Irina Kapczynskaja: Aby Białorusinów słyszeli i widzieli...

Moskwianka Irina Kapczynskaja, która ma pradawne korzenie na grodzieńszсzyźnie, odznaczona za bezinteresowną pracę medalem Franciszka Skaryny
Ostatnio prezydent Białorusi odznaczył medalem Franciszka Skaryny dyrektorkę artystyczną Białoruskiego Folklorystyczno-Etnograficznego Zespołu “Kirmasz” z Moskwy Irinę Kapczynską. “Ta nagroda została przyznana za jej znaczący osobisty wkład w umacnianie więzi kulturalnych między Białorusią i Rosją” — mówi się w powiadomieniu służby prasowej prezydenta.



W prasie na zasobach internetowych są niektóre informacje o moskwiance-rodaczce, która niezwykle wzbogaca białoruską kulturę ludową. Na przykład, w gazecie “Głos Ojczyzny” ukazał się tekst “Jeśli w sercu dwie ojczyzny” (GO, 24.01.2008). Wtedy Stowarzyszenie do spraw Relacji z Rodakami za Granicą “Ojczyzna” przeprowadziło seminarium dla kierowników grup twórczych z białoruskich społeczności za granicą, i pani Irina była wśród nich. W wywiadzie gość powiedziała, że zespół “Kirmasz” powstał w dużej mierze dzięki jej pasji do białoruskich strojów narodowych. “Przywracam części starego ubrania, szukając je w źródłach etnograficznych. Mój zbiór nie jest tak mały: obejmuje dwanaście przebudowanych modeli. Wyobraziłam sobie, jak eleganckie będzie wyglądać połączenie kostiumu i śpiewu na scenie, i postanowiłam założyć zespół amatorski”. Wtedy również Irina powiedziała: “Sama urodziłam się w stolicy, i moi rodzice są moskwianami, a dziadek — rdzennym Białorusinem”. Dzieliła się także planami na przyszłość.



A w tym roku, kiedy w Moskwie przechodził kolejny zjazd Federalnej Narodowo-Kulturowej Autonomii “Białorusini Rosji”, przewodniczący wspólnoty Walerij Kazakow zaprosił Irinę Germanowną na trybunę... podczas sprawozdania podsumowującego. “W ramach autonomii funkcjonuje unikalny projekt — a być może, i sama autonomia działa w ramach tego sakralnego projektu... — mówił z nutką humoru sprawozdawca. — Mam na myśli wieloletnią tytaniczną pracę Iriny Kapczynskiej. I jej bezcennego zespołu”. Znany w Rosji i na Białorusi pisarz Walerij Kazakow poprosił zjazd “dać Irinie pięć minut” — aby pokazała, czym dokładnie się zajmuje. Aby wszyscy usłyszeli, czym jest nasza prawdziwa stara białoruska piosenka. Jeszcze dodał: Irina nie tylko śpiewa, ale również odzyskuje melodie piosenek, odtwarza białoruskie stroje, przy tym — charakterystyczne stroje z różnych regionów. Strój może powiedzieć: jak wyglądały podczas świąt — bo te same ubrania nosiły nie na co dzień — nasze babki i prababki.

Dlaczego wydaje nam się, w “kostiumowej” sprawie tak ważne są, jak w działalności Iriny Kapczynskiej, powolne tempo, dokładność i żmudność? Bo z białoruskimi strojami ludowymi w kilku wspólnotach za granicą, ich twórczych zespołach nie wszystko, niestety, dobrze się otrzymuje. I na Białorusi istnieje wiele prób zespołów, solistów wszelkiego rodzaju wychodzić na scenę jakby “a la naród”, nie zagłębiając się w cechach białoruskich ludowych tradycji ubrań. I na zdjęciach, które trafiają do redakcji, czasami można zobaczyć jakąś wulgarną profanację, ale nie stroje ludowe, z niegustownym i grubym, nietypowym dla białoruskich tradycji mieszaniem stylów, kolorów i krojów... Dlatego też ważne jest, aby ktoś, znając tradycje, mógł komuś coś podpowiedzieć i dać dobry przykład dla innych.



Wróćmy jednak na zjazd Federalnej Narodowo-Kulturowej Autonomii. Rdzenna moskwianka powitała wszystkich w języku białoruskim: “Dzień dobry państwu! Gratuluje wszystkich z tym spotkaniem!”. I następnie przeszła na język rosyjski. Zwróciła uwagę, że dzisiaj ona w stroju swoich przodków z grodzieńszczyzny. Przypomniała, że kopie tradycyjnych białoruskich strojów z różnych regionów Białorusi robi w ciągu ostatnich 20 lat w bezpośrednim kontakcie z etnografami z Białorusi. W szczególności są to pracownicy Narodowej Akademii Nauk, jak również Wydziału Etnologii Uniwersytetu Kultury i Sztuki: Tatiana Płodunowa i Wiaczesław Kołocej. “Specjalna interakcja strojów ludowych i pieśni — ostatnie otrzymujemy od naszych czołowych ekspertów — z wielkim zainteresowaniem postrzegana jest tutaj, w Moskwie, i na różnych festiwalach — mówiła pani Irina. — Prawie 10 lat regularnie podróżujmey do innych miejsc. Ze względu na ubrania i piosenki wiele widzą i słyszą: istnieje charakterystyczny język białoruski, w którym cztery główne dialekty, istnieje charakterystyczny białoruski kostium... Nasz zespół w tym roku obchodził 20-lecie, i w nim cztery śpiewaczki — od jego założenia, rozmawiają w języku białoruskim. To są dzisiaj, oprócz mnie, Tatiana Grekowa, Olga Jackowa, Galina Iwanowa, Ludmiła Maslennikowa. Bardzo staramy się, śpiewamy piosenki w różnych dialektach. Robimy wiele, aby Białorusinów słyszeli i widzieli w Moskwie. U nas przygotowano 16 programów etnograficznych”. Irina Kapczynskaja zaśpiewała dla przykładu w różnych stylach dwa kuplety z piosenek, nagranych w różnych regionach, ją oklaskiwali delegaci i goście zjazdu.



Pod koniec września, kiedy w Moskwie przy Ambasadzie Białorusi otwierało się Biznesowe i Kulturalne Centrum, honorowych gości witały amatorskie artystki z “Kirmaszu”. Irina Kapczynskaja przedstawiła ciekawe wideo (tak sama to nazywa, mimo że kostiumy są demonstrowane na żywo przez członkini zespołu) z pięciu białoruskich strojów ludowych z różnych regionów kraju. Należy zauważyć, do twórczości grupy, jej kierowniczki w stolicy Rosji jest wciąż żywe i duże zainteresowanie. Jak na Białorusi. Na przykład, zespół “Kirmasz” brał udział w pierwszym Festiwalu Twórczości Białorusinów Świata, który odbył się w 2012 roku w Mińsku i Witebsku. A dziennikarskie drogi zbliżyły nas do Iriny Germanowny właśnie w Moskwie. Chcieliśmy dowiedzieć się więcej o jej pracy. Ciekawa, jak nam wydaje się, otrzymała się rozmowa.

— Pani Irino, szłyszeliśmy, że, tworząc stroje ludowe, pani używa, w szczególności, rysunki, szkice słynnego badacza Michasia Romaniuka...

— Tak, materiały takiego znanego eksperta nie można ominąć. Jeszcze mam różne slajdy, zdjęcia, na których można zobaczyć w szczegółach cenne eksponaty regionalnych białoruskich muzeów etnograficznych. Przy okazji, wiem, że twórcze dziedzictwo Romaniuka wykorzystują także młodzi artyści z Rostowa nad Donem, z którymi zajmuje się białoruski artysta Władimir Bancewicz.

— Pan Władimir, tak przy okazji, również jest autorem ciekawych książek dla dzieci i rosyjsko-białoruskich projektów kulturalnych, przez wiele lat stoi na czele Związku Białorusinów Donu. I jego uczniowie, malując fabuły o białoruskich obrzędach ludowych, zwracają się do szkiców badacza?

— Przynajmniej ja słyszałam o tym. Został wydany piękny folder z utworami, rysunkami tych dzieci. I, jak sądzę, dobrze, że istnieje taka uwaga młodych do białoruskich strojów ludowych. Również korzystam z materiałów Romaniuka. Bo uważam, że jest to wspólnym dziedzictwem wszystkich Białorusinów.

— Można jeszcze powiedzieć, że Michaś Romaniuk — to mądry pośrednik-przewodnik między coraz bardziej rzadkimi w naszych czasach właścicielami autentycznych kostiumów i współczesnymi artystami, a także projektantami, kreatorami mody. On, na pewno, robił szkice z natury...

— Mam ciekawe albumy Michasia Romaniuka “Białoruskie ludowe ubrania”, wydane w Mińsku w 1981 i 1992 roku, “Białoruskie stroje ludowe” (2003 rok). Jeden z nich w latach 80-tych Romaniuk zrobił razem z Wiktorem Antonowiczem Goworem — ostatniego były slajdy. Ponadto, pragnę zauważyć, ich w albumie była tylko część, a te, które nie zostały wykorzystane, teraz są u mnie: dała je wdowa fotografa, dziennikarza, pisarza. Jeszcze rzemiosła białoruskie opisał ciekawie: przywracał kowalstwo i garncarstwo — przez siebie, sam wszystko spróbował zrobić swoimi rękami. U nas, nawiasem mówiąc, 20 października 2012 roku, odbył się wieczór pamięci, poświęcony Wiktorowi Antonowiczowi Goworowi: pokazywano około 600 jego slajdów, i wszystkie — z charakterystyczną muzyczną scenografią. Muszę zauważyć: przeprowadziłam cały cykl, ponad 20 spotkań literacko-muzycznych “Poznajmy Białoruś” w ośrodkach kulturalnych i bibliotekach Moskwy. Wiktor Antonowicz przeniósł się do Moskwy w latach 70-tych, a urodził się w Wietce, słynnym centrum rejonowym niedaleko Homla. Mam w kolekcji, przy okazji, jeden kostium nieglubski, będzie i wietkowski — prawie z tych miejsc... Choć zdarzało się mnie w Moskwie czuć i takie: mówiąc, w Wietce i w tym regionie południowym Białorusi wielu mają staroobrzędowe rodowe korzenia, więc to uprawnia Rosjanów mówić niby Homel — to rosyjska ziemia. Na przykład, grupa moskiewska “Święto Ludowe” w ramach swojego projektu “Pogrzeb Strzały” opisuje poleską tradycję jako “odwiecznie rosyjską” (mimo, że pochodzi z białoruskiej homelszczyzny) i uczy śpiewów ludowych wszystkich chętnych, i przy tym tylko kaleczy białoruskie słowa. Ukazał się nawet audioalbum, gdzie odwieczne białoruskie pieśni są podane jako rosyjskie. Na moje uwagi mówią: “Co za różnica !!!”...

— Tylko od nieświadomych o rodzimej rosyjskiej ziemi homelszczyny i można usłyszeć... Łatwo jest zwrócić się do historii Wietki, całego tego regionu, aby uświadomić sobie, kto tam jest rodzinnymi gospodarzami, a kto gośćmi. Przy okazji, nawet dłużej niż staroobrzędowcy, mieszkali tam Żydzi — w Turowie, Reczycy, Homlu... Rosjanie, Żydzi, Tatarzy, Ukraińcy, przedstawiciele innych narodów od czasów starożytnych mieszkają na Białorusi w pokoju i harmonii. A dlaczego staroobrzędowcy zakorzenili się na Białorusi? Bo Białorusini, jak wiemy, mają bardzo bogate doświadczenie wielokonfesyjnego, wieloetnicznego życia. Staroobrzędowcy uciekali — z Rosji — tam, gdzie mogli swobodnie praktykować swoją wiarę. Przyszli na Białoruś, jak goście, a ich mieszkańcy-Białorusini, w rzeczywistości, uratowali, przytulili, dali możliwość żyć i się rozwijać. Nie zniszczyli ich wiary, kultury: więc ona rozkwitła... Wróćmy jednak do strojów. Jak pani nazywa to, co robi?

— Nasze stroje — to rekonstrukcje. Są one ponownie stworzone według tych białoruskich wzorów, które są w muzeach etnograficznych i lokalnej historii: jedno do drugiego. Ponieważ te wzory są u mnie sfotografowane.

— Ale jak to możliwe? Czy pani sama musi prząść len, aby potem z niego utkać płótno? Dla tego są potrzebne krosno i inne urządzenia...

— Nie, nie jestem ani przędzarką, ani tkaczką... W tym przypadku idzie odzyskanie nie technologii, ale koloru i kształtu. Właśnie krój i kształt strojów odpowiada temu, jak to robili wcześniej. A w jaki sposób robili — to można zobaczyć w cennym albumie “Białoruski strój ludowy: krój, haft i szwy ozdobne” Olgi Łobaczewskiej i Zinaidy Ziminej (Mińsk, “Białoruska nauka”, 2013). A tekstura tkaniny w moich strojach jest inna, choć, oczywiście, staram się wybrać najbardziej zbliżoną do oryginału. Jednak nie idę drogą pełnej renowacji, bo na to nie starczyłoby mojego życia. Biorę nowoczesny len, płótno, z którego kroją się, szyją się elementy ubrania. Na płótnie robię głęboką imitację tkanej ręcznie (!) pracy i robię sama haft. Rezultatem jest maksymalne zbliżenie się do autentycznych wzorów. I to nie jest podrabianie, jak niektórzy mogą myśleć. Ja nazywam taki rodzaj pracy tworzeniem widea. To jest moje głębokie hobby.

— Ale czy jest teraz pani specjalistką w białoruskich strojach?

— Nie, amatorką... Chociaż, prawdę mówiąc, już dobrze orientuję się w zakresie szczegółów rysunku i kroju. Na Białorusi tym zajmują się profesjonalnie znani historycy sztuki Olga Łobaczewskaja, Zinaida Zimina, Maryja Winnikowa. Nie mogę wszystkiego ogarnąć. Widzę pewien wzór — i decyduję: czy mogę go odzyskać, czy nie? Patrzę gamę kolorów, przy tym dla analizy wykorzystuję wszystko, co mogę znaleźć w pewnym regionie. Jeszcze zwracam uwagę, czy gęsty jest rysunek tkanki, czy rzadki. I na inne niuanse. Na podstawie tego z różnych tkanin wybieram potrzebną — i robię strój. Nawiasem mówiąc, u mnie jest gotowe ponad dziesięć strojów. A ponieważ nie jestem bardzo bogata w pieniądze, to różne “szmatki” zbieram, i ludzie przynoszą to, co może być przydatne w pracy. Nawiasem mówiąc, również robię wycinanki. Niektóre potem prezentuję dobrym ludziom...

— A w jaki sposób pani zarabia na życie?

— Znajomością kultury niemieckiej, języka i dialektów niemieckich. Jednak 20 lat pracowałam w kompleksie obronnym: opracowywałam radioelektroniczną aparaturę. Kiedy na początku lat 90-tych przemysł obronny runął, ukończyłam kursy przy Uniwersytecie Moskiewskim imienia Łomonosowa z prawem nauczania języka niemieckiego i stałam się metodykiem-wykładowcą języka niemieckiego. Pracowałam jako nauczycielka w szkole przy Akademii Nauk Pedagogicznych, w szkole Waldorf, w szkołach specjalnych języka niemieckiego. Nawiasem mówiąc, do niektórych naszych projektów, sesji zdjęciowych zapraszaliśmy również dzieci Liceum  nr 1571, gdzie uczyłam wcześniej języka niemieckiego. A teraz, już przez 6 lat, prowadzę tam zajęcia według programu “Białoruska wycinanka”, który sama zestawiłam. Popatrzcie, tu na zdjęciu piękny strój gridzieński. Nawiasem mówiąc, moskiewskie Liceum nr 1571 wchodzi do “Licealnego braterstwa” z podobnymi instytucjami edukacyjnymi grodzieńszczyzny. Tam jest muzeum licealne rosyjsko-białoruskiej kultury, licealiści z Białorusi jeżdżą z wizytami do rówieśników Moskwy i odwrotnie. Więc to nie przypadek, że właśnie w tym liceum pracuję.

— To ciekawe! Przy okazji, z grodzieńszczyzny, spod Skidla są pradawne korzenia niektórych przodków słynnego moskiewskiego genealoga Stanisława Dumina — o nim pod tytułem “Romantyk, zakochany w archiwach” pisała gazeta “Głos Ojczyzny” (4.10. 2012).

— Dziękuję za podpowiedź. Może, pomoże mi dowiedzieć się więcej o szlachcie Gubarewiczów godła RADWAN — tam, być może, są korzenia mojej rodziny. W 2011 roku otrzymałam tak zwane dokumenty represyjne, i jest potrzebna identyfikacja mojego dziadka: jego imię — Stepan Osipowicz, a nazwisko — Gubarewicz. Przygotowałam artykuł do almanachu “Skarynicz” według dokumentów archiwalnych: historia jego życia, okres zamroczenia i odzyskiwania pamięci. Być może, sam z jakiegoś powodu nazywał siebie w 1913 roku Gubarenią, pracując w piotrogrodzkim przedsiębiorstwie okrętowym. A już w 1921 roku w dokumentach ma podwójne nazwisko. Pochodził z miejscowości Kaszubnicy, za10-20 kilometrów od Skidla nad rzeką Kotry. Jestem z domu Gubarewiczów, Białorusini jeszcze mają podobne nazwisko: Uborewicz.

— Wiemy, że pani ma twórcze kontakty ze znanym folklorystą, etnokulturologiem Iwanem Krukiem. Jak pani je nawiązała?

— Zapoznaliśmy się w Mińsku podczas kursów dla kierowników twórczych społeczności za granicą: występował przed nami. Byłam staranną uczennicą, uprzejmą, zadawałam pytania. I, przy okazji, cztery razy byłam na kursach. Iwan Iwanowicz odwiedza w Moskwie targi książkowe. Jak się spotykamy, jest o czym porozmawiać, różne kwestie kulturowe i narodowe omawiamy. To on, szczerze mówiąc, pomógł mi poruszać się w kierunku zrozumienia swojej białoruskości.

— Czy zmienił się z czasem pani zespół?

— Nie bardzo. Nas czworo — jeszcze od 94. roku, od 97. zespół ma nazwę “Kirmasz”. Wszyscy wyrosnęły, matki mają trojga lub czworo dzieci. Teraz w grupie 8 osób, do “starych mieszkanek” dołączyły się I. Betonowa, E. Naryżnych, L. Sopiołkina, N. Seliwerstowa, T. Jelisejewa. Dużo występujemy, przeprowadziłyśmy festiwale — w Moskiewskim Domu Narodowości, w północno-zachodniej dzielnicy Moskwy (Strogino). Tu jednak istnieje problem: do grupy dołączają się, chceliby pracować u nas przede wszystkim ci, którzy dążą pokazać się na scenie, pragną sławy, oklasków. Ale potrzebujemy etnografów, artystów, kompozytorów.

— A gdzieś do kina lub na jakieś prezentacje pani daje swoje stroje?

— Nie daję nic nikomu. Świadomie. Aby “nie zniekształcili”, nie pociągnęli. I aby nie stracić! Gdzie bywamy, występujemy — tam podają się informacje, że piosenki oraz stroje z pewnego regionu Białorusi wykorzystujemy. Nasz repertuar teraz zawiera ponad 400 piosenek, które udało się zebrać w różnych regionach, a następnie odszyfrować nagrania. Wykonane 16 programów. I wszystkie różne. Ogólnie rzecz biorąc, do każdego występu piszę program, podaję nazwiska folklorystów, miejsca nagrania, nazwiska śpiewaczek wiejskich.

— Czy macie piosenki i działania na scenie?

— Działań bardzo mało, bo zazwyczaj w koncertach na to jest mało czasu. Są, na przykład, w zbiorach etnograficznych jakieś przysłowia, piosenki bez nut zapisane. Wybieram do konkretnego święta kalendarzowego ludowe przysłowia. Bierzemy ten folklor, który jeszcze nie został nagrany z akompaniamentem muzycznym. Nawiasem mówiąc, naliczyłam więcej niż 240 etnografów, którzy przez ponad 120 lat pracowali w tej dziedzinie: zbierali wszystko, nagrywali.

— W jednej z książek Anatolija Statkiewicza-Czeboganowa z serii “Jestem synem waszym...” — a ich łatwo znaleźć w internecie, je autor przekazywał do biblioteki naszej ambasady w Moskwie... — jest artykuł o krytyku literackim Eulalii Kazanowicz. Ona rodem z Mohylewa, z białoruskiej rodziny szlacheckiej, pracowała w Domu Puszkina w Petersburgu i była jedną z jego założycieli. Nagrywała i badała białoruskie pieśni wołoczebne, wydała “Gwary krainy Ozerańskiej”, są przedstawione w księdze. To dla pani może być ciekawe.

— Dziękuję, popatrzę. Nawiasem mówiąc, sama zawsze szukam, bo organizuję wieczory na temat “Zapoznajmy Białoruś”. To zajmuje dużo czasu, ale i sama poruszam się do przodu, dowiedzam się wiele ciekawych rzeczy.

— W jednym z tekstów internetowych czytaliśmy, jak jakaś Rosjanka na koncercie w Moskiewskim Domu Narodowości charakteryzowała pani śpiew jako “łobuzerski, zachęcający, gardłowy jakiś, z nowoczesnej terminologii nawet erotyczny”... Czy pani podobają się takie oceny?

— To tylko opinia dyletantki... Profesjonaliści po przeczytaniu takiego będą się smiać. Bo to brzmienie naszych białoruskich piosenek, jak je śpiewa, na przykład, Natalia Matylickaja, jak staramy się śpiewać w grupie “Kirmasz”, się nazywa: głebokorezonatorne. W Rosji tak śpiewają chyba na białoruskich ziemiach etnicznych: smoleńszczyza, briańszczyzna, zachodnia część obwodu kurskiego. A śpiew gardłowy, nie niskopozycyjny — to już taka rosyjska “dziczka”. Natomiast my uczyliśmy się śpiewać autentycznie po białorusku w białoruskiej prowincji, a egzamin zdawaliśmy w Mińsku docentowi Katedry Etnologii i Folkloru Uniwersytetu Kultury i Sztuki Tatianie Pladunowej.

— Na czym są oparte, oprócz wzorów muzealnych, pani przebudowy strojów?

— Kolekcja Wiktora Antonowicza Gowora, o którym mówiłam, zawiera dwa i pół tysiąca slajdów. Spośród nich digitalizowano 600, w tym kosztem środków pisarza, działacza białoruskiej diaspory w Moskwie Walerija Kazakowa. I proces ten trwa nadal. Wkrótce chcę cenny materiał, który przechowywuję jako pamięć o niezwykłym człowieku i naukowcu, w formacie cyfrowym dać Białorusi, do Homla. Byłoby warto tam zorganizować wieczór pamięci Wiktora Gowora, jak odbył się w Moskwie.

— Czy istnieją jeszcze projekty?

— Tak. Chcę wydać retro-album zatytułowany “Podróż przez Białoruś lat 60-80-tych”: kiedy Wiktor Antonowicz robił te slajdy. A jeszcze mam zamiar piosenki, które mam ze słuchu, ale nie nagrane, uporządkować. Zaśpiewać, nagrać, przetłumaczyć na język rosyjski... I wydać zbiór “Śpiewa białoruski “Kirmasz”: 20 lat”, ozdobiwszy zdjęciami strojów i historiami o poszczególnych regionach. Kiedyś dali mi zbiór folklorystyczny 1934 roku. Ciekawe teksty, ale nie ma nut. Jednej piosenki pamiętam muzykę, melodię — mam, tak przy okazji, doskonały słuch — i znalazłam słowa w zbiorze, które nie znałam. Trzeba obowiązkowo zapisywać.

— Na Białorusi niektóre grupy folklorystyczne występują na targach — bawią kupujących. Stwarza to zabawną, świąteczną atmosferę... Czy kiedyś brałyście udział w masowych imprezach?

— Tak, uczestniczymy na Boże Narodzenie, byłyśmy w Noc Kupały w moskiewskim parku Kuzminki, brałyśmy udział w Dniach Piśmiennictwa Słowiańskiego w rejonie podmoskiewskim, na spotkaniach wigilijnych w jednym z kościołów w Moskwie. Uczestniczyłyśmy w uroczystościach narodowych w Suzdalu, Briańsku. Ale folklor bywa różny... To, co robimy, w mojej opinii, nie można wynosić na plac. Bo kiedy wynosimy, to jest już towarem. Naszą sztukę uważam w pewnym stopniu za elitarną, bo wiem, że w narodowej kulturze jest wysoka misja duchowa.

Wywiad przeprowadzony przez Iwana i Walentynę Żdanowiczów

Czas na interpretację tradycji

Jak jest widziane doświadczenie pracy Iriny Kapczyńskiej przez specjalistów? Na ile są cenne, zwłaszcza dla białoruskiej kultury jej rekonstrukcje strojów ludowych według wzorów? O tym zapytaliśmy znanego badacza, etnokulturologa, folklorystę i pedagoga Iwana Kruka. Teraz autor ma 15 monografii i licznych artykułów na temat duchowego dziedzictwa Białorusinów, jest redaktorem naczelnym w wydawnictwie “Edukacja i wychowanie”.

Można z pewnością powiedzieć, że prace Iriny Kapczyńskiej mają wielką wartość. Jak, na przykład, i słynne słuckie pasy. Na Białorusi istnieje takie doświadczenie: kompletna rekonstrukcja, odbudowa słuckich pasów. Tacy poważni specjaliści jak Walerij Żuk, Borys Łazuka uważają, że to jest dopuszczalne i może być marką. Oczywiście, trzeba zastrzec się: tutaj autentyczne, oryginalne, a tu jest rekonstrukcja. Historyczną rekonstrukcję robią również rusznikarze, odnawiając starą broń, zbroję rycerską. Jeśli rekonstrukcja zrobiona na wysokim profesjonalnym poziomie artystycznym — to ma prawo na istnienie. Rozważmy następującą analogię. Urodził się u mnie wnuk. Jak dołączać go do białoruskich bajek, innej twórczości ludowej? Mogę opowiadać na pamięc, czytać z książek, korzystać z wielu nowoczesnych urządzeń. Najważniejsze — aby duchowe tradycje były przekazywane z pokolenia na pokolenie.

Czasami na spotkaniach w różnych salach powstają spory: chodzić czy nie chodzić dla zachowania swojej białoruskiej autentyczności w haftowanych koszulach, na przykład. O łapciach, na szczęście, sporów nie ma... I ja czasem na takie argumenty odpowiadam żartem: jedzicie, państwo, na różnych zagranicznych samochodach zamiast wozu dziadkowego. I możecie wozić siebie na niemieckich, amerykańskich, francuskich, koreańskich i innych samochodach, ale proszę wozić przy tym białoruską duszę. Aby nie stała się jakąś zbyt “światową”, a pozostawała, pomimo wszystkich okoliczności zewnętrznych, naszą, białoruską. Ale muszę jednocześnie zrobić istotne zastrzeżenie: odzież — to nie ostatnia rzecz w świecie duchowym człowieka. To wpływa na duszę. I to dobrze wiedzą, na przykład, aktorzy. Od nich słyszałem: ubierasz się w jakimś spektaklu w rodzimą odzież — i zupełnie inaczej odczuwasz siebie, grasz rolę...

Kolejna rzecz: nie trzeba, rozważając o kulturze odzieży, w jednej kupie, jak mówią, zbierać bluźniercze i sakralne. Bo wszystko powinno być na swoim miejscu, w swoim czasie. Można w życiu codziennym chodzić “jak wszyscy”, a na Boże Narodzenie, na przykład, nasze odwieczne ubrania nosić. I nie daj Boże nam ze sceny cały folklor białoruski pokazywać. To będzie taka profanacja! Nie z wszystkiego, co mamy w duszy, warto robić szow, a tym bardziej oddawać “na sprzedaż”. Pamiętam, przyjechaliśmy na wyprawę do rejonu łojewskiego homelszczyzny. Kobiety lokalne mówią: “Bronujmy rzekę”. Jak to? Poszły na jeden brzeg, a po drugiej stronie Dniepru — druga taka sama grupa. To wiosną, trzy kilometry lustra wody pomiędzy nimi. I jak zaczęły śpiewać!.. Śpiew przeleciał przez rzekę — z drugiej strony wraca. Jak takie piękno można powtórzyć na scenie?
Заметили ошибку? Пожалуйста, выделите её и нажмите Ctrl+Enter