W świecie teatru Tatiana Lisawienko z Mińska jest znana jako utalentowany kostiumograf
29.02.2016 14:59:41
W świecie teatru Tatiana Lisawienko z Mińska jest znana jako utalentowany kostiumograf. Po zaproszeniu jej do pracy nad kostiumami dla tego lub innego spektaklu, a w jej bagażu ich około 50 w różnych teatrach Białorusi, dyrektor może liczyć na powodzenie.
Тo, w co Tatiana ubiera bohaterów spektaklu, zazwyczaj jest stylowe. Jej kostiumy są chwytliwe i niezapomniane. Charakteryzują się nieuchwytnym aromatem nowoczesności w każdej wyświetlanej epoce. Tatiana obowiązkowo wymyśla takie szczegóły w kostiumach bohatera, które będą dokładnie “pracować” na jego charakter i integralność spektaklu. Ważne jest, jak mówi, nie to, jakie są jej kostiumy, a jak one pasują do niego.
Projektantka kostiumów jest zawsze za kulisami. I choć w programie wymienione jest jej imię, nie wielu interesują się, kto ubierał bohaterów pewnej inscenizacji.
W ubiegłym roku u Tatiany Lisawienko była rocznica, więc chciała w jakiś sposób podsumować swoje doświadczenia, popatrzeć na siebie. Dlatego zorganizowała indywidualną wystawę swoich prac. Odbyła się w galerii Związku Projektantów. Wielu jej kolegów-aktorów i reżyserów przyszli na wystawę. I główne osoby, które odegrały ważną rolę w rozwoju Tatiany jako kostiumografa, również były. Wieczór otrzymał się ciepły i przyjazny. Jej rzeczywiście udało się nie tylko popatrzeć na siebie, ale także usłyszeć w swój adres miłe słowa, które są tak niezbędne dla twórczej osoby. Dziś Tatiana Lisawienko z radością wspomina ten dzień.
— I co Pani zobaczyła z zewnątrz?
— Naprawdę odczułam poczucie satysfakcji. To było bardzo przyjemne usłyszeć miłe słowa w swój adres. Ale zamieszania nie było. Doceniam to, co robię bez chluby: po prostu podobają mi się moje szkice. Zadowalają mnie. Więc to było wspaniałe, że tę radość rodzielili przyjaciele, jak również szanowani i ważni dla mnie ludzie — Boris Łucenko, Olga Klebanowicz, Bella Masumian, Walentyna i Aleksiej Ereńkowi, moi ulubieni reżyserzy, aktorzy i współpracownicy. Byli także scenografowie Jewgienij Wołkow i Weniamin Marszak, których uważam za swoich nauczycieli.
— Czy wszystkie Pani szkice zostały zaprezentowane na wystawie?
— Co Pani mówi! Tylko połowa. Każdy spektakl i kostiumy z nim związane mają swoją własną historię. Czas mija, pojawiają się inne problemy. Niektóre szkice odkładasz, inne stwarzasz. Tymczasem gromadzą się, i kiedy rozkładasz je przed sobą i decydujesz, co wystawić, a co nie, nagle uświadamiasz sobie: wiele zostało zrobione! Nawet przeżyłam szok podczas przygotowań do wystawy. W końcu wybrałam 60 szkiców, ale tyle samo musiałam odłożyć.
— Jak Pani przyszła w świat kostiumów i od czego zaczęła się Pani historia projektowania w teatrach Białorusi?
— Miałam niestandardową drogę do tego zawodu. Do teatru trafiłam, jak to mówią, przez nieprzypadkowy przypadek. Mój zawód — projektant odzieży, w tym zawodzie pracowałam w firmie “Alesya” po zakończeniu Instytutu Technologicznego w Witebsku (obecnie jest to Uniwersytet) i dość dobrze zrealizowałam się w nim. I chociaż specjalizowałam się w instytucie jako artysta po tkaninach, podobało mi się zajmować się wnętrzem, na fabrykę poszłam jako projektant mody: innego wakatu nie było. Jak teraz rozumiem, zaryzykowałam dzięki swojej ciekawości życia. To ona, przyznaję, często szturcha, aby opanowywać czegoś nowego, zdobywać doświadczenia. Natomiast atmosfera teatralna nie była dla mnie czymś nieznanym. W Teatrze Młodego Widza pracowali moi przyjaciele — małżonki Szyłowi. Przy okazji, Wołodia, wciąż służy w Teatrze Młodego Widza, jest jednym z najlepszych teatralnych mistrzów, pracujących z rekwizytami. Oczywiście, byłam tam i na premierach, i w sklepie.
— Czyli Pani chce powiedzieć, że wiedziała, co robi się za kulisami?
— Do pewnego stopnia. I taki teatr podobał mi się. Podobali się również ludzie, pracujące w nim. A bezpośrednia praca jako kostiumografa rozpoczęła się od Borisa Łucenki, Artysty Ludowego Białorusi, wtedy głównego dyrektora Narodowego Akademickiego Teatru Dramatycznego imienia M. Gorkiego. Miał zamiar zainscenizować spektakl “Amfitrion” Moliera. I z jakiegoś powodu chciał do pracy nad kostiumami zaprosić mianowicie projektanta mody. A główny artysta Narodowego Akademickiego Teatru Dramatycznego imienia M. Gorkiego Jewgienij Wołkow, z którym byliśmy zaznajomieni, poradził Borisowi Iwanowiczowi mnie. Odważyłam się znów dzięki swojej ciekawości. W tym momencie byłam bardzo ciekawa tej propozycji. Pamiętam, że najmniej myślałam: poradzę sobie czy nie. Pracowało się łatwo. Patronował i nadzorował moją pracę Jewgienij. Ponadto Łucenko wyraźnie określił zadanie. Ale ja chyba nie bardzo rozumiałam, jakich potrzebuje kostiumów, ale po prostu robiłam kolekcję ubrań na ten temat. I wszystko, widać, się otrzymało. Tak zaczął się mój romans z tym wspaniałym zawodem.
— Jak szybko Pani zdała sobie sprawę, że nie pomyliła się w wyborze?
— Zaraz po “Amfitrionie” i zrozumiałam. Żyłam wtedy z poczuciem cuda, będąc w iluzjach. Ludzie teatru wydawali mi się mieszkańcami nieba, i ja, te uczucia są niezapomniane, z drżeniem odnosiłam się do wszystkiego, czego dotykałam. A kiedy odbyła się premiera, miała sukces, Boris Iwanowicz zaprosił na scenę cały zespół produkcyjny, w tym mnie. I wtedy po raz pierwszy w życiu przeżyłam ogromny zachwyt, czując energię wypełnionej sali. Potem w ciągu dwóch tygodni żyłam w stanie euforii: wydawało mi się, że nie po ziemi chodzę, a latam nad nią. Później często starałam się dostosować się do tej fali, ale nic podobnego już nie odczuwałam. Widać, że podczas tego pierwszego swojego wyjścia byłam tak otwarta, że odczułam to, co czują aktorzy, wychodząc na scenę. To był taki potężny doping, który, mówiąc w przenośni, ożenił mnie z teatrem i z moją pracą kostiumografa. W tym czasie nawet nie interesowało mnie honorarium, tak mocno i głęboko byłam zachwycona swoim uczuciem. Bo otrzymałam okazję zanurzyć się w takiej magii jak teatr!
— Ale mistyczne uczucia prawdopodobnie Pani doświadczała na innych premierach, wychodząc na scenę?
— Niestety, nie. Nic podobnego, powtarzam, więcej nie odczuwałam, chociaż moje kostiumy do wielu spektakli były uznane za skuteczne, i ja byłam bardzo zadowolona z tej czy innej swojej pracy. Z czasem zrozumiałam, że ludzie teatru są tacy sami, jak inni ludzie, nie są bóstwami, i w pracy artysty istnieje swoja rutyna, swoje złożoności. I to jest normalne.
— A co z “Alesyą”?
— Do niedawna byłam w stanie łączyć pracę projektanta w teatrze z opracowaniem kolekcji odzieży dla firmy. Teraz jestem “wolnym artystą”. Jak mówią teraz — freelancerem.
— Co jest potrzebne do osiągnięcia sukcesu w pracy nad kostiumami?
— Przede wszystkim, być na jednej, jak mówią, fali z reżyserem i scenografem. Ważne jest, aby nie tylko ich rozumieć, ale również odczuwać. Jeśli to się odbywa, wtedy jesteś w ich zespole. Najwięcej spektakli z moim projektem kostiumów jest w Narodowym Akademickim Dramatycznym Teatrze imienia M. Gorkiego. Obecnie na scenie w jego repertuarze 8 inscenizacji, dla których projektowałam kostiumy. Na przykład, spektakl “Poskromienie złośnicy” w 2016 roku będzie miał 10 lat. A mój spektakl debiutowy “Amfitrion” wychodził więcej niż 12 lat. Ktoś z dyrektorów mówił, co im trzeba, ktoś dostarczał mi pełną swobodę, a potem słuchał moich sugestii. Czasami od razu rozumieliśmy siebie, i proces pracy był szybki. A czasami trwał miesiące. Głównie miałam powodzenie, chociaż z kimś było trudno. Ale być może, dzięki swojej naturze, wciąż znajdowałam wspólne punkty kontaktowe z dyrektorami.
Istnieje jeszcze jeden niuans: nawet w trakcie wykonania zatwierdzone kostiumy mogą ulegać zmiany. Czy aktor może odmawiać pewnych rzeczy, które nie są zgodne z jego pomysłami na temat charakteru. Zdarzało się i tak: aktor odmawia się, a potem stopniowo przyjmuje moją wizję, jak jego bohater powinien wyglądać. Jeśli Pani pamięta spektakl “Tata, tata, biedny tata...” Artura Kolita w inscenizacji Zasłużonego Działacza Białorusi Walentyny Jereńkowej, to wspomni białą maskę z szerokimi białymi paskami z gliny na głowie Madam Rozpetł Olgi Klebanowicz. Protestowała przeciwko niej, a potem powiedziała: “Jeśli będziesz przychodzić na każdy spektakl i robić ją mi, to się zgadzam”. Dla mnie to nie było trudne, raczej przyjemne.
— Jakie cechy osobiste musi mieć kostiumograf, aby powodzenie go nie zostawiało?
— Oczywiście, profesjonalizm, który przychodzi z doświadczeniem, jest wymagany. Ale ważne jest uczucie, intuicja, a nawet coś więcej, co pomaga czasem wbrew wszystkiemu. Tylko wtedy u artysty, jak mówię, kostka Rubika się ułoży. Można, oczywiście, dobrze zrobić kostiumy, zostaną przyjęte przez radę artystyczną, zatwierdzone. Ale jeśli nie włożysz w to duszę i swoje uczucia, kostiumy nie ożyją, jak trzeba. I nie doświadczysz sam poczucia satysfakcji.
— I gra musi zaimponować Pani?
— Niekoniecznie. Miałam przypadki, gdy gra nie imponowała, ale wciąż pracowałam z entuzjazmem. Ważne jest, aby znaleźć wątek, który będzie łączyć cię z dramaturgią, aby zobaczyć obrazy. Ale, oczywiście, kiedy otrzymasz wielką przyjemność z tekstu sztuki, to ze szkicami pracujesz z pasją, gdy obrazy przychodzą same. Tak było z komedią Gogola “Ożenek”, którą inscenizowała Jereńkowa. Również muszę nazwać spektakl “Pułkownik i ptaki” w Mohylewskim Teatrze Dramatycznym w reżyserii Władimira Pietrowicza.
— Z jakich źródeł Pani wyciąga pomysły dla inspiracji?
— Dziś powiedziałabym, że źródłem jest cały świat, wszechświat. Oczywiście, to są wycieczki, i książki, i komunikacja. I Internet zmniejsza czas na uzyskanie informacji. Wszystko to, co nazwałam, wywołuje uczucia, budzi intuicję. Zdarza się, że zupełnie dalekie od teatru rzeczy mogą powiedzieć, jak bohater powinien wyglądać. Jakoś musiałam znaleźć obraz niewidomego, głównego bohatera spektaklu “Alpejski blask”. Jechałam do pracy i w rejonie Nemigi, na przystanku, zobaczyłam jedną osobę, może, to był bezdomny, ale wyglądał barwnie. Więc został prototypem. A czasami kostium rodzi się z wzorów projektanta.
— Mówią, że osobista sympatia między kostiumografem a aktorem jest bardzo ważna. Co Pani sądzi na ten temat?
— Opowiem w związku z tym jeden epizod z pracy nad “Amfitrionem”. Zaprasza mnie jakoś Boris Łucenko i mówi: ma jedną dużą aktorkę, którą mam zrobić piękną. Oczywiście, z drżeniem czekam na spotkanie z nią, martwię się, jak na egzaminie. A to była Olga Klebanowicz. Gdy ją zobaczyłam, to byłam zaskoczona. Mój Boże, pomyślałam, 48. rozmiar! Czy są to duże formy... Przy okazji, kostium okazał się tak skuteczny, że Olga Michajłowna wyglądała w nim niesamowicie. I, jak mówiła, było w nim komfortowo. Od tego czasu między nami pojawiło się zaufanie i sympatia. Ważne jest, aby kostium został zaakceptowany przez aktora. Muszę powiedzieć: lubiłam projektować ubrania dla grubych ludzi: podoba mi się łamać stereotypy.
— Jak szybko Pani zaczęły ufać inne aktorki?
— Przez długi czas zdobywałam autorytet u nich: kobiety — to trudny naród, i wszystkie chcą być piękne na scenie. Rozumiem to i staram się ubierać je tak, aby czuły się dobrze.
— A jak Pani traktuje krytykę?
— Już chyba spokojnie. W młodości bardzo się denerwowałam. Krytykowali mnie nawet za zły gust, nie przyjmując na scenie kombinacji jasnego różowego koloru z zielonym, co było konieczne dla charakteru. W ogóle uwielbiam łamać zasady i wywoływać emocje. Podoba mi się ryzyko, połączenie pozornie niestosownych kolorów. Artyści, na przykład, bardzo ostrożnie odnoszą się do złotego koloru. A ja kiedyś wykorzystywałam w kostiumie złoty, zielony i różowy kolory. To był eksperyment. W sposób niejednoznaczny oceniali kostiumy Olgi Klebanowicz w “Krągu miłości” Maughama, mówiąc, że jest to zbyt ekstrawaganckie. Ale jestem pewna, że to była właściwa decyzja. I Kitty pozostanie w pamięci na długi czas, a pewna niezgodność jej kostiumów ze scenografią daje dodatkowe emocje publiczności i bodziec do refleksji. Szczerze mówiąc, opinia publiczna: “wykonane odważnie” jest mi do gustu. Dla takiej jasnej osobowości jako Klebanowicz i jej Kitty kostiumy musiały być jasne i krzykliwe. Najwyższą pochwałą dla mnie są zarówno reakcja publiczności i słowa Olgi Michajłowny.
— A jeśli dyrektor kategorycznie nie przyjmuje Pani decyzji?
— Są rzeczy tylko reżyserskie, i ja jako artysta nie muszę przekraczać linii i wchodzić na jego terytorium. Jeśli on nie akceptuje, szukam dalej...
— Co dla Pani w procesie pracy projektanta jest najtrudniejsze?
— Ważna dla mnie jest opinia dyrektora na pierwszym przeglądzie. I staram się ich zaprosić, biorąc pod uwagę, że wynik będzie wtedy najlepszy. Czasami aktor może kaprysić z różnych powodów, nie dlatego, że w kostiumie jest coś złego. Wszystko może się zdarzyć z człowiekiem: boli głowa, pokłócił się z kimś, nie zjadł śniadania... Nigdy nie wiesz, co. A ja potrzebuję, aby od razu wszyscy zaakceptowali kostium, aby następnie nie musiałam dokonywać zmian. W związku z tym to jest trudny moment. Oczywiście, bez zmian, jak powiedziałam, się nie otrzyma, ale jest to normalny proces. Ale najtrudniejsze dla mnie, kiedy aktorzy wychodzą na scenę w kostiumach. Co do zasady, tam jeszcze nie ma światła, całkowicie wystawionych dekoracji... I kostium może “zapaść” na oczach. Był u mnie spektakl “Pocieszyciel wdów”. Stawił go Witas Grigolunas, a nad scenerią pracował Samuił Marszak. Kiedy aktorzy pojawili się na scenie, prawie zemdlałam: kostiumy nie “pracowały”, wyglądały strasznie. Sceneria przytłoczyła moje kostiumy. Byłam strasznie zdenerwowana. A Marszak nie był na próbie. Zadzwoniłam do niego, powiedziałam: to koszmar, nie ma jedności dekoracji i kostiumów... On mnie uspokaja, mówiąc, że wszystko będzie w porządku. I tak się stało. Postawili światło, jakieś szczegóły w scenografii okazały się przysłonięte, i kostiumy zagrały. Powoli nauczyłam się nie panikować i zachowywać spokój w tych kluczowych momentach w swoim zawodzie.
— Czy musiała Pani kiedyś w przyspieszonym tempie robić kostiumy?
— Było wiele takich sytuacji. Czasami na spotkanie z reżyserem przychodziłam już z gotowymi szkicami, i były natychmiast przyjęte. Ciekawe doświadczenie było na spektaklu “Sen wuja”. Dali mi tylko miesiąc, a u Dostojewskiego są krynoliny, kokardy, koronki... XIX wiek. Ale lubię ekstremalne sytuacje. Spotykam się z Aleksandrem Kościuczenkiem, dyrektorem artystycznym, on pokazuje mi układ. Następnie z dyrektorem Modestem Abramowem. Szkice zostały oddane do pracy po trzecim naszym spotkaniu. Abramow dokładnie sformułował zadanie, mówiąc, że w kostiumach powinna być paleta artysty, czyli różne kolory, tęcza. A Marszak, jestem mu bardzo wdzięczna, poradził zagrać z fakturą tkaniny, co zrobiłam, przesunęłam fokus widzenia. Okazało się interesujące. Z jednej strony kostiumy odzwierciedlały epokę, a efekt obecności różnej faktury tkanin je odżywiał, robił lekkimi.
— Jakie obrazy przyciągają Pani? A jaka inspiruje epoka?
— Przeszłość, historia. Robić spektakle kostiumowe łatwiej. I podoba mi się stylizacja. Nowoczesne występy są nie proste. Dla nich i kostiumy rodzą się trudno. Nie powinne być domowe, powiedzmy, aktor włożył dżinsy i koszulę. Jeśli jest to dobre dla filmu, to złe dla teatru. Tak u mnie było z kostiumami do spektaklu “Ninoczka”. Boris Łucenko, kiedy zobaczył moje szkice, powiedział, że to nie jest dobre. Byłam zdruzgotana, wyjaśniała, że drugi reżyser, który ma duże doświadczenie pracy w kinie, postawił takie zadanie. Potem miałam około stu szkiców zrobić, aby mogliśmy na czymś się zastanowić i ubrać bohaterów “Ninoczki”.
— Czy obowiązkowo dla kostiumografa szyć, i czy Pani szyje sama?
— Miałam taką praktykę. Teraz nie szyję. I myślę, że projektant może nie szyć, ale należy rozumieć technikę kroju i wszystkie niuanse, które zna krawcowa.
— Jak Pani może opisać swój własny styl?
— We mnie, prawdopodobnie, przejawia się projektant mody. Wiele kostiumów moich bohaterów mogłyby żyć niezależne życie. I wykorzystywać się do pokazów mody. Może, do kolejnej rocznicy zorganizuję pokaz swoich kostiumów.
— Kto są Pani ulubionymi projektantami?
— W świecie mody, jako osoba, dla mnie jest ciekawy John Galliano ze swoim teatralnym, historycznym kostiumem. Jego pokazy — to zawsze spektakle. Jeśli jest to odzież, którą chciałabym kupić, wtedy jest to Donna Karan.
Тo, w co Tatiana ubiera bohaterów spektaklu, zazwyczaj jest stylowe. Jej kostiumy są chwytliwe i niezapomniane. Charakteryzują się nieuchwytnym aromatem nowoczesności w każdej wyświetlanej epoce. Tatiana obowiązkowo wymyśla takie szczegóły w kostiumach bohatera, które będą dokładnie “pracować” na jego charakter i integralność spektaklu. Ważne jest, jak mówi, nie to, jakie są jej kostiumy, a jak one pasują do niego.
Projektantka kostiumów jest zawsze za kulisami. I choć w programie wymienione jest jej imię, nie wielu interesują się, kto ubierał bohaterów pewnej inscenizacji.
W ubiegłym roku u Tatiany Lisawienko była rocznica, więc chciała w jakiś sposób podsumować swoje doświadczenia, popatrzeć na siebie. Dlatego zorganizowała indywidualną wystawę swoich prac. Odbyła się w galerii Związku Projektantów. Wielu jej kolegów-aktorów i reżyserów przyszli na wystawę. I główne osoby, które odegrały ważną rolę w rozwoju Tatiany jako kostiumografa, również były. Wieczór otrzymał się ciepły i przyjazny. Jej rzeczywiście udało się nie tylko popatrzeć na siebie, ale także usłyszeć w swój adres miłe słowa, które są tak niezbędne dla twórczej osoby. Dziś Tatiana Lisawienko z radością wspomina ten dzień.
— I co Pani zobaczyła z zewnątrz?
— Naprawdę odczułam poczucie satysfakcji. To było bardzo przyjemne usłyszeć miłe słowa w swój adres. Ale zamieszania nie było. Doceniam to, co robię bez chluby: po prostu podobają mi się moje szkice. Zadowalają mnie. Więc to było wspaniałe, że tę radość rodzielili przyjaciele, jak również szanowani i ważni dla mnie ludzie — Boris Łucenko, Olga Klebanowicz, Bella Masumian, Walentyna i Aleksiej Ereńkowi, moi ulubieni reżyserzy, aktorzy i współpracownicy. Byli także scenografowie Jewgienij Wołkow i Weniamin Marszak, których uważam za swoich nauczycieli.
— Czy wszystkie Pani szkice zostały zaprezentowane na wystawie?
— Co Pani mówi! Tylko połowa. Każdy spektakl i kostiumy z nim związane mają swoją własną historię. Czas mija, pojawiają się inne problemy. Niektóre szkice odkładasz, inne stwarzasz. Tymczasem gromadzą się, i kiedy rozkładasz je przed sobą i decydujesz, co wystawić, a co nie, nagle uświadamiasz sobie: wiele zostało zrobione! Nawet przeżyłam szok podczas przygotowań do wystawy. W końcu wybrałam 60 szkiców, ale tyle samo musiałam odłożyć.
— Jak Pani przyszła w świat kostiumów i od czego zaczęła się Pani historia projektowania w teatrach Białorusi?
— Miałam niestandardową drogę do tego zawodu. Do teatru trafiłam, jak to mówią, przez nieprzypadkowy przypadek. Mój zawód — projektant odzieży, w tym zawodzie pracowałam w firmie “Alesya” po zakończeniu Instytutu Technologicznego w Witebsku (obecnie jest to Uniwersytet) i dość dobrze zrealizowałam się w nim. I chociaż specjalizowałam się w instytucie jako artysta po tkaninach, podobało mi się zajmować się wnętrzem, na fabrykę poszłam jako projektant mody: innego wakatu nie było. Jak teraz rozumiem, zaryzykowałam dzięki swojej ciekawości życia. To ona, przyznaję, często szturcha, aby opanowywać czegoś nowego, zdobywać doświadczenia. Natomiast atmosfera teatralna nie była dla mnie czymś nieznanym. W Teatrze Młodego Widza pracowali moi przyjaciele — małżonki Szyłowi. Przy okazji, Wołodia, wciąż służy w Teatrze Młodego Widza, jest jednym z najlepszych teatralnych mistrzów, pracujących z rekwizytami. Oczywiście, byłam tam i na premierach, i w sklepie.
— Czyli Pani chce powiedzieć, że wiedziała, co robi się za kulisami?
— Do pewnego stopnia. I taki teatr podobał mi się. Podobali się również ludzie, pracujące w nim. A bezpośrednia praca jako kostiumografa rozpoczęła się od Borisa Łucenki, Artysty Ludowego Białorusi, wtedy głównego dyrektora Narodowego Akademickiego Teatru Dramatycznego imienia M. Gorkiego. Miał zamiar zainscenizować spektakl “Amfitrion” Moliera. I z jakiegoś powodu chciał do pracy nad kostiumami zaprosić mianowicie projektanta mody. A główny artysta Narodowego Akademickiego Teatru Dramatycznego imienia M. Gorkiego Jewgienij Wołkow, z którym byliśmy zaznajomieni, poradził Borisowi Iwanowiczowi mnie. Odważyłam się znów dzięki swojej ciekawości. W tym momencie byłam bardzo ciekawa tej propozycji. Pamiętam, że najmniej myślałam: poradzę sobie czy nie. Pracowało się łatwo. Patronował i nadzorował moją pracę Jewgienij. Ponadto Łucenko wyraźnie określił zadanie. Ale ja chyba nie bardzo rozumiałam, jakich potrzebuje kostiumów, ale po prostu robiłam kolekcję ubrań na ten temat. I wszystko, widać, się otrzymało. Tak zaczął się mój romans z tym wspaniałym zawodem.
— Jak szybko Pani zdała sobie sprawę, że nie pomyliła się w wyborze?
— Zaraz po “Amfitrionie” i zrozumiałam. Żyłam wtedy z poczuciem cuda, będąc w iluzjach. Ludzie teatru wydawali mi się mieszkańcami nieba, i ja, te uczucia są niezapomniane, z drżeniem odnosiłam się do wszystkiego, czego dotykałam. A kiedy odbyła się premiera, miała sukces, Boris Iwanowicz zaprosił na scenę cały zespół produkcyjny, w tym mnie. I wtedy po raz pierwszy w życiu przeżyłam ogromny zachwyt, czując energię wypełnionej sali. Potem w ciągu dwóch tygodni żyłam w stanie euforii: wydawało mi się, że nie po ziemi chodzę, a latam nad nią. Później często starałam się dostosować się do tej fali, ale nic podobnego już nie odczuwałam. Widać, że podczas tego pierwszego swojego wyjścia byłam tak otwarta, że odczułam to, co czują aktorzy, wychodząc na scenę. To był taki potężny doping, który, mówiąc w przenośni, ożenił mnie z teatrem i z moją pracą kostiumografa. W tym czasie nawet nie interesowało mnie honorarium, tak mocno i głęboko byłam zachwycona swoim uczuciem. Bo otrzymałam okazję zanurzyć się w takiej magii jak teatr!
— Ale mistyczne uczucia prawdopodobnie Pani doświadczała na innych premierach, wychodząc na scenę?
— Niestety, nie. Nic podobnego, powtarzam, więcej nie odczuwałam, chociaż moje kostiumy do wielu spektakli były uznane za skuteczne, i ja byłam bardzo zadowolona z tej czy innej swojej pracy. Z czasem zrozumiałam, że ludzie teatru są tacy sami, jak inni ludzie, nie są bóstwami, i w pracy artysty istnieje swoja rutyna, swoje złożoności. I to jest normalne.
— A co z “Alesyą”?
— Do niedawna byłam w stanie łączyć pracę projektanta w teatrze z opracowaniem kolekcji odzieży dla firmy. Teraz jestem “wolnym artystą”. Jak mówią teraz — freelancerem.
— Co jest potrzebne do osiągnięcia sukcesu w pracy nad kostiumami?
— Przede wszystkim, być na jednej, jak mówią, fali z reżyserem i scenografem. Ważne jest, aby nie tylko ich rozumieć, ale również odczuwać. Jeśli to się odbywa, wtedy jesteś w ich zespole. Najwięcej spektakli z moim projektem kostiumów jest w Narodowym Akademickim Dramatycznym Teatrze imienia M. Gorkiego. Obecnie na scenie w jego repertuarze 8 inscenizacji, dla których projektowałam kostiumy. Na przykład, spektakl “Poskromienie złośnicy” w 2016 roku będzie miał 10 lat. A mój spektakl debiutowy “Amfitrion” wychodził więcej niż 12 lat. Ktoś z dyrektorów mówił, co im trzeba, ktoś dostarczał mi pełną swobodę, a potem słuchał moich sugestii. Czasami od razu rozumieliśmy siebie, i proces pracy był szybki. A czasami trwał miesiące. Głównie miałam powodzenie, chociaż z kimś było trudno. Ale być może, dzięki swojej naturze, wciąż znajdowałam wspólne punkty kontaktowe z dyrektorami.
Istnieje jeszcze jeden niuans: nawet w trakcie wykonania zatwierdzone kostiumy mogą ulegać zmiany. Czy aktor może odmawiać pewnych rzeczy, które nie są zgodne z jego pomysłami na temat charakteru. Zdarzało się i tak: aktor odmawia się, a potem stopniowo przyjmuje moją wizję, jak jego bohater powinien wyglądać. Jeśli Pani pamięta spektakl “Tata, tata, biedny tata...” Artura Kolita w inscenizacji Zasłużonego Działacza Białorusi Walentyny Jereńkowej, to wspomni białą maskę z szerokimi białymi paskami z gliny na głowie Madam Rozpetł Olgi Klebanowicz. Protestowała przeciwko niej, a potem powiedziała: “Jeśli będziesz przychodzić na każdy spektakl i robić ją mi, to się zgadzam”. Dla mnie to nie było trudne, raczej przyjemne.
— Jakie cechy osobiste musi mieć kostiumograf, aby powodzenie go nie zostawiało?
— Oczywiście, profesjonalizm, który przychodzi z doświadczeniem, jest wymagany. Ale ważne jest uczucie, intuicja, a nawet coś więcej, co pomaga czasem wbrew wszystkiemu. Tylko wtedy u artysty, jak mówię, kostka Rubika się ułoży. Można, oczywiście, dobrze zrobić kostiumy, zostaną przyjęte przez radę artystyczną, zatwierdzone. Ale jeśli nie włożysz w to duszę i swoje uczucia, kostiumy nie ożyją, jak trzeba. I nie doświadczysz sam poczucia satysfakcji.
— I gra musi zaimponować Pani?
— Niekoniecznie. Miałam przypadki, gdy gra nie imponowała, ale wciąż pracowałam z entuzjazmem. Ważne jest, aby znaleźć wątek, który będzie łączyć cię z dramaturgią, aby zobaczyć obrazy. Ale, oczywiście, kiedy otrzymasz wielką przyjemność z tekstu sztuki, to ze szkicami pracujesz z pasją, gdy obrazy przychodzą same. Tak było z komedią Gogola “Ożenek”, którą inscenizowała Jereńkowa. Również muszę nazwać spektakl “Pułkownik i ptaki” w Mohylewskim Teatrze Dramatycznym w reżyserii Władimira Pietrowicza.
— Z jakich źródeł Pani wyciąga pomysły dla inspiracji?
— Dziś powiedziałabym, że źródłem jest cały świat, wszechświat. Oczywiście, to są wycieczki, i książki, i komunikacja. I Internet zmniejsza czas na uzyskanie informacji. Wszystko to, co nazwałam, wywołuje uczucia, budzi intuicję. Zdarza się, że zupełnie dalekie od teatru rzeczy mogą powiedzieć, jak bohater powinien wyglądać. Jakoś musiałam znaleźć obraz niewidomego, głównego bohatera spektaklu “Alpejski blask”. Jechałam do pracy i w rejonie Nemigi, na przystanku, zobaczyłam jedną osobę, może, to był bezdomny, ale wyglądał barwnie. Więc został prototypem. A czasami kostium rodzi się z wzorów projektanta.
— Mówią, że osobista sympatia między kostiumografem a aktorem jest bardzo ważna. Co Pani sądzi na ten temat?
— Opowiem w związku z tym jeden epizod z pracy nad “Amfitrionem”. Zaprasza mnie jakoś Boris Łucenko i mówi: ma jedną dużą aktorkę, którą mam zrobić piękną. Oczywiście, z drżeniem czekam na spotkanie z nią, martwię się, jak na egzaminie. A to była Olga Klebanowicz. Gdy ją zobaczyłam, to byłam zaskoczona. Mój Boże, pomyślałam, 48. rozmiar! Czy są to duże formy... Przy okazji, kostium okazał się tak skuteczny, że Olga Michajłowna wyglądała w nim niesamowicie. I, jak mówiła, było w nim komfortowo. Od tego czasu między nami pojawiło się zaufanie i sympatia. Ważne jest, aby kostium został zaakceptowany przez aktora. Muszę powiedzieć: lubiłam projektować ubrania dla grubych ludzi: podoba mi się łamać stereotypy.
— Jak szybko Pani zaczęły ufać inne aktorki?
— Przez długi czas zdobywałam autorytet u nich: kobiety — to trudny naród, i wszystkie chcą być piękne na scenie. Rozumiem to i staram się ubierać je tak, aby czuły się dobrze.
— A jak Pani traktuje krytykę?
— Już chyba spokojnie. W młodości bardzo się denerwowałam. Krytykowali mnie nawet za zły gust, nie przyjmując na scenie kombinacji jasnego różowego koloru z zielonym, co było konieczne dla charakteru. W ogóle uwielbiam łamać zasady i wywoływać emocje. Podoba mi się ryzyko, połączenie pozornie niestosownych kolorów. Artyści, na przykład, bardzo ostrożnie odnoszą się do złotego koloru. A ja kiedyś wykorzystywałam w kostiumie złoty, zielony i różowy kolory. To był eksperyment. W sposób niejednoznaczny oceniali kostiumy Olgi Klebanowicz w “Krągu miłości” Maughama, mówiąc, że jest to zbyt ekstrawaganckie. Ale jestem pewna, że to była właściwa decyzja. I Kitty pozostanie w pamięci na długi czas, a pewna niezgodność jej kostiumów ze scenografią daje dodatkowe emocje publiczności i bodziec do refleksji. Szczerze mówiąc, opinia publiczna: “wykonane odważnie” jest mi do gustu. Dla takiej jasnej osobowości jako Klebanowicz i jej Kitty kostiumy musiały być jasne i krzykliwe. Najwyższą pochwałą dla mnie są zarówno reakcja publiczności i słowa Olgi Michajłowny.
— A jeśli dyrektor kategorycznie nie przyjmuje Pani decyzji?
— Są rzeczy tylko reżyserskie, i ja jako artysta nie muszę przekraczać linii i wchodzić na jego terytorium. Jeśli on nie akceptuje, szukam dalej...
— Ważna dla mnie jest opinia dyrektora na pierwszym przeglądzie. I staram się ich zaprosić, biorąc pod uwagę, że wynik będzie wtedy najlepszy. Czasami aktor może kaprysić z różnych powodów, nie dlatego, że w kostiumie jest coś złego. Wszystko może się zdarzyć z człowiekiem: boli głowa, pokłócił się z kimś, nie zjadł śniadania... Nigdy nie wiesz, co. A ja potrzebuję, aby od razu wszyscy zaakceptowali kostium, aby następnie nie musiałam dokonywać zmian. W związku z tym to jest trudny moment. Oczywiście, bez zmian, jak powiedziałam, się nie otrzyma, ale jest to normalny proces. Ale najtrudniejsze dla mnie, kiedy aktorzy wychodzą na scenę w kostiumach. Co do zasady, tam jeszcze nie ma światła, całkowicie wystawionych dekoracji... I kostium może “zapaść” na oczach. Był u mnie spektakl “Pocieszyciel wdów”. Stawił go Witas Grigolunas, a nad scenerią pracował Samuił Marszak. Kiedy aktorzy pojawili się na scenie, prawie zemdlałam: kostiumy nie “pracowały”, wyglądały strasznie. Sceneria przytłoczyła moje kostiumy. Byłam strasznie zdenerwowana. A Marszak nie był na próbie. Zadzwoniłam do niego, powiedziałam: to koszmar, nie ma jedności dekoracji i kostiumów... On mnie uspokaja, mówiąc, że wszystko będzie w porządku. I tak się stało. Postawili światło, jakieś szczegóły w scenografii okazały się przysłonięte, i kostiumy zagrały. Powoli nauczyłam się nie panikować i zachowywać spokój w tych kluczowych momentach w swoim zawodzie.
— Czy musiała Pani kiedyś w przyspieszonym tempie robić kostiumy?
— Było wiele takich sytuacji. Czasami na spotkanie z reżyserem przychodziłam już z gotowymi szkicami, i były natychmiast przyjęte. Ciekawe doświadczenie było na spektaklu “Sen wuja”. Dali mi tylko miesiąc, a u Dostojewskiego są krynoliny, kokardy, koronki... XIX wiek. Ale lubię ekstremalne sytuacje. Spotykam się z Aleksandrem Kościuczenkiem, dyrektorem artystycznym, on pokazuje mi układ. Następnie z dyrektorem Modestem Abramowem. Szkice zostały oddane do pracy po trzecim naszym spotkaniu. Abramow dokładnie sformułował zadanie, mówiąc, że w kostiumach powinna być paleta artysty, czyli różne kolory, tęcza. A Marszak, jestem mu bardzo wdzięczna, poradził zagrać z fakturą tkaniny, co zrobiłam, przesunęłam fokus widzenia. Okazało się interesujące. Z jednej strony kostiumy odzwierciedlały epokę, a efekt obecności różnej faktury tkanin je odżywiał, robił lekkimi.
— Jakie obrazy przyciągają Pani? A jaka inspiruje epoka?
— Przeszłość, historia. Robić spektakle kostiumowe łatwiej. I podoba mi się stylizacja. Nowoczesne występy są nie proste. Dla nich i kostiumy rodzą się trudno. Nie powinne być domowe, powiedzmy, aktor włożył dżinsy i koszulę. Jeśli jest to dobre dla filmu, to złe dla teatru. Tak u mnie było z kostiumami do spektaklu “Ninoczka”. Boris Łucenko, kiedy zobaczył moje szkice, powiedział, że to nie jest dobre. Byłam zdruzgotana, wyjaśniała, że drugi reżyser, który ma duże doświadczenie pracy w kinie, postawił takie zadanie. Potem miałam około stu szkiców zrobić, aby mogliśmy na czymś się zastanowić i ubrać bohaterów “Ninoczki”.
— Czy obowiązkowo dla kostiumografa szyć, i czy Pani szyje sama?
— Miałam taką praktykę. Teraz nie szyję. I myślę, że projektant może nie szyć, ale należy rozumieć technikę kroju i wszystkie niuanse, które zna krawcowa.
— Jak Pani może opisać swój własny styl?
— We mnie, prawdopodobnie, przejawia się projektant mody. Wiele kostiumów moich bohaterów mogłyby żyć niezależne życie. I wykorzystywać się do pokazów mody. Może, do kolejnej rocznicy zorganizuję pokaz swoich kostiumów.
— Kto są Pani ulubionymi projektantami?
— W świecie mody, jako osoba, dla mnie jest ciekawy John Galliano ze swoim teatralnym, historycznym kostiumem. Jego pokazy — to zawsze spektakle. Jeśli jest to odzież, którą chciałabym kupić, wtedy jest to Donna Karan.
Walentyna Żdanowicz