
Tak przez krуtki czas myślałam.
Po tańcu gościa — położnej lat 30, w jaskrawej czerwonej sukience, ktуra, jak kilka innych postaci, istniała na scenie jednocześnie w trzech osobach (a w dwуch składach spektaklu jest ich oczywiście sześć), wszystko, co na początku spektaklu wytrąciło mnie z rуwnowagi i prawie popchnęło na drogę nihilizmu, nagle stało się zrozumiałe. Ci wszyscy ludzie obudzili we mnie litość: to nasze życie, w ktуrym brzmią czasami nuty wodewilu i ma miejsce prowincjonalizm. Ten sam prowincjonalizm, ktуry w człowieku dostrzegł Anton Czechow już we wczesnej twуrczości, ktуry jest właściwy nie tylko społeczności odległej od kultury i wykształcenia miejscowości, ale i w ogуle naturze ludzkiej. Prowincjonalizm kojarzy mi się z zarozumialstwem, tupetem, dętym autorytetem i innymi składnikami nie najlepszego zestawu cech. I tak żal mi się zrobiło nas wszystkich, żal po czechowsku.
Prawie wszyscy bohaterzy spektaklu kulturą i ogładą towarzyską nie mogą się pochwalić, są prowincjonalni aż do bуlu: i starsza generacja, i młodziani. Nawet te skromniejsze postacie, co na pierwszy rzut oka wyglądają na białe wrony na tle rozwiązłej młodzieży — Panna Młoda Daszeńka (zasłużona artystka Białorusi Zinaida Zubkowa) i Grek cukiernik Dymba (artysta narodowy Białorusi Mikołaj Kiryczenko). Ale i oni są produktem swojego środowiska, gdzie panuje prymitywna moralność, udająca prostotę, i głupota, podawana za rozum, i bezużyteczna wyjątkowość.
Powiedzieć, że delektowałam się każdą chwilą premierowego spektaklu “Wesela” w interpretacji moskiewskiego reżysera Władimira Pankowa, znaczy nic nie powiedzieć. Reżyser pracował nad sztuką razem ze swoim zespołem: scenografistą Maksymem Obrezkowem, choreografem Heleną Bogdanowicz, kostiumografami Natalią Żołobową i Sergiejem Agafonowem. Odtwуrcą roli Pana Młodego jest aktor Moskiewskiego Teatru Dramatycznego imienia A. Puszkina Andriej Zawadiuk. Pozostali to aktorzy teatru imienia Janki Kupały Genadiusz Garbuk, Arnold Pomazan, Natalia Koczetkowa i inni. Po prostu parada osobowości!
Dokładnie przemyślana, zorganizowana akcja spektaklu w miarę rozkręcania się coraz bardziej przekonywała mnie, że czechowska intonacja, niby żywa woda, przedostaje się przez zwarte wielowarstwowe życie sceniczne. Ta intonacja w spektaklu jest podobna do niewidzialnych gluonуw. Niby skleja wszystkie warstwy tej polifonicznej sztuki: międzyludzkie, chronologiczne, nie pozwalając rozpaść się na kawałki.
Akcja jak gdyby toczy się na wszystkich płaszczyznach i poziomach życia jednocześnie, bohaterzy łatwo znajdują się a to w przeszłości, a to w teraźniejszości. Wielopiętrowa konstrukcja sceniczna jest do tych przejść doskonale dopasowana. Przyznam się jednak, że ogarnięcie wszystkiego, co dzieje się na scenie, nie jest łatwe: świadomość nie jest zdolna dostrzec wszystkich planуw życia scenicznego, gdzie każda postać odgrywa swoją partię. Przy tym wśrуd znakomitych odtwуrcуw satyrycznych typуw prowincjonalnych mieszczan trudno kogoś wyrуżnić: tak doskonałą pracę zespołową osiągnęli inscenizatorzy. W spektaklu rzucane są wypowiedzenia, repliki, piosenki, pas, rzeczy... Pankow śmiało miesza rуżne style i kierunki muzyczne, na przykład muzyka Igora Strawińskiego organicznie wspуłistnieje z białoruskimi pieśniami obrzędowymi, folklorem i nawet przebojem czasуw radzieckich “Alesia”. Rуżne szkoły aktorskie w spektaklu rуwnież znakomicie wspуłgrają.
Niezapomniana scena to uczta weselna z udziałem artysty narodowego Białorusi Genadiusza Owsiannikowa, mistrza teatru psychologicznego (“generał” Rewunow-Karaułow). Dzięki przemyślanej koncepcji inscenizacji, gdy każdy aktor wie, co ma robić i uwzględnia działania partnerуw, scena uczty odbiera się jak spektakl w spektaklu. Tyle żywych, rozpoznawalnych typуw ludzkich na tym barwnym teatralnym płуtnie! Ktoś je, ktoś pije, ktoś drzemie zmęczony gadulstwem Karaułowa, ktoś z otwartymi ustami słucha go albo po prostu oniemiał, bo obok siedzi sympatyczna damulka. Ogromną przyjemność sprawia obserwacja mimiki aktorуw, gestуw, wsłuchiwanie się w intonację, te wszystkie szczegуły, ktуre tworzą cały obraz.
Tempo spektaklu jest takie, że zostaje tylko dziwić się, jak to wytrzymują aktorzy. W ciągu pуłtorej godziny ich energia tryska jak fontanna. Wykonawcom zdaje się podoba istnienie u kresu możliwości. Wszyscy bez wyjątku — i “starzy”, i młodzi — pracują z zapałem, prezentując doskonałą formę. To samo mogę powiedzieć pod adresem artystуw “żywej” orkiestry, ponieważ każdy z nich pełni swoje funkcje w tym precyzyjnie nastawionym mechanizmie akcji scenicznej. Jej sprężyna pomyślnie rozkręci się do końca. W finale lekko ogłuszona rewolucyjnym rozwiązaniem scenicznym (myślę, że widownia czuła się podobnie) z zadowoleniem zauważyłam: “danie” przyrządzone wspуlnie z Rosjanami mińskiej publiczności przypadło do gustu. Czechowska tęsknota za tym, co najlepsze w człowieku, jeszcze w nas żyje. Przynajmniej ja ją odczułam.
Walentyna Żdanowicz