Po wojnie zwiadowca radiooperator urodzony w Sewastopolu znalazł drugą ojczyznę na Białorusi

Żołnierz i działacz pokojowy Marat Jegorow

Po wojnie zwiadowca radiooperator urodzony w Sewastopolu znalazł drugą ojczyznę na Białorusi. Przez długi czas aż do śmierci był w kraju “głównym działaczem pokojowym”. W 2001 roku za szczególne zasługi kombatant uhonorowany został Orderem Franciszka Skaryny, a w 2008 roku — Orderem Honoru. Uniwersytet Cambridge nazwał Jegorowa “wybitnym działaczem XX wieku” i wpisał jego nazwisko na listę wybitnych intelektualistów świata.

W moim archiwum dziennikarskim zachowało się nagranie audio głosu tego człowieka. Przygotowywałem publikację o Maracie Jegorowie z okazji 65-lecia zwycięstwa dla gazety “Głos Ojczyzny” (“Wojna i pokój Marata Jegorowa” 14.05.2010). Tego samego roku 29 listopada kombatant zmarł. Jego córka Tatiana później mówiła: śmierć była nagła i niespodziewana. Tak wielu żołnierzy na wojnie umierało: “nie powrócił po bitwie”… Dziennikarze nazywali Jegorowa “głównym działaczem pokojowym Białorusi”. Od ponad 40 lat stał na czele Białoruskiego Funduszu Pokoju. Rozmawialiśmy 9 marca 2010 roku w biurze funduszu na Przedmieściu Troickim w Minsku, w gabinecie, gdzie było dużo książek, teczek, upominków z różnych krajów. Przez cały czas dzwonił telefon, w pilnej sprawie przychodzili ludzie… Szybko (mimo swoich 87 lat) potrafił załatwić sprawę i jeszcze odpowiadać na moje pytania.

Na łamach gazety trudno ująć wszystkie niuanse rozmowy i chcę znów wrócić do wspomnień Marata Jegorowa o tym, co przeżył. Lekcje wojny i pokoju trzeba przyswajać. Niestety kombatantów jest coraz mniej i coraz bardziej się starzeją… Powinniśmy się śpieszyć. Do początku lat 90. na wydarzenia okresu wojennego w Związku Radzieckim należało patrzeć wyłącznie w “prawidłowy” sposób. Dlatego wydanie utworów Wasila Bykawa, Alesia Adamowicza nie było łatwe, poddawane były cenzurze. Chcąc opowiedzieć czytelnikom surową prawdę o wojnie Aleś Adamowicz i jego koledzy, pisarze kombatanci Janka Bryl i Uładzimir Kalesnik wybrali gatunek prozy dokumentalnej. Jeździli po całej Białorusi i razem napisali książkę “Jestem ze spacyfikowanej wsi” — wspomnienia nielicznych mieszkańców spacyfikowanych w latach wojennych białoruskich wsi, którzy przeżyli. Później Adamowicz zobaczył: w historii oblężenia Leningradu również wiele faktów przemilczano. Namówił pisarza Daniiła Granina razem napisać “Księgę blokady”. Przepytali setki świadków, obaj leczyli nerwicę… Napisałem o tym szkic “Wypróbowanie prawdą” (“Głos Ojczyzny” 8.04.2015). Nawet marszałek Żukow powiedział: prawda o wojnie z różnych przyczyn jest zniekształcana.

Żywy głos, dokumentalne nagranie rozmowy z kombatantem dla historii może być cenniejsze niż artykuł napisany przez dziennikarza. Zresztą jeszcze w latach 70. pracując nad “Księgą blokady” Aleś Adamowicz żałował, że ludzie, którzy przeżyli oblężenie, o wielu rzeczach już zapomnieli. Rozmowę z Maratem Jegorowem zamieszczam w skrócie, pewne fakty musiałem sprawdzić w innych źródłach.

— Pańska działalność pokojowa przewiduje spotkania z wieloma znanymi ludźmi. Kogo pan pamięta?


— Jest ich bardzo wiele… Moim przyjacielem był pisarz Borys Polewoj, autor “Opowieści o prawdziwym człowieku” — stał na czele Radzieckiego Funduszu Pokoju od 1969 roku do ostatnich dni, zmarł w 1981 roku. W 1982 roku to stanowisko zajął Anatolij Karpow, kilkukrotny mistrz świata w szachach, pewnego razu przyznał się, że uważa mnie za swojego guru. Dziś stoi na czele Międzynarodowego Stowarzyszenia Funduszów Pokoju. Z generałem armii Walentym Warennikowem, Bohaterem Związku Radzieckiego, byliśmy w jednym pułku: on był dowódcą baterii, porucznikiem, a ja starszym sierżantem, zwiadowcą radiooperatorem. Łącznościowców nazywano elitą armii, bez łączności na froncie jesteś nikim. Poza tym służyłem w wywiadzie i byłem “człowiekiem, który mógł robić wszystko”. Mam książkę ostatniego naczelnika Sztabu Generalnego Sił Zbrojnych ZSRR generała armii Władimira Łobowa z autografem: “Dla szanownego Marata Fiodorowicza na pamiątkę. By było jak zawsze. I nikt poza Maratem”. Musiałem na froncie, jak teraz by powiedziano, robić nierealne rzeczy.

— Słyszałem, że wśród pana przyjaciół byli pisarze Iwan Mieleż i Iwan Szamiakin. Jak pan ich poznał?

— Po wojnie służyłem w Bobrujsku. Gdy ukazała się książka Iwana Szamiakina “Głęboki nurt”, przeczytałem ją, spodobała mi się. Wówczas pisarz nie był szeroko znany, to później został laureatem Nagrody Państwowej ZSRR, członkiem akademii. W swojej jednostce wojskowej zorganizowałem konferencję o powieści. Zaprosiliśmy Szamiakina, rozmowa była ciekawa. Potem przeniesiono mnie do rezerwy i pracowałem na telewizji, miałem w 70. roku swój program “Aktualny ekran”. Chciałem nakręcić program o Związku Pisarzy. Umówiłem się, przyszedłem. Spotkałem Mieleża i Szamiakina. Nakręciliśmy program, Szamiakin mówi: “Twoja twarz wydaje mi się znajoma”. Przypomniałem mu o spotkaniu w Bobrujsku. Powiedział wtedy do Mieleża: “Iwanie, szukamy kierownika biura propagandy literatury pięknej — masz go przed sobą. Człowiek już wtedy miał takie obowiązki, wszystko wie”. Wydałem wcześniej swoje nowele, humoreski, nawet opowieści. Dwóch Iwanów przekonało mnie. Myślałem: ciekawi ludzie, a z kim będziesz miał do czynienia, taki sam będziesz. Zgodziłem się na nowe stanowisko. Organizowaliśmy wiele imprez. Odbywały się między innymi ogólnozwiązkowe Tygodnie Literatury Dziecięcej — organizowałem ich na Białorusi. Obchodziliśmy 90-lecie Janki Kupały i Jakuba Kołasa w 1972 roku, załatwiałem wszystkie sprawy organizacyjne. Poznałem wielu pisarzy ZSRR dzięki tej pracy.


Z wnukiem Jegorem Marat Fiodorowicz we wzajemnym zrozumieniu

— Ze Związku Pisarzy trafił pan do Funduszu Pokoju?

— Tak, do Radzieckiego Funduszu Pokoju. W marcu 1972 roku w Pałacu Związków Zawodowych odbyła się II ogólnobiałoruska konferencja zwolenników pokoju, gdzie byłem zaproszony. Iwan Mieleż wygłosił przemówienie, był wówczas przewodniczącym Komitetu Obrony Pokoju. W prezydium — Iwan Szamiakin i inni szanowani ludzie. Odbyły się wybory, na stanowisko przewodniczącego znów wybrano Mieleża. W Moskwie założono już Radziecki Fundusz Pokoju, organizację zbierającą pieniądze na działalność pokojową. Podczas konferencji stworzono Komisję Pomocy Radzieckiemu Funduszowi Pokoju na Białorusi. Jej przewodniczącym został malarz narodowy ZSRR Zair Azgur. Na stanowisko zastępcy Mieleż zgłosił moją kandydaturę. Tak zacząłem się zajmować sprawami pokoju. I zajmuję się już od 40 lat. Jeździłem do Moskwy na szkolenia. Potem poznałem ukraińskie doświadczenie, najlepiej sprawy pokojowe prowadzono na Krymie. To mnie natchnęło. Krym jest moją ojczyzną, urodziłem się w Sewastopolu. Co prawda później wyjechaliśmy z niego.

— Skoro już mówimy o pochodzeniu, skąd ma pan takie imię?

— Matka komunistka, nauczycielka szkoły początkowej, nazwała mnie Maratem na cześć Jean-Paula Marata, jednego z przywódców rewolucji francuskiej. Urodziłem się w 1923 roku. Przed wojną matkę wysłano na pracę do Bajdarów (od 1945 roku miejscowość Orlinoje — przyp. moje), jest niedaleko Sewastopola. Rosjan było mało, przeważnie Tatarzy, dzieci siedziały w jednej sali i matka uczyła je “według poziomu wiedzy”. Miałem 5 lat, wszystko słuchałem i rozumiałem. Potem matkę wysłano do Ośrodka Maszyn Rolniczych niedaleko Kerczi — dobrze znała się na technice, sama wcześniej pracowała ślusarzem. Uczyła kierowców ciągników: zespół jezdny, silnik — budowa ciągnika. Gdy matki nie było, to ja pomagałem w nauce.

— Kiedy dla pana zaczęła się wojna?

— Byłem w wojsku od 1 sierpnia 1941 roku. Byli Gruzini, Ormianie, Tatarzy, Rosjanie. Nie dzieliliśmy się na narodowości. Wszyscy chcieliśmy być najlepsi, mieliśmy odznaczenie “Strzelec woroszyłowski”, zdawaliśmy normy “Gotów do pracy i obrony”. Gdy wybuchła wojna, przekonaliśmy komendanta komendy uzupełnień, by zabrano nas do wojska. Powiedział: przyjdziecie w sierpniu, przyjmę was jako ochotników. I wysłał do szkół, uczyć się. Przed tym jednak zebraliśmy się razem, 10 osób. Prowadziliśmy zdrowy tryb życia: nie paliliśmy, nie piliśmy. Byliśmy dobrymi chłopcami. W takiej chwili jednak powiedzieliśmy: teraz jesteśmy żołnierzami, przed wyjazdem na front napijemy się. Nalaliśmy wina do szklanek, starszy Kostia mówi: “Chłopaki, pijemy pół szklanki”. Jak powiedzieliśmy, tak zrobiliśmy. Zostawiliśmy. Papierosy zapaliliśmy — odłożyliśmy. I umówiliśmy się: nie będziemy palić i pić, póki trwa wojna. Gdy wrócimy, dopijemy i zapalimy.

— Czy się wam udało?

— Powiem szczerze, że nie wypiłem ani grama. Co mi wydawano — tytoń, wódkę — oddawałem kolegom, z którymi razem walczyliśmy. Brałem udział w wyzwoleniu Odessy, innych ukraińskich miast, w wyzwoleniu Polski, Mołdawii, broniłem Kaukazu… Zostałem ranny pod Warszawą, nie walczyłem w Niemczech. Brałem udział w defiladzie w 1945 roku w Moskwie. Jak się tam znalazłem? Miałem otrzymać tytuł Bohatera Związku Radzieckiego — pierwszy forsowałem Wisłę z karabinem maszynowym, przez radiostację dawałem wskazówki artylerii i przyczyniłem się do sukcesu przeprawy. Te wydarzenia opisałem w tekście “Order życia”, został opublikowany. Po wojnie wróciłem do domu. Nie udało mi się uprzedzić matki, że wracam. Wchodzę po schodach, a matka idzie na dół, do pracy. Wszyscy się wtedy interesowali: kto do kogo przyjechał? Ludzie wracali. Spytała mnie: do kogo przyjechałeś? Proszę sobie wyobrazić, syna, który wrócił po wojnie, matka nie poznała. Odpowiedziałem jej: “Do pani”. Takie było spotkanie. Mój brat miał na imię Władlen, zmarł po wojnie. Okazało się, że z tych dziesięciu tylko ja przeżyłem. Przyszedłem na to miejsce. Przy alei Nadmorskiej, koło pomnika zaginionych okrętów zbieraliśmy się, tam było nasze miejsce. Nalałem wina do dziesięciu szklanek, zapaliłem dziesięć papierosów i powiedziałem: “Za zwycięstwo, chłopaki!” Jak gdyby usłyszałem głos Kosti: “Wrócimy — napijemy się i zapalimy”. Nie wrócili. Postawiłem swoją szklankę i powiedziałem: “Na wieki wieków, na cześć zmarłych przyjaciół”. Jest pomnik zaginionych okrętów, a ja jestem pomnikiem zmarłych kolegów. Żywym. Odtąd w żadnej sytuacji nie piłem. Zwłaszcza ciężko jest na tym stanowisku, wszyscy chcą poczęstować, wznieść toast za pokój i przyjaźń. Podnosiłem kieliszek, ale nie piłem. Wymyśliłem sporo sztuczek, jak się wymigać. Nadal dobrze się czuję, mimo wieku.

— I żadnych leków?


— Absolutnie. Lubię spacerować. Kupuję miód u znajomego pszczelarza, 5-6 trzylitrowych słoików rocznie. I córka Tatiana lubi miód. Ma po mnie geny dziennikarskie. Wnuczka, również Tatiana, studiuje na uniwersytecie w Stanach Zjednoczonych. Młodsza córka Irina jest doktorem inżynierii, jest autorem 15 wynalazków, pracowała w Instytucie Technologicznym. Po rozwiązaniu ZSRR zmieniła miejsce pracy, studiowała, dostała się do Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Pracowała w ambasadach za granicą jako radca handlowo-ekonomiczny. Mój wnuk Jegor otrzymał imię i błogosławieństwo władyki Filareta. Jegor Jegorow skończył Instytut Współczesnej Wiedzy, jest programistą. Zawsze dobrze sobie radziłem z matematyką, fizyką, chemią. Wybrałem jednak ideologię. W wojsku byłem przez 27 lat. Od 38 lat jestem w Funduszu Pokoju.


I w wieku 87 lat Marat Jegorow był w dobrej formie

— Córka, wnuczka, wnuk. Co jeszcze zostaje po panu?

— W 1986 roku z ramienia ONZ ogłoszono Światowy Rok Pokoju. Wszystkie kraje przygotowywały materiały. Zebrałem informacje o Białorusi i Mińsku, by stolicy nadano tytuł Mińsk — posłaniec pokoju ONZ. Ten tytuł miastu nadano. W MSZ ZSRR poproszono mnie, by napisałem książkę “Białoruś w walce o pokój”. Napisałem. Przetłumaczono ją na język francuski, hiszpański, angielski, wystawiono w kwaterze głównej ONZ, było mi przyjemnie. Wszyscy ministrowie spraw zagranicznych nazywali Fundusz Pokoju pozaetatowym departamentem MSZ, ponieważ robimy to, co oficjalna dyplomacja nie zawsze może. Odbywa się powiedzmy w Nowym Jorku konferencja pokojowa i nasz ambasador nie ma prawa wtrącać się do tych spraw. Jeśli jednak przyjechał obywatel Białorusi, powinien mi towarzyszyć, jestem dla niego przepustką. Od 1995 roku jestem ambasadorem pokoju — ten tytuł nadaje Światowa Federacja Walki o Pokój. Nasz ambasador w Stanach Zjednoczonych Michaił Chwastou (w latach 2003-2009 — przyp. moje) również go otrzymał.

— Na jakich poważnych forach pan występował?

— W organizacji Europejskie Forum Pokoju jestem członkiem prezydium. W 2005 roku zaproszono mnie do Berlina, gdzie mieści się kwatera główna, na posiedzenie: 60-lecie zwycięstwa. Było 40 osób i tylko ja byłem uczestnikiem II wojny światowej. Poproszono mnie powiedzieć kilka słów. Była to nieoficjalna rozmowa, w języku rosyjskim. Udzieliłem również wywiadu gazecie “Junge Welt” przez telefon. Inna prośba dotyczyła odczytu na Uniwersytecie Berlińskim imienia Humboldta z okazji rocznicy wyzwolenia Niemiec od nazizmu. Miałem noc jak przed bitwą. Napisałem sobie plan, o czym będę mówić. Dane, nazwiska — by mieć pod ręką. Mówiłem pół godziny i to było najtrudniejsze przemówienie w moim życiu. Zacząłem od tego, że reprezentuję cały naród radziecki i zwycięską armię. Że przyszliśmy nie jako okupanci, a jako zwycięzcy. W zrujnowanym, spalonym Berlinie musieliśmy przede wszystkim pomóc zwykłym ludziom. Gotowaliśmy kaszę, przywieźliśmy na place kuchnie polowe. Przestraszeni propagandą Goebbelsa ludzie bali się, że ich otrujemy. Kucharze brali jedzenie z kotłów i jedli. Pierwsze odważyły się dzieci. Znalazły jakieś pobite naczynia i przyszły po jedzenie. To była, mówiłem, młodzież, byli to posłańcy pokoju, przyszłość Niemiec. Jakaś kobieta wstała i powiedziała: “Byłam takim dzieckiem”. Na zakończenie zarecytowałem Nazima Hikmeta, poetę tureckiego, krzewiącego ideę pokoju: Jeśli ja nie będę świecić,/ Jeśli ty nie będziesz świecić,/ Jeśli my nie będziemy świecić —/ Kto rozpędzi ciemności?” Tłumaczka, widziałem, płakała, gdy tłumaczyła to, co mówiłem.

— Wiem, że ma pan z Niemcami wspólne ciekawe projekty.

— Tak. Przeprowadziliśmy między innymi w 2001 roku wspólny rajd pokoju z okazji 60-lecia początku Wielkiej Wojny Ojczyźnianej i 15. rocznicy awarii w Czarnobylu. Jechaliśmy autokarem z Mińska do Brześcia, następnie — Polska, Niemcy. Sadziliśmy drzewa pokoju zaczynając od Mińska, Chatynia. Był kwiecień, przyroda się budziła. Był z nami operator filmowy, nakręciliśmy dobry film. Za każdym razem występowałem z przemówieniem, operator potem powiedział: 15 przemówień i nigdy się pan nie powtórzył. Proszę sobie wyobrazić: przyjechaliśmy do miasta, a nas powitały dzieciaki na trzykołowych rowerach. Otoczyły nas i powitały dzwonkami. To było wzruszające.

— Czy Niemcy uczestniczyli w projekcie?

— Johannes Thiele, współpracował z nami w ramach programu kuracji dzieci ze skażonych po Czarnobylu regionów, przywoził ładunki humanitarne. Początkowo wykładał w szkole zawodowej, potem prowadził działalność pokojową. Jego ojciec zginął pod Witebskiem, partyzanci go zabili. Odebrałem telefon z Witebska, powiedziano mi, że Niemiec szuka grobu ojca. Poprosiłem, by mu pomogli. Znaleźli grób w jednym z powiatów, powiedzieli, że dzięki mnie. Później poznaliśmy się. Johannes pochodzi z miasta Korschenbroich, w okręgu  Düsseldorf. Mówił mi, że ma na sercu ciężar, wiedział, że wielu ludzi na Białorusi zginęło, czuł się odpowiedzialny za ojca. Poprosiłem go, by pomógł w organizacji kuracji dzieci w Niemczech. Przed tym woziłem 216 żydowskich dzieci do Izraela. Przy pomocy mojego kolegi z pułku, generała Warennikowa odbyło kurację 1000 dzieci z powiatów położonych w pobliżu Czarnobyla w uzdrowiskach wojskowych ZSRR.

— Jak to było? Proszę opowiedzieć o tym, co pana łączyło z przyszłym generałem.

— Warennikow na moją prośbę zaniósł pismo do ministra obrony Jazowa i ten go podpisał. Na wpół serio przypomniałem Warennikowowi, że ma niespłacony dług. Od czasu, gdy forsowaliśmy rzeki Bug Południowy, Inguł, Ingulec. Służyliśmy w 8. Gwardyjskiej Armii, po zdobyciu Dniepropietrowska był to 3. Front Ukraiński. Szliśmy w kierunku Odessy. Forsowaliśmy rzeki, a tabor został w tyle. Trzeba było dostarczać pociski dla czołgów, artylerii. Dźwigaliśmy pociski na sobie. Moja radiostacja ważyła 25 kilogramów, poza tym dwie miny, karabinek, baterie — razem około 50 kilogramów. Czasami mówię młodym: chcecie wiedzieć coś o wojnie? Weźcie worek ziemniaków na plecy i przejdźcie się 30-40 kilometrów. Czasami tak właśnie było. Idziemy, dokoła parowy, pagórki. Mówią mi: idź, sprawdź, co jest za pagórkiem. Pobiegłem. Jeden, drugi pagórek i dalej na drodze 4 ciężarówki. Byłem zwiadowcą, zajrzałem, a w nich były skrzynie z minami do miotaczy. Przed wojną była wojna konstruktorów: niemieckie działa miały lufę 81 milimetrów, a nasze — 82 milimetry, ich pociski pasowały do naszych. Postanowiłem ukraść je, Niemców nie było widać. Wsiadłem do samochodu, uruchomiłem silnik. A był to francuski samochód Renault, nie wiedziałem, co robić, żeby ruszyć. Niemcy zaczęli strzelać z zasadzki. Pomyślałem: nie będą strzelać po ciężarówce, wyleci w powietrze i oni też oberwą. A więc po prostu mnie straszą. W końcu połapałem się w skrzyni biegów i ruszyłem z miejsca. Wjechałem na pagórek — Niemcy zaczęli obstrzał. Samochód z ładunkiem, rzuca go na różne strony, pędzę do swoich. Goni mnie działo samobieżne, strzela… Na froncie wszyscy jak muzycy znali się na dźwiękach. Jaki karabin strzela — wiedzieli. Nasi usłyszeli: niemiecki czołg za pagórkiem strzela, artylerzyści przygotowali się do niego strzelać, Warennikow oddaje rozkaz. Nagle ja się pojawiam. Zobaczył mnie i szybko się zorientował: “Nie strzelać, to Marat jedzie”. Nasi wiedzieli, że potrafię zaszaleć. Działo samobieżne, które wpadło w pułapkę, zniszczyli i za to otrzymali ordery. Pomogłem przyszłemu generałowi zdobyć order. Po kilku dniach sprowadziłem drugi samochód, biorąc do niewoli dwóch kierowców, za to uhonorowano mnie Orderem Czerwonej Gwiazdy. Warennikow pamiętał mnie. Gdy przeszliśmy Wisłę, pomagałem naprowadzić artylerię. Dlatego powiedziałem mu, gdy byłem w Ministerstwie Obrony, że ma niespłacony dług. Pyta: “Jaki dług? W karty ze sobą nie graliśmy, a ja mam dług?” Przypomniałem mu: “Zdobył pan order? Pamięta pan to wydarzenie?” Był wówczas wiceministrem obrony, dowódcą wojsk piechoty ZSRR, zaczął się śmiać, przypomniał sobie. Pokazał moje pismo ministrowi. Zniszczone niemieckie działo samobieżne pomogło, by tysiąc białoruskich dzieci pojechało na kurację.

Rozmawiał Iwan Żdanowicz
Заметили ошибку? Пожалуйста, выделите её и нажмите Ctrl+Enter