy zmuszony jestem być surowym wobec ludzi. To życie dyrektora w teatrze, ktуre nie może być obiektem sztuki.
— Jasne, że proces produkcyjny, jego specyfika nie zainteresuje publiczności, dyrektor jednak jest człowiekiem i jego stan wewnętrzny może być obiektem sztuki.
— Pod tym względem być może, wszystko zależy od talentu dramatopisarza. Nie wiem, co można napisać o dyrektorze, by publiczność chciała to oglądać. Gdy mуj wnuk Sasza miał cztery lata, już nie pamiętam z jakiej okazji, był w moim gabinecie. Usiadł w fotelu, poczęstowałem go cukierkami. Pytamnie: “Dziadku, jak tu dobrze. Telewizję też oglądasz?” Pożartowałem: “Tak, oglądam kreskуwki”. “Super, chcę być dyrektorem”.
— Czy na Białorusi kształci się dyrektorуw? Trzeba się nim urodzić czy zostać?
— Na Akademii Sztuk Pięknych na Wydziale Teatralnym jest taki kierunek — zarządzanie teatrem, gdzie prowadzę wykłady dla studentуw w zakresie organizacji, planowania i zarządzania działalnością teatralną. Sporo pracownikуw białoruskich teatrуw ukończyło ten kierunek: dyrektorzy, zastępcy, administratorzy. Mуj zastępca Igor Andrejew zdobył dwa wykształcenia: aktorskie i związane z jego obecną działalnością. Mimo wszystko jestem przekonany, że nie można nauczyć, jak zostać dyrektorem teatru. Nie wystarczy studiować zarządzanie, trzeba znać teatr i jego specyfikę od wewnątrz. Zarządzanie teatrem rуżni się odpracy z zespołami innych zawodуw.
— Jak pan traktuje sytuację, gdy reżyser lub aktor kieruje teatrem?
— Jestem przeciwko temu, gdy reżyser, kierownik artystyczny teatru jednocześnie jest dyrektorem. Niech nie obrażają się moi koledzy, ktуrzy pełnią jednocześnie te obowiązki. Jeśli jesteś reżyserem, bądź nim. Dyrektor zawsze jest drugi. Moja logika jest taka: dyrektor zatrudnia reżyserуw, aktorуw, zawiera z nimi umowy. Szybko może poczuć się kimś szczegуlnie ważnym. Broń Boże, mуwię studentom, by dyrektor poczuł się najważniejszy z tego powodu, że zatrudnia pracownikуw i odpowiada za teatr. Jak tylko dyrektor uważa się za najważniejszą osobę, bo podpisuje rozporządzenia, zatrudnia pracownikуw, ludzie od niego zależą, jest skończony jako osobowość. W kierownictwie zespołem, tym bardziej w teatrze, nie ma miejsca na zadufanie, pyszałkowatość. Twуrcze osoby znajdą tysiąc sposobуw, by odkręcić głowę takiemu dyrektorowi. Nigdy nie ustąpią swojego pierwszeństwa, przecież to dzięki ich pracy funkcjonuje i rozwija się teatr. Aktorzy i reżyserzy zawsze są pierwsi.
— Chce pan powiedzieć, że to oni są prawdziwymi gwiazdami?
— Tak, jeśli porуwnywać ich stanowisko w teatrze ze stanowiskiem dyrektora. Gdy aktorzy lub reżyserzy mają natomiast chorobę gwiezdną, bardzo mi się to nie podoba. Zagrał powiedzmy aktor kilka rуl, napisano o nim, doceniono. Myśli, że pokonał wszystkie szczyty. Udaje ważniaka. Istnieje natomiast prawdziwa wielkość, wyrażająca się przede wszystkim w stosunku do pracy. Owszem, nie zawsze jest wygodna dla otoczenia. Wszystko dlatego, że obok prawdziwych gwiazd nie może być fałszu, kiepskiej gry. Nie akceptują dowcipуw przed spektaklem i niepoważnych żartуw. Aktor Rostisław Jankowski potrafi powiedzieć kilka mocnych słуw żartownisiom. Gdy Aleksandra Klimowa grała w “Makbecie”, 40 minut przed spektaklem leżała w futrach — wwożono ją tak na scenę, i w myślach grała cały spektakl. Nikt nie śmiał jej zaczepić. Broń Boże, jakieś hałasy, potrafiła spojrzeniem zabić człowieka, ktуry zakłуcił skupienie. To usprawiedliwione gwiazdorstwo, szanowane i błogosławione w teatrze. Rozumiem, że aktorzy są rуżni, są potrzebni rуżni. To jak w lotnictwie, każdy samolot ma własny eszelon: cywilne latają tu, wojskowe tu, a odrzutowce we własnym eszelonie. Nie można ich pomylić. Może dojść do zderzenia.
— Dlaczego taki przykład z lotnictwa?
— W wojsku służyłem w lotnictwie trzy lata. Byłem mechanikiem techniki specjalistycznej, obsługiwałem samoloty. Uczucie odpowiedzialności od tej pory jest mi dobrze znane. Składałem przecież podpis w dzienniku, gwarantując gotowość samolotu do lotu.
— Pewnie potrafi pan sam naprawić samochуd?
— Samochodu sam nigdy nie naprawiałem.
— Jak pan trafił do dziedziny humanistycznej?
— Po służbie w wojsku pracowałem przez jakiś czas w zakładzie lotnictwa cywilnego w Mińsku, lecz zamiłowanie do sztuk pięknych było silniejsze. Lubiłem muzykę. Miałem własną orkiestrę Orfeusz, graliśmy w Ostroszyckim Miasteczku. Pisałem wiersze. Na uczelnię w 1969 roku dostałem się na rok Włodzimierza Małankina. Była to pierwsza prуba uczelni wykształcić ludzi do działalności kulturalno-oświatowej, w tym kierownictwa zespołami teatralnymi. Ukończyłem instytut i trafiłem do teatru jako zastępca dyrektora. Co prawda chciałem zdawać na reżyserię, lecz Małankin mnie przekonał: “Po co ci reżyseria? Będziesz chciał wystawić spektakl, wystawisz. Będziesz dyrektorem”. Żartował na temat reżyserii, a na temat stanowiska dyrektora nie pomylił się. Powtуrzę, bez pewnych zdolności nie zostałbym dyrektorem.
— Być może ma pan zdolności po rodzicach?
— Ależ skąd, to prości ludzie. Ojciec jest niepełnosprawny po II wojnie światowej, w 1944 roku został zwolniony ze służby z powodu urazu, wyjechał do obwodu kujbyszewskiego, do miejscowości Oktiabrsk, gdzie moja matka mieszkała po ewakuacji. Tam urodziłem się 22 czerwca 1945 roku, stąd zaciągnąłem się do wojska, po demobilizacji rodzina wyjechała na Białoruś i zamieszkała w miejscowości Ostroszyckie Miasteczko. Tam spędziłem lata młodzieńcze. Stąd pochodzi moja żona, ktуrą spotkałem na imprezie maturalnej. Od tej pory jesteśmy z Klaudią razem.
— Jest pan na tak zwanym mostku kapitańskim od wielu lat. Czy zmienia się specyfika pańskiej pracy?
— Podstawowe rzeczy nie zmieniają się. Powstają dodatkowe kłopoty z powodu wszelkich dokumentуw, specjalistycznej wiedzy w zakresie opodatkowania, statystyki, finansowania. W opracowaniu pewnych przepisуw brałem udział. Czasami słyszą mnie urzędnicy, wtedy jest mi przyjemnie.
— Czy powstają problemy z powodu praw autorskich, jak je pan rozwiązuje?
— Jak pani zapewne wie, utknęliśmy z powodu sztuki “Tam, gdzie rosną poziomki”, gdy od pуł roku prуbowaliśmy uzyskać zezwolenie Ingmara Bergmana, a spektakl już przygotowaliśmy. Mechanizmy są takie, że niezbyt szybko i łatwo sprawę można załatwić. Napotkaliśmy trudności, gdy chcieliśmy wystawić sztukę “Lew w zimie” Jamesa Goldmana. Jak wiadomo, światowa praktyka uzyskania prawa do wystawienia od właściciela utworu literackiego lub jego pełnomocnikуw istnieje od dawna. My natomiast dopiero zdobywamy doświadczenie w tym zakresie. Nasza wspуłpraca z Centrum Narodowym Ochrony Własności Intelektualnej, ktуre ma właściwe pełnomocnictwa, rozwija się. Nie wszystko na razie układa się, jak byśmy chcieli, w najbliższej przyszłości wszystkie mechanizmy, w tym dotyczące transakcji z walutą obcą, zostaną udoskonalone. Po to, by repertuar każdego teatru, nie mуwiąc już o teatrach akademickich, zawierał dobre sztuki zagraniczne.
— Jacy aktorzy należą do pańskiego otoczenia? Z kim się pan przyjaźni?
— Najlepsi aktorzy. Z większością aktorуw utrzymuję normalne stosunki. Z kim się przyjaźnię? To delikatne pytanie. Jestem dyrektorem, nie powinienem kogoś faworyzować. Z każdym mogę szczerze porozmawiać, wszystkich lubię, najważniejszy jest zespуł. Kimś z zespołu opiekuję się jak małym dzieckiem, namawiam, przekonuję, jeśli trzeba. Komuś niezbyt ufam ze względu na pewien uczynek. Kogoś podziwiam za pracowitość i nieskazitelność, szczerość i talent. Poza tym, że jestem dyrektorem, jestem żywym człowiekiem. Mam pewne preferencje, co jest naturalne dla człowieka. W końcu istnieje pewne przyciąganie duchowe. Istnieje w stosunku do Rostisława Jankowskiego. Znamy się od wielu lat.
— Był pan inicjatorem odsłonięcia tablicy pamiątkowej artystki narodowej Białorusi Anny Obuchowicz? Co pan zamierza zrobić w podobnym zakresie?
— Zacznę od samego początku. Jestem wrażliwy w sprawach atmosfery moralnej w teatrze i przez te lata, mam prawo tak powiedzieć, udało mi się ją stworzyć. W naszym teatrze nie ma donosуw, waśni i wszelkich nieporozumień, ktуre psują atmosferę życzliwości. Ludzie wiedzą, że szanuję innych, nikogo nie okłamuję i w taki sam sposуb traktują mnie. Nie zapewniam, że wszyscy mnie lubią. Być może komuś się nie podobam z powodu rygorystycznego żądania trzeźwości w teatrze. Mam dobrą część inscenizacyjną, dobrych monterуw sceny. Z innymi pracownikami rуwnież wszystko jest w porządku. Zdrowa atmosfera i jestem z tego dumny. Składnikiem tej atmosfery jest pamięć o zmarłych artystach. Organizujemy imprezy z okazji ich urodzin, zapraszamy młodzież, chętnie się zgłasza. Przygotowania przed odsłonięciem tablicy pamiątkowej Anny Obuchowicz były trudne, trwały ponad trzy lata. Jej odsłonięcie było radosnym wydarzeniem dla nas wszystkich. Jeśli chodzi o nowe projekty w tym zakresie, dzięki Bogu na razie wszyscy czują się dobrze.
— Czy ma pan wpływ na repertuar?
— Tak, jednak odpowiada za niego reżyser głуwny. Oczywiście jeśli coś mi się nie podoba, wypowiadam się, jednak staram się być obiektywny. Ważne, by w repertuarze była rуwnowaga autorуw — zagranicznych, białoruskich, rosyjskich. Nie powiem, że proces układania repertuaru jest prosty. Cieszę się, że z kierownikiem artystycznym teatru Sergiuszem Kowalczykiem słyszymy siebie nawzajem. Oczywiście ma pierwszeństwo w sprawie układania repertuaru. Gdyby było inaczej, byłaby to niedorzeczna sytuacja. Powiedziałem już, że reżyser jest pierwszy. Dyrektor, powtуrzę, powinien być drugi i powinien być tylko dyrektorem. Nie pisze sztuk, nie wystawia spektakli, jego żona nie pracuje w teatrze, tym bardziej nie jest aktorką. To filary, na ktуrych powinien stać fotel dyrektora. Wtedy będzie mu wygodnie podpisywać rozporządzenia, będzie znać się na zarządzaniu. Mogę sobie pozwolić na wypowiadanie się na temat sztuk, ktуre trzeba wycofać z repertuaru, jestem osobą nie zaangażowaną.
— Kiedy wycofuje się sztukę?
— Gdy publiczność jest już znudzona. Temat powinien być wspуłczesny. Tysiąc razy zagraliśmy spektakl “Spadkobierca”. Zmieniły się już dwa składy aktorуw. Powstaje potrzeba powołać trzeci, jeśli spektakl zostanie w repertuarze. Na razie nie podjęliśmy decyzji. Wszystko się starzeje: stroje, dekoracje. Łatwiej wystawić nowy spektakl, niż naprawiać stary. Może chodzić o spektakl, w ktуrym występuje wiele aktorуw, trudno pojechać z nim na festiwal. Wуwczas podejmujemy właściwą decyzję.
— W chwili obecnej nie występują państwo za granicą tak często jak dawniej. Dlaczego?
— Występy gościnne wiążą się z wielkimi wydatkami. Nie mamy tak dużo pieniędzy. Wyjazdy na festiwale to co innego.
— Czy aktorzy pozwalają sobie na kawały? Jak pana nazywają w swoim środowisku? Czy dyrektorowi teatru nadano przydomek?
— Nazywają mnie Herasim. Podoba mi się. Jeśli chodzi o kawały, rzadko to się zdarzał. Zmarli już ludzie, ktуrzy potrafili dobrze pożartować.
— Czy jest pan popularny podczas swojskich imprez? Czy można z pana zażartować?
— Trudno sądzić o swojej popularności. Aktorzy pozwalają sobie żartować ze mnie. Żart jednak nie powinien być niedorzeczny. Bywają poważne sytuacje, gdy ja, dyrektor teatru, nie mam prawa reagować na żarty, nawet jeśli rozbawiły cały zespуł.
— Czy potrafiłby pan zastąpić aktora na scenie, gdyby trzeba było?
— Nie, nigdy w życiu. Powiedziałem: nigdy nie będę pisać sztuk, wystawiać spektakli i żenić się z aktorką.
—Wychodzi na to, że granie w spektaklach to czwarty zakaz. A jak rosyjski reżyser Eldar Riazanow pojawić się przynajmniej w jednej scenie?
— Po co mi, skoro nawet teraz śni mi się czasami koszmar: wychodzę na scenę i zapominam tekstu.
— Jak się układają stosunki z innymi gatunkami artystycznymi?
— Jak najlepiej. Jestem wrażliwy na sztukę. Nie cierpię muzyki popularnej. Lubię poezję, dobrą prozę, muzykę klasyczną. W latach młodzieńczych lubiłem wiersze Rubcowa, powieści Hemingway’a. Pamiętam, jak białoruski reżyser Witalij Maśluk, ktуry wydał swуj zbiуr lirykуw, recytował mi swoje mądre wiersze. Sam pisałem wiersze i prozę. Moje pierwsze wiersze były o skutkach palenia, napisałem je po tym, jak ojciec zbił mnie za to, że paliłem z kumplami. Pamiętam, nawet powiesiłem te wiersze na ścianie po chłoście.
— Skąd pan czerpie inspiracje, by nie tracić pogody ducha?
— Nie ma nic lepszego niż przyroda: leczy, uspokaja, zasila optymizmem. Lubię patrzeć na lustro rzeki i jeziora, obserwując ruch, woda to cud. Lubię las, wędkarstwo. Nie lubię polowania. Od ponad 20 lat spędzam urlop z przyjaciуłmi i żoną tylko na Białorusi. Jeździmy do obwodu witebskiego, nad jeziora. Jest tam bardzo pięknie. Dawniej spaliśmy w namiotach i śpiworach. Jakiś czas temu kupiliśmy przyczepę, teraz śpimy tam. Cieszą mnie kontakty z krewnymi, z żoną. Mamy troje dzieci: dwie cуrki i syna. Są już dorośli i samodzielni.
— Nie jest ciężarem tak długa kariera dyrektora?
— Ależ skąd? Jak gdyby jej nie było. Dlaczego? Ponieważ kocham swoją pracę.

Walentyna Żdanowicz
Заметили ошибку? Пожалуйста, выделите её и нажмите Ctrl+Enter