Skąd jest ta otwartość, przyjazność, serdeczność, którą odczuwaliśmy w turkmenistanskim Aszchabadzie na każdym kroku? Czy nie z sowieckiej przeszłości?
Możliwie, ludzie, którzy przeżyli tam w nocy z 5 na 6 października 1948 roku niezadługo po wojnie, jedno z najbardziej zniszczających trzęsień ziemi w historii ludzkości, doskonale zrozumieli, jaki kruchy jest nasz świat. I jak jest ważne ciepło i ostrożnie traktować jeden drugiego — póki jesteśmy jeszcze tu... I śpieszyć się robić dobro.
Aksakał. Na przystanku autobusowym w Aszchabadzie
Do swojego jutra nad murami obronnymi starożytnej Nisy (III st. pne) leci w biegu miejscowy turkmeński chłopiec. Grudzień 2015 r.
Właśnie dobrym słowem, czasem i po prostu uprzejmym gestem, milczeniem ludzie, którzy przeżyli tragedię, leczyli wspólne rany i straszne straty. O tym pamiętają mieszkańcy. Przecież zginęli w tę tragiczną noc kilkadziesiąt tysięcy ludzi, i kilka tysiąc zostali skaleczeni... To jest ta sama uduchownioność, wyhodowana na wyczyszczonym przez głęboki ból ego, która, jak wiadomo, jest właściwa starym mieszkańcom Petersburgu, byłym blokadnikom Leningrada. I na Białorusi, na ziemi-partyzantce, która straciła podczas wojny co trzeciego, też dobrze znają i pamiętają: od wielkiego bólu dusza nasza, jeżeli jest w niej mocne jądro, zostaje większa...
Olga i Ałłanur
Najciekawsze w każdym kraju — to mimo wszystkiego nie budynki, nie pomniki, nie zabytki, a ludzie. O niektórych spotkaniach i wspominamy, wertując notesy, słuchając zapisów z dyktafonu. Zaczniemy chyba od rodziny mieszkańców Aszchabadu. Ci dwoje podarowali nam tak po prostu, to się nazywa, z dobroci duszy, wspaniałą wycieczkę po starym mieście. I nawet powieźli nas — na ogół cudzych, nieznajomych ludzi — na swoim aucie do Nisy, historycznego i kulturalnego rezerwatu około Aszchabadu. To jest, przy okazji mówiąc, jeden z trzech obiektów na liście UNESKO w Turkmenistanie.
On się nazywa Szychdurdyjew Ałłanur (w tłumaczeniu imię oznacza: Boskie światło), jego żona to Sołowjowa Olga. Ich córka była do południa w szkole. A ci przyjaźni, otwarci mieszkańcy Ashchabadu, którzy mają trochę więcej niż trzydzieści, przyszli słonecznym grudniowym porankiem na wystawie-targach: widocznie, terminarz pracy pozwalał.
Z ciekawością patrzyli na książki, czasopisma, broszury na stoisku Ministerstwa Informacji, rozmawiali z nami. Widać było: dla nich jest ciekawie więcej dowiedieć się o Białorusi. Możliwie, dlatego, że Olga ma rosyjsko-turecką krew, z rodziny oficera, mieszkając na Wschodzie. Mimo to ciągnie się do Słowian. Przy okazji mówiąc, w internecie przeczytaliśmy: dzisiaj z 340 tysięcy Rosjan (jako punkt odliku, widocznie, bierze się czas sowiecki) w Turkmienistanie “zostało 8 razy mniej”. Oni, jak i Białorusini, wyjeżdżają, czy dzieci i wnuków posyłają studiować na uniwersytety rosyjskojęzyczne, dlatego że nie wszyscy dobrze znają język turkmenski. A tylko w nim w kraju i można otrzymać wykształcenie wyższe. Też, mówiono nam, i na stanowiskach zarządzających w państwie są przeważnie Turkmeni. Olga teraz przez Internet ma stosunki z rosyjskimi krewnymi. A jej koleżanka z klasy studiowała w swoim czasie w Mińsku: mówiła, rodzice jej dotąd wysłali, przy tym jej spodobało się mieszkać na Białorusi.
Olga i Ałłanur na tle budynku aszchabadzkiego cyrku
Co do Ałłanura, on też jest “dzieckiem różnych narodów”: w nim jest krew i uzbiecka, i żydowska — od inteligentnej babci z Odessy, która uciekła do ciepłych krajów od wojny. I ze strony dziadka, rodzina jego była kulturalna, wykształcona. Dziadek, z szacunkiem mówił wnuk, uczył się w jednej z medres w Khorezmie. Przy okazji mówiąc, Khorezm — to nie miasto, a najstarsza kulturalna oaza na północnym wschodzie Uzbekistanu. Zostawszy kapłanem, dziadek przeżył życie ciekawe i długie: umarł, mając sto lat... Ałłanur, z woli losu urodzony w Aszchabadzie, otrzymał wykształcenie pedagoga-filologa, popracował w szkole i został wydobywaczem gazy: tam, oczywiście, płacą więcej. Ile — nie pytaliśmy, a Internet podpowiedział: “poziom minimalnej pensji w Turkmenistanie dzisiaj o 10% przekracza ten wskaźnik w Rosji”. To było jeszcze przed tym, jak zyski Rosjan nagle spadły podczas kryzysu. Lekki humor, subtelne i głębokie myśle, jak i poprawny język rosyjski, z którego Ałłanur od razu przechodził, słyszeliśmy, na turkmenski, mówiły same za siebie: rasa...
Od niego usłyszeliśmy pojemny wyraz: Nachałstroj (Arogantbud). Rosyjskie — ale z miejskim kolorem. To miejsce w mieście (rejon Gaża), gzie domy, były czase, budowano bez żadnego dokumentu. Ałłanur i Olga mają w nowym domu 3-pokojowe mieszkanie, w ktorym niedawno zrobili remont. Gorliwie zapraszali, przy okazji mówiąc, posiedzieć tam po wycieczce, herbaty popić ze wschodnimi słodyczami, ale — myśmy nie mogli. A w ogóle, mówili, mocne rodzajowe tradycje Turkmenów przejawiają się nawet w tym, że lubią mieszkać, osiedlać się nie tylko w sąsiedztwie — czasem kłanami i zajmują część wielopiętrowego domu. Do tego na podwórzu niektórych nowych budynków są specjalne bloki z wielkimi salami, kuchniami: tam jest zręcznie organizować z ważnych powodów biesiady. Tak i żyją dawne tradycje narodu we współczesnym mieście.
Takie egzotyczne domy wciąż są w starych dzielnicach Aszchabadu
Poprosiliśmy przewieźć nas przez stary Aszchabad. To była, wydaje się, 30. mikrodzielnica. Widzieliśmy z okien “nieparadne” domy, w tym w sektorze prywatnym, pod koronami wysokich cienistych drzew. Ekzotychnie, niezwykle. Przy okazji mówiąc, przygotowywując tekst, znaleźlismy w Internecie sprawozdanie ze zdjęciami jednego Białorusina: takie opowiadanie z apetytem o wschodniej ekzotyce. On te podwórza dużo razy przeszedł i wiele zdjął jakościowo, szczegółowo. Naprawdę, jak pisze bloger, “w wyobrażeniu większości turystów, którzy przejściowo odwiedzają turkmeńską stolicę, Aszchabad — to nowe, ultranowoczesne miasto, z luksusowymi szerokimi alejami, wysokimi domami z białego marmuru, szykownymi budynkami urzędowymi, jak również z niezliczoną ilością fontann, pomników i zabytków...” A nasz rodak zwraca uwagę: jest i Aszchabad stary, i, z jego słów, Aszchabad główny: przecież tam mieszka 80 procent ludności miasta”. Kogo to zainteresowało — autora można lekko odnaleźć w sieci blogerów po wyrazie TomkaD. Młody chłopak z życiowym hasłem “rozumem i młotkiem”, ukończywszy Wydział Geografii Białoruskiego Uniwersytetu Państwowego w 2011 roku (pewnie jest geologiem...), pracuje w Turkmenistanie (a naszych specjalistów tam teraz wielu) i bardzo lubi podróżować. Tak, w swoim blogu ma około 10 tysięcy zdjęć, w tym dużo dobrych białoruskich.
Jedziemy dalej. Nam mówią: patrzycie, zapamiętywajcie — to odchodząca natura. Po całym mieście teraz są odnowy, remonty kapitalne: miasto przygotowuje się przyjąć w 2017 roku V Azjatyckie Gry w salach zamkniętych i w sztuce walki z olimpijskim rozmachem. Rozszerzają stare ulice dzięki pasom zieleni, fasady starych domów robią z białego marmuru. I więc ta sama ekzotyka znika: wzory-mozaiki na ścianach, nawet piecy-tandyry na podwórzach, kilkadziesiąt kosmicznych anten na dachach domów z czasów Chruszczowa... Co zrobisz: progres potrzebuje ofiar.
Wieża, która wytrzymala
Ałłanur i Olga pokazali nam Aszchabadzki cyrk — my więc zrobiliśmy zdjęcia nowych znajomych na jego tle. Budynek, mówili, jest jednym z zabytków miasta. A wcześniej, znaleźliśmy w Internecie, na jego miejscu była Aszchadadzka elektrownia wodna. Kiedy w noc na 6 października od najsilniejszego wstrząsu w mieście od razu pogasło światło, bydunek elektrowni nie został zrujnowany. I kontynuowały pracę cztery potężne silniki, które od przeciążenia mogły szybko się zepsuć. W pełnej ciemności, ryzykując życiem, pierwsze agregaty wyłączył kierownik zmiany Nurgieldy Meredow, niezadługo przybyli i inni pracownicy. Awarii udało się uniknąć, i praca elektrowni w zrujnowanym mieście szybko została odnowiona.
Drugi przystanek u nas był koło prostokątnej wieży z zegarem. To, mówili nam, jeden z niewielu budynków, który przeżył trzęsienie ziemi 1948 roku. W Internecie znaleźliśmy: ona jest częścią kompleksu fabryki włokienniczej. “Fabryka, chociaż i poniosła straty, nie została zrujowana i też wyróżniała się na tle miejskich ruin — wspomina świadków tragedii Michaił Goldstein. — Szczególnie była zauważalna z daleka wysoka wieża z zegarem. Ona w ciągu wielu lat była symbolem, charakterystyczną wizytówką Aszchabadu. Pamiętam dobrze serie znaczków na temat: “Stolicy Radzieckich Republik Socjalistycznych”. Turkmeńska SRR i jej stolica — miasto Aszchabad — zostały przedstawione w tej serii właśnie wieżą z zegarem”.
I jeszcze Ałłanur i Olga nam powiedzieli, że to Stalin po trzęsienu ziemi podjął decyzję odbudować miasto na starym miejscu i stolicę Turkmenii zostawić w Aszchabadzie. Ilu ludzi, przy okazji mówiąc, zginęło? W niektórych źródłach, publikowanych za półwieku po katastrofie, są liczby, wnioski: “Nawet zgodnie z selektywnymi oficjalnymi statystykami, liczba śmierci wśród mieszkańców musi się liczyć 40-60 tysięcy”. I jeszcze: “Liczba 25-30 tysięcy rannych nie może być uważana za przesadną”. Co do zniszczeń, miasto zostało praktycznie zrównane z ziemią: “Zostało zniszczono, wywiedziono z użytku 90-98% budynków mieszkalnych, gospodarczych, produkcyjnych i komunalnych. A ocalałe były w takim stanie, że później mieli je wysadzić w powietrze... I dlatego że budować trzeba było szybko, tanią siłę roboczą wieziono ze strefy syberyjskiej, i wielu obieków budowali uwięzieni. Potwierdzenie słowom Ałłanura i Olgi jest u Michaiła Golsteina: “Dworzec kolejowy, kolonia dla uwięzionych, miejski szpital, kompleks budynków Akademii Nauk, również jak i Medycznego Instytutu i Instytutu Rolnictwa, Państwowy Uniwersytet, Rada Ministrów, Centralny Komitet Partii, Teatr Opery i Baletu, Rosyjski Teatr Dramytyczny (teraz to Państwowy Rosyjski Teatr Dramazyczny imienia A. Puszkina — jego przyjaciele nam też z dumą pokazali. — Aut.) i Narodowy Teatr, hotele, szkoły, mieszkania — to daleko nie pełna lista obiektów, zbudowanych przez więźniów”. Do tego, ze względu na gorzkie doświadczenia, wyłącznie z cegły, a tym bardziej z adobu domy w Aszchabadzie więcej nie budowano: używano żelbetu czy, dla małych budynków, drewnianych ram.
Ozdoba na ścianie starego domu
I tam, w przeszłości, wydaje się, można odnaleźć odpowiedź na pytanie: skąd mieszkańcy Aszchabadu mają szczególną otwartość i uduchownioność? Po katastrofie, chociaż i budowano dużo i szybko, ale mieszkań w mieście dotkliwie brakowało. “W upalne letnie dni znajdować się w ciasnych małych czasowych mieszkaniach było niemożliwie, dlatego dużo mieszkańców w tę porę roku układali swoje życie po prostu na świeżym powietrzu — to znów w eseju Golsteina. — W cieniu drzew wystawiano stoły, lawki, łóżka. Tu gotowano jedzenie na piecykach i kuchenkach naftowych, tu też jeli i spali. Wieczorami wolny plac podwórza poliwano, czysto się wymiatano, i w nadeszłej wieczorowej świeżości zbierali się sąsiedzi pogadać i po prostu odciążyć siebie. Sam przez siebie pojawił się jakiś odrębny aszchabadzki tryb życia: ufający, wspołczulny, ludzki, który bardzo zbliżał ludzi do siebie, i oni stawali się jeden dla drugiego dobrymi znajomymi i przyjaciółmi. Kiedy z mamą szedłem do sklepu czy do rynku, zdumiała duża ilość witających się z nią ludzi”.
Jak można nie wspomnieć tu znane wiersze Władimira Majakowskiego: “Ziemię, gdzie powietrze jest jak słodki napój, / opuścisz i pędzisz do przodu, —/ale ziemię, z którą razem marzyłem,/ na wieki przestać kochać niemożliwie”. Widać, tę atmosferę miasta, które zaznało tyle cierpień, i pamiętają wszyscy, kto je odwiedził. A stolica, znana sprawa, emituje “standard życia” na całe państwo, goście też jego odczuwają. W tym i nasi rodacy-Białorusini, spośród których dziennikarz i pisarz Aleś Karlukiewicz — on pokochał Turkmenię jeszcze w latach 80-tych, kiedy tam służył, a teraz to kronnikarz historii białorusko-turkmenistańskich kulturalnych komunikacji. Zakochał się w gorącej aszchabadzkiej ziemi również Wiktor Judenok, urodzony na wsi Sawicze rejonu brahińskiego homelszczyzny. On jest farmaceutą, po ukończeniu Witebskiego Instytutu Medycznego (1972) do Turkmenii pojechał zgodnie z nakierowaniem, tam i pozostał. Mieszka w Aszchabadzie, zajmuje solidne stanowisko w Ministerstwie Zdrowia. I ojca, Sawelia Krywulkę, odwiedza: na wsi Szarybowka rejonu buda-koszelewskiego.
Widok na stary Aszchabad z okna hotelu
Biznes — to nie zabawka, ale zabawki — to biznes
O tym, że z Białorusią te środkowoazjatyckie państwo ma towarzyskie, jak również partnerskie stosunki, znamy. Ale, okazuje się, dzięki temu, że Turkmenistan do początku XXI wieku wyszedł z kategorii biednych państw listy ONZ, z nim dużo państw chcą się przyjaźnić. W szczególności, opowiadał nam Ałłanur, duże umowy o wydobyciu i przetwarzaniu gazy realizują w państwie południowokoreańskie firmy. A jeszce “Turcja prowadzi szerokie budownictwo, Francuzi budują elitarne obiekty, Japończycy na nowo wyposażają gazochemiczne fabryki, Niemcy rozwijają średni biznes i zachowywują turkmenską walutę, Anglicy jej drukują, Włosi kupują bawełnę...” I do tego źrodło do rozwoju Turkmenistanu: zgodnie z udowodnionymi zasobami gazy kraj jest na czwartym miejscu w świecie. Już teraz buduje się wielki gazociąg Turkmenia — Afganistan — Pakistan — Indie (TAPI).
Nie przypadkowo i nasze przemysłowe przedsiębiorstwa wykazują niemałe zainteresowanie do turkmenistańskiej gospodarki. Jednak o tym pisaliśmy we wcześniejszych esejach.Więc nam było ciekawie porozmawiać z tymi, kto pomaga promocji białoruskich towarów na turkmenskim rynku.
Na wystawie-targach zobaczyliśmy: z Białorusi przyjechali do Aszchabadu piękne plastykowe, miękie zabawki dziecięce. W jaki sposób? Teraz dostawą zajmuje się prywatny przedsiębiorca Margaryta Aksienowa. Rodzice jej za czasów sowieckich pozostali mieszkać w Aszchabadzie, i ona z narodzenia tam, jak się mówi, jest swoja. A jak wyszła na Białorusinów? Dzięki córce, która w tym roku pójdzie do szkoły. “Około trzech lat temu uczestniczyliśmy w wystawie-targach państw WNP — powiedziała pani Margaryta. — Mieliśmy inne towary, innych producentów. A dlatego że u mnie rośnie córka, my z nią zwróciłyśmy uwagę na zabawki wysokiej jakości z Białorusi. Mnie, i jej też, bardzo się spodobały miękkie zabawki. Były, na przykład, psy-owczarki sympatyczne od firmy “Malwina” — bardzo podobne. Miałam małą firmę, znaleźliśmy wspólną płaszczyznę z Białorusinami — teraz razem pracujemy”.
Przedsiębiorca Margaryta Aksienowa sprzedaje w Aszchabadzie białoruskie dziecięce zabawki
Teraz jej firma wyrosnęła. A szerzej spojrzeła na białoruski asortyment — i jeszcze zabawki kobryńskiej firmy “Polesie” się spodobały. Kiedy była w Brześciu w sprawach drugiej części biznesu (ona jeszcze jest sprzedawcą znanej firmy “Giefiest”), zajechała do Kobrynu: to jest niedaleko Brześcia. “Tam tacy wspaniali ludzie to wszystko organizowali! — nie ukrywa zachwytu Margaryta. Na początku było tylko cztery osoby, w garażu zaczynali wszystko robić. A ja już zobaczyłam wśpółczesny przemysł, piękne montownie. Wszystko jest świetne. Po prostu fantastyka! Mnie jeszcze pryciągnęło: kontrola jakości u nich na wysokim poziomie i ludzie są godni. Z takimi jest przyjemnie mieć sprawę, prowadzić biznes”.
Trzy lata wcześniej w maju przyszedł z Białorusi do Aszchabadu pierwszy pojemnik. Zabawki dobrze się sprzedają w sklepach w mieście. Przy okazji mówiąc, wiedząc o osobliwej miłości Turkmenów do psa rasy alabaj, zapytaliśmy: czy nie robią je na zamowę specjalną dla Turkmenistanu? Na razie nie, ale “Malwina” ma psa-bernardyna, naocznie podobnego.
Co do “Giefiesta”, z nim Margaryta Aksienowa pracuje już przez 5 lat. Mówi: to bardzo dobry towar, klienci są zadowoleni. A na wystawie-2015 przedsiębiorca nowych partnerów dla biznesu nie znalazła: nowych przedsiębiórstw, mówi, przyjechało mało, a stare — znam. Jednak ciekawe pomysły są. Szczególnie, kiedy znany polityk Michaił Miasnikowicz odwiedzał w Aszchabadzie jeden ze sklepów Margaryty Aksienowej, to zaproponował jej popatrzeć na wyroby z drzewa.
Grodzisko starej Nisy ma ponad dwadzieścia wieków
U Margaryty, jak i u wielu w Aszchabadzie “międzynarodowość jest we krwi”: przodkowie ze strony ojca byli Rosjanami, a mama jest Turkmenką, Tekinką. Czysty język rosyjski zawdzięcza swojej wspaniałej babci, ona też zaszczepiła zainteresowanie do rosyjskiej kultury. No a dzięki mamie poznała język turkmeński, rodzinną dla niej kulturę. Co do Białorusi, Margaryta docenia wysokie standardy jakości produkcji, jak również i w prace z klientami. Wszystkie firmy, mówiła, zgodnie rozwiązują jakiekolwiek pytania: organizacyjne, logistyczne, spocjalne... Są uważne do wymygań klientów. Zrobić coś inaczej, biorąc pod uwagę specyfikę kupującego? Nie ma problemów! I otwartość w stosunkach z klientem — też jest ważnym plusem Białorusinów.
Co dla siebie, prowadząc biznes, otwórzyła Margaryta na Białorusi? Piękne miejsca! “Miesiąc spędziłyśmy z córką, ona ma na imię Aryna, na odpoczynku na Białorusi: nad jeziorami Naroczańskimi i w Brześciu — mówi pani Margaryta. — Mnie się spodobało, i córce też, szczególnie strusy w Puszczy Białowieskiej. Żubry, oczywiście, wraziły, i wilczęta. Z Naroczą trochę się nie powiodło: było chłodno. Córka jeszcze czarną jagodę polubiła, zbierałyśmy je. Więc, jak się mówi, zbliża się do Białorusi. Przy okazji mówiąc, moi znajomi mają dzieci, które pojechały studiować do Białorusi. U nas znano, że wasza edukacja ma dobrą jakość. I to cichy kraj. A w tym samym samolocie z nami lecieli znani artyści Jadwiga Popławskaja i Aleksander Cichanowicz. A, ja jeszcze zespoł “Pieśniary” lubię! Moi znajomi pracują w biznesie turystycznym, mówią: po cichu interes do Białorusi u nas się obudza. Reżim wizowy, co prawda, dopóki nie jest łatwy — z córką miałam trudności. Ale z czasem, myślę, wszystko się załatwi”.
Iwan i Walentyna Żdanowicze
Photo: tomkad.livejournal.com, Ivan Zhdanovich, Valentina Zhdanovich
Photo: tomkad.livejournal.com, Ivan Zhdanovich, Valentina Zhdanovich