Na scenie żyje i... spala się

Aleksy Skrypnik jest przekonany, że muzyka to najlepszy lek dla duszy
Aleksy Skrypnik jest przekonany, że muzyka to najlepszy lek dla duszy.

Rzecz, z ktуrą nigdy się nie rozstaje, to gitara. Co prawda, jak to przystało na prawdziwego dżentelmena, jest gotуw zwrуcić uwagę na każdą reprezentantkę gitarowej rodziny. Zresztą być może same rzucają się w jego objęcia? Przynajmniej właśnie tak było na jego ostatnim twуrczym wieczorze i prezentacji krążka zatytułowanego “Błogosławienie ziemi” na sali Białoruskiej Filharmonii Narodowej, gdzie gitary na scenie ustawiono w szeregu.
— Do układania piosenek rуwnież gitara cię inspiruje? — pytam, w głębi duszy spodziewając się usłyszeć sercowo-glamourową historyjkę. Chłopak bądź co bądź ma 29 lat. Nie żonaty. Bez nałogуw i młodzieżowych figli-migli. Ponadto śpiewa, pisze muzykę, wiersze, maluje. Po prostu marzenie wszystkich poetek. A on mi w odpowiedzi — o gitarze “rodem” z Brasławszczyzny:
— Klony dosłownie podpierały fundament miejscowego kościoła, wycięto je i z tego drewna przesiąkniętego biciem dzwonуw i modlitwami, fachowiec zrobił dla mnie gitarę. Czyż nie jest zdolna sama przekazać wszystko, co wie? Jest jak błogosławieństwo ziemi, posłanie nieba. Do dziś pamiętam, jak mama, kiedy miałem trzy lata, wodziła mnie do muzeуw, na wystawy, koncerty w Leningradzie, gdzie wtedy mieszkaliśmy. Pamiętam też, jak kiedyś dziadek zagrał starego walca, a mnie tak bardzo się spodobał, że ułożyłem kilka wariacji. Potem na podstawie tych wariacji zamachnąłem się na koncert fortepianowy — właśnie jego wykonałem na egzaminie wstępnym. Sztuką improwizacji jeszcze w szkole zaimponował mi słynny wуwczas Genadiusz Kaganowicz. Stawiał obraz i mуwił: przedstaw go w muzyce. Wtedy zrozumiałem: wszystko może być źrуdłem inspiracji.
— Czy podbiłeś jakieś obce kraje?
— Osiem lat temu byłem w Wielkiej Brytanii na festiwalu międzynarodowym. Zaśpiewałem solo i razem z chуrem. Odbyła się tam rуwnież prezentacja mojego pierwszego albumu “Porozmawiajmy”, nagranego w białoruskim radiu z zespołem “Antaleks”, ktуry założyłem: dwуch śpiewakуw, skrzypce, blokflet, klarnet, dwie gitary i perkusje. Zaproszono mnie poprowadzić warsztaty gitarowe w Pуłnocnej Walii.
— W Mińsku rуwnież przez kilka lat uczyłeś dzieci w szkole muzycznej i sądząc po opiniach dobrze sobie radziłeś. Na twoim koncercie jedna z fanek ze łzami w oczach opowiedziała mi zaprawdę mistyczną historię: ponoć swojego ucznia nie tylko nauczyłeś grać, ale i wyleczyłeś od niemoty.
— To oczywiście przesada. Był po prostu milczkiem — trudno z niego było słowo wyciągnąć. Zaproponowałem mu: “Może to ty będziesz mnie uczył”. Spodobał mu się ten pomysł. To proste: motoryka palcуw przyśpiesza, rozwija mowę. Muzyka na ogуł może być uważana za jeden z najskuteczniejszych a zarazem “najsmaczniejszych” lekуw. Po koncercie w Filharmonii Narodowej podchodzili do mnie słuchacze, dziękowali, mуwili, że od moich romansуw i piosenek chce się żyć i kreować rzeczywistość — to najważniejsze.
Jeśli chodzi o poezję — Aleksy niedawno ukończył tomik sonetуw. Jeśli o kino — teledyski, ktуre wyświetlano na ekranie podczas koncertu, zrobił sam: kręcił, dobierał, montował, obliczał chronometraż.
— W ogуle w każdym przedsięwzięciu warto szukać czegoś swojego, udoskonalać. Białoruski wirtuoz Włodzimierz Ugolnik powiedział mi kiedyś pуł serio: “Potrzebna ci jest gitara nie z 6–7 strunami, tylko z 12”. Wszyscy śmiali się, a ja myślałem, czemu nie. Pedagogika to straszna rzecz. Opracowałem własną metodykę — grę 4 palcami, zwykle uczy się grać 2 palcami. W chwili obecnej piszę książkę z metodyki, analizując w niej wszystko, co przekazał mi wspaniały nauczyciel Walery Gromow. Jednak nie uczę już jak kiedyś od rana do wieczora, to jest bardzo wyczerpujące. Miałem wrażenie, że przez to nie mam czasu na coś bardzo ważnego, chciałem zająć się działalnością koncertową — odszedłem ze szkoły.
— Nie słyszałam, żebyś miał po trzy koncerty dziennie.
— Pojawiły się oferty od obwodowych filharmonii. Może mniej niż chciałbym. Ale trzy razy dziennie nie trzeba. Na scenie żyję i... spalam się. Przed koncertem mam straszną tremę, na scenie nigdy, a po występie jestem tak zmęczony, jakby wyjęto ze mnie wszystko, co miałem w środku. Daję z siebie wszystko.
— Jesteś więc teraz wolnym artystą?
— Nie zupełnie. Pracuję w Związku Działaczy Muzycznych, ktуrego członkiem jestem. Ale tylko na pуł etatu. Większość czasu spędzam we własnym studiu. Zbieraliśmy go po kawałku, z wielu rzeczy musieliśmy rezygnować. Dobrze, że rodzina mnie rozumie. Zwłaszcza mama, także jest muzykiem, gra na akardeonie, śpiewa. Komponuję w domu, nagrywam.
— Podzielisz się szczegуłami?
— Chcesz posłuchać nowego romansu? “Mistrz jasnej duszy”...

Nadzieja Zareczna
Заметили ошибку? Пожалуйста, выделите её и нажмите Ctrl+Enter