Wspomnienia o szeregowym gwardii Michaile Czerkaszynie

Wojna tatusia

Wspomnienia o szeregowym gwardii Michaile Czerkaszynie


Ojciec nie lubił wspominać wojny, a gdy wspominał, nie mówił dużo, tylko o pewnych wydarzeniach. Będąc dziećmi, prosiliśmy: opowiedz o tym, jak walczyłeś, co czułeś, o czym myślałeś, a on nie chciał odpowiadać, milczał i wychodził na ganek zapalić papierosa. Nawet gdy w szkole zadawano nam wypracowanie na temat wojny, nie mogłam dowiedzieć się od ojca więcej szczegółów. Pamiętam, jak w takich momentach uśmiech znikał z jego twarzy i przybierała ona ziemisty kolor, jak gdyby życie zamierało w każdej komórce jego ciała. Z ganku naszej ukraińskiej chaty lepianki (w miejscowości Wołczańsk w obwodzie charkowskim) potem dolatywał ostry kaszel. A matka, uspokajając mnie, mówiła: to nie przez papierosy, a dlatego, że tatuś był trębaczem… W dzieciństwie nie zwróciłam na te słowa uwagi, zapamiętałam tylko machorkę, którą ojciec ostrożnie sypał na połówkę oderwanej kartki kalendarza. Pamiętam również, jak uczył mnie, czteroletnie dziecko, składać tę kartkę: najpierw wygładzić palcami zgięcie, a potem podzielić na dwie części… Z przyjemnością dzieliłam kartkę na dwie części i skręcałam papierosy dla tatusia, sklejając końce śliną. To było wesołe. Później używano szaro-białego papieru papierosowego… Potem ojciec palił “Północ”, “Biełomorkanał”, “Astrę”, “Primę”… Było mi żal płuc ojca — już w wieku 18 lat grał na instrumentach dętych — przywoziłam z Kijowa, gdzie studiowałam na uniwersytecie, drogie w czasach radzieckich papierosy “Hercegowina Flor”. Kupowałam w prezencie fajki, papierośnicy, ustniki… I nawet próbowałam przekonać go, że lepiej palić lekkie papierosy. Ojciec jednak nigdy nie zmienił upodobań…

Jego ustnik do barytonu, a później w domu pojawił się również puzon, zawsze lekko trącił tytoniem. Dla mnie ustnik był czarodziejski. Do dziś pamiętam jego smak. Palce pamiętają również gładką powierzchnię miedzianą. W dzieciństwie wydawało mi się, że muzycy do swoich instrumentów dętych wpuszczają dym po papierosach. Gdzie znika, pytałam. A tatuś puszczał kółka i żartował: póki dym po trąbce przechodzi, wewnątrz osiada. Doszłam więc do wniosku: to dlatego ustnik pachnie dymem. Lubiłam bawić się barytonem ojca, naciskać połyskujące klawisze. Wydobywałam dźwięki nawet z grzebienia, co prawda wargi mi później swędziały. Gdy ojciec uczył się czegoś, brałam harmonijkę ustną, którą podobno przywiózł z wojny, i również próbowałam coś zagrać. Nie wiem, gdzie się potem podziało to trofeum. Nie mam już kogo zapytać…

Prosiłam tatusia zagrać coś z tych melodii, które grał na wojnie. Znów zamykał się w sobie, musiałam się bardzo postarać, by usłyszeć nazwy: “Walc oficerski”, “Amurskie fale”… O “granatowej skromnej chusteczce” prosiła zaśpiewać matka. “Misza — mówiła — nie odmawiaj i dziecko prosi”… Czasami ten argument pomagał i tatuś mógł coś zagrać, najczęściej “Amurskie fale”… Dlaczego, nie pytałam. Być może ta melodia przypominała mu służbę we Flocie Oceanu Spokojnego… Przez cztery lata służył w piechocie morskiej. Nie wiem, dlaczego nie spytałam, z kim się przyjaźnił, gdzie spędzał wolny czas, gdzie znajdowała się jednostka, jacy ludzie byli w jego batalionie… Ktoś nauczył go grać na instrumentach dętych, a ktoś zrobił zdjęcie młodego marynarza w czapce marynarskiej… Całe szczęście, że to zdjęcie zachowało się w archiwum rodzinnym. Czytam krótki wpis w legitymacji służbowej:

Michaił Czerkaszyn został uznany za zdolnego do służby liniowej i został przyjęty do szkoły specjalistów Floty Oceanu Spokojnego.

Ojciec przybył do niej 1 października 1932 roku. W tym roku, o ile wiem z historii, rozpoczęło się aktywne formowanie i rozwój Floty Oceanu Spokojnego “w celu obrony radzieckich granic Dalekiego Wschodu”. Ojca przeniesiono do rezerwy 1 października 1936 roku. Matka opowiadała, kiedy po raz pierwszy, a miała wówczas 16 lat, zobaczyła dzielnego marynarza w Domu Kultury, podczas przerwy między próbami spektaklu “Tamiła”: wystawiał go Wołczański Teatr Ludowy, a ona grała główną bohaterkę. Ojciec był przystojny, lecz największe wrażenie na matce wywarło futro z nerpy, niedbale narzucone na bluzę marynarską. O tym futrze, które ojciec przywiózł z Władywostoku, często wspominała. W Wołczańsku nikt nie miał takiej rzeczy, mówiła. Gdyby mól je nie pogryzła i za piecem całe nie popękało, można byłoby w Wałujkach w zimie nakryć się, by nie marznąć…

Wałujki to również część naszej rodzinnej historii. Gdy wybuchła wojna, ojca powołano do służby już trzeciego dnia i wysłano pod Wałujki, miasto powiatowe w obwodzie biełgorodzkim, 100 kilometrów od Wołczańska, do 690. batalionu obsługi lotnisk. Był kierownikiem magazynu spożywczego. Gdy w zimie przejeżdżał przez Wołczańsk, zabrał ze sobą młodą żonę i 3-letniego syna. Oczywiście żyć z rodziną na wojnie zabroniono mu, ale moja 20-letnia matka nie wróciła z powrotem, zatrudniła się tam jako rachmistrz. A mój starszy brat Jurij zostawał z wiejską kobietą, z którą zamieszkała wolnonajemna Czerkaszyna. “Okropne były czasy, bardzo zimno, bardzo wielu pilotów ginęło — mówiła matka — dzień po dniu…” Opowiedziała, że wiele żon z dziećmi pojechało do Wałujek, wszyscy myśleli, że wojna szybko się skończy…  

Po pewnym czasie, w lutym 1942 roku, ojca przeniesiono do 51. gwardyjskiej dywizji strzelców, przyjęto go do plutonu orkiestry wojskowej. Sądzę, że będąc w batalionie obsługi lotnisk powiedział komuś, że nauczył się grać we flocie morskiej. W jego książeczce wojskowej jest numer ewidencyjny muzyka orkiestry dętej — 108. Z niej dowiedziałam się o nagrodach ojca. Pamiętałam z jego krótkich opowieści, że walczył na Łuku Kurskim, był pod Stalingradem, widziałam jego medale i ordery, które teraz są w archiwum rodzinnym syna Bogdana… Teraz ze względu na święto wielkiego zwycięstwa i moich refleksji o szeregowych zwycięstwa, chciałabym ułożyć spójną historię o wojnie tatusia.

W latach szkolnych byłam dumna z tego, że mój ojciec jest muzykiem, grał w orkiestrze Domu Kultury w Wołczańsku. Grał podczas pochodów z okazji świąt, na koncertach i pogrzebach. Nie mógł dużo zarobić, poza tym trzeba było znaleźć miejsce dla mnie w przedszkolu, dlatego zatrudnił się tam jako kierownik działu gospodarczego, przydał się przedwojenny zawód księgowego.

Przez dłuższy czas myślałam, że ojciec nie chce opowiadać o “swojej” wojnie, bo miał taki charakter, był zamknięty w sobie. Niedawno zrozumiałam, że się myliłam. Gdy słucham kombatantów, na żywo czy w telewizji, odczuwam, że nikt nie mówi całej prawdy o wojnie, a tylko o tym, co ich nie rani ani innych ludzi. I to jest słuszne. Chodzi o instynkt samozachowawczy, właściwy każdemu człowiekowi. Prawdopodobnie wydarzenia wojenne paraliżują pamięć, dlatego tak charakterystycznie sztywnieją twarze ludzi, którzy przeżyli wojnę, na jej wspomnienie. Tak się właśnie zmieniała twarz tatusia. Pamiętam, że czasami opowiadał więcej: na wojnie musiał prać bandaże, wynosić naczynia z amputowanymi kończynami, grzebać zmarłych, przenosić rannych z pola walki, uczyć się naprawiać połączenie telefoniczne… A co z muzyką? Czasami była muzyka. Przygotowując publikację, znalazłam w Internecie następujące informacje:

Pluton orkiestry wojskowej według starej ruskiej tradycji wchodzący w skład wielu jednostek wojskowych w przerwach przemieniał się pod kierownictwem kapelmistrza w orkiestrę pułku. Muzycy grali dla żołnierzy muzykę wojskowo-patriotyczną i ludową, popularne melodie piosenek i marsze. Czasami grali muzykę podczas akcji ofensywnych, podnosząc duch bojowy żołnierzy, wzywając jednostki do zdecydowanego natarcia. Podczas walk żołnierze plutonów orkiestry wojskowej stawali się sanitariuszami, brygadą pogrzebową, musieli podawać pociski. W życiu bojowym szeregowych żołnierzy było niebezpieczeństwo i śmierć i oczywiście było miejsce na czyn bohaterski.

Tak bardzo mi żal, że moje pytania do ojca pozostaną bez odpowiedzi. Czy śniła mu się wojna, jego przyjaciele? Jak długo nie mógł o niej zapomnieć, czy zapomniał? Czy często pisał listy z frontu do żony i syna, którzy razem z jego matką Katarzyną, starszą siostrą i dwojgiem małych siostrzeńców byli pod okupacją, chociaż nie długo… Wydaje mi się, że dziś mogłabym ostrożnie dopytać się ojca. Zanim zmarł, w domu rodziców byliśmy rzadkimi gośćmi i rozmawialiśmy więcej o życiu. Tylko osobne repliki ojca, opowieści matki i dokumenty, które zachowała, mogą mi pomóc określić terytorium wojny tatusia, nie zanurzając się w tej strasznej rzeczywistości, w której 24 godziny na dobę żył przez trzy i pół lata: ponad tysiąc dwieście dni i nocy…

Ojciec zmarł w styczniu 1993 roku, po 48 latach po tym, jak ciężko ranny w styczniu 1945 roku został ewakuowany do szpitala nr 414 w Jekaterynburgu, wówczas nazywanym Swierdłowskiem. Pamiętam, że mówił z charakterystyczną dla Charkowszczyzny wymową. Dziś mogę tylko przypuszczać, co ojciec opowiedziałby o “swojej” wojnie, która zaczęła się dla niego 24 czerwca 1941 roku i skończyła się w kwietniu 1945 roku. Te daty znalazłam w jego książeczce wojskowej i w legitymacji służbowej. O tym, że ojca leczono właśnie w szpitalu nr 414, dowiedziałam się z jego dokumentów. W Jekaterynburgu, przy ulicy Mamina-Sybiraka 145 na budynku Domu Przemysłu w chwili obecnej zamieszczono tablicę upamiętniającą z szarego marmuru na pamiątkę o szpitalu nr 414, gdzie ciężko ranny trafił również mój ojciec.

Pocisk trafił dokładnie w sztab, opowiadał ojciec. Było mu żal, że w dniu obstrzału artylerii i ataku samolotów, 16 stycznia 1945 roku, zginęło wiele młodych dziewczyn łącznościowców. Gdzie to się zdarzyło? Z informacji, które znalazłam w Internecie, śledząc drogę 51. dywizji, mogę przypuszczać, że niedaleko Liepai, gdy szli w stronę Königsbergu. Ojciec opowiadał, że wyciągnęli go spod gruzów koledzy z orkiestry — Ormianin Bagramian i Żyd Michaił Czerpakow. Obaj zauważyli sterczący “Miszkin” walonek, podszyty skórą, z charakterystycznym dla ojca dużym ściegiem. Podszywał walonki również kolegom w orkiestrze. Umiejętności nabywał po ukończeniu 12 lat, gdy pomagał szewcowi. Tak rzemiosło uratowało mu życie.


Jak gdyby go widzę, ten sterczący spod gruzów walonek. I przyjaciół ojca. Bagramiana nie znalazł. Bardzo chciał pojechać do Moskwy na Dzień Zwycięstwa. Nawet ja, jeszcze w latach studenckich chciałam znaleźć się pod murami Kremla, gdzie co roku zbierają się kombatanci, mając nadzieję, że spotkają ludzi, z którymi służyli. Żałuję, że nie miałam możliwości pojechać tam z ojcem… Był natomiast na Łuku Kurskim z okazji rocznicy zwycięstwa, komenda uzupełnień powiatu wołczańskiego woziła kombatantów do memoriału bohaterów bitwy kurskiej, który otwarto 3 sierpnia 1973 roku. Matka mówiła, że ojciec był bardzo zadowolony. Z Michaiłem spotkali się dwukrotnie, z rodzinami. Razem z żoną przyjeżdżał do Wołczańska, a w 1981 roku rodzice pojechali w odwiedziny do Czerpakowa do Rygi. Ojciec mówił, że “Miszka pisał książkę o muzykach na wojnie”. Nie wiem, czy wydał tę książkę. Być może zdążył…

Gdybym wiedziała… Wydaje mi się, że byłabym innym człowiekiem, gdybym przeczytała o tym, jak walczył mój ojciec. Zostały mi tylko krótkie informacje, znalezione w Internecie:

…W nocy na 26 stycznia 1943 roku dowódca Frontu Dońskiego K. Rokossowski wydał rozkaz przebić się do Kurhanu Mamaja i dokończyć rozbicie reszty otoczonych wojsk niemieckich. Rankiem tego dnia w towarzyszeniu muzyki orkiestry żołnierze 51. dywizji ruszyli do ataku i razem z jednostkami 121. brygady pancernej i 52. dywizji na stokach kurhanu połączyli się z jednostkami 13. dywizji gwardyjskiej i 284. dywizji strzelców 62. Armii — zadanie wojskowe, jak i historyczne zostało wykonane…

Do wydarzeń tego okresu nawiązują informacje o sierżancie Osetyjczyku Azamacie Kajtukowie:

…Kajtukow walczył w składzie 158. gwardyjskiego pułku strzelców 51. gwardyjskiej dywizji strzelców. Był uczestnikiem bitwy stalingradzkiej i kurskiej, operacji Bagration na Białorusi. Pewnego wieczoru do Kajtukowa przyszedł dowódca kompanii i powiedział, że o świcie zacznie się nasze natarcie. I dodał: “Ruszymy z muzyką, sierżancie”. O świcie kompania fizylierów zajęła pozycje wyjściową do ataku. Przyszli muzycy pułku na czele z kapelmistrzem W. Fiłatowem. W niebie błysnęła rakieta. I od razu zabrzmiała “Międzynarodówka”. Wystrzeliła artyleria. “Hurra! Hurra!” — rozniosło się nad okopami i gwardyjska dywizja ruszyła naprzód…

Mój ojciec, muzyk dywizji, również tam był. Potem razem ze swoimi kolegami z orkiestry pomagał rannym. Mogę teraz to stwierdzić dzięki informacjom znalezionym w Internecie, które rzucają światło na to, co oprócz bezpośrednich obowiązków muzyka musiał robić mój ojciec na wojnie. Syn całkiem niedawno, gdy prawie napisałam artykuł, znalazł te informacje w elektronicznej bazie danych “Czyn bohaterski narodu w wielkiej wojnie ojczyźnianej w latach 1941-1945” (http://www.podvignaroda.mil.ru). Ku mojej ogromnej radości, badając dokumenty archiwalne, zobaczyłam nazwisko Fiłatow. Kapelmistrz, starszy sierżant gwardii W. Fiłatow zgłosił kandydaturę Michaiła Czerkaszyna do wyróżnienia medalem “Za zasługi bojowe”, napisał 10 grudnia 1943 roku: “Towarzysz Czerkaszyn, pracując w batalionie medyczno-sanitarnym jako sanitariusz swoje obowiązki traktował uczciwie i sumiennie. Podczas operacji bojowej od 8.11.1943 roku do 13.11.1943 roku bez przerwy przynosił rannych do plutonu odbiorczo-segregacyjnego i operacyjnego. Towarzysz Czerkaszyn, nie czując zmęczenia ani nie odpoczywając pomaga jak najszybszemu udzieleniu pomocy rannym żołnierzom i oficerom i ich ewakuacji do szpitala polowego”. Dnia 27 grudnia wydano decyzję o przyznaniu medalu mojemu ojcu. Przed tym otrzymał medal “Za obronę Stalingradu”. W jego książeczce wojskowej jest taki wpis. Cytuję dosłownie:

Za udział w rozgromie ugrupowania stalingradzkiego przeciwnika ogłoszono 2 podziękowania towarzysza Stalina. Wyróżniony medalem “Za obronę Stalingradu” w 1943 roku (decyzja Prezydium Rady Najwyższej ZSRR z 22 grudnia 1942 roku — przyp. moje).

Z historii wiemy, że bitwa stalingradzka trwała od 17 lipca 1942 roku do 2 lutego 1943 roku.

W tym roku wniesiono podziękowanie dla ojca: za wybitne działania bojowe w likwidacji lipcowego natarcia Niemców w okolicach Biełgoroda. W historii te bitwy są znane jako bitwy pod Prochorowką i na Łuku Kurskim, które trwały od 5 lipca do 23 sierpnia 1943 roku. Dnia 22 lipca 1944 roku ojca wyróżniono drugim medalem “Za zasługi bojowe”. Dlaczego nie “Za odwagę”, jak we wniosku dowódcy batalionu medyczno-sanitarnego, porucznika Iwaszczenki, po 70 latach trudno powiedzieć. Dowódca napisał we wniosku o przyznanie medalu “Za odwagę”:

“W okresie dyslokacji batalionu medyczno-sanitarnego przez cały czas na pierwszej linii. Pracował dzień i noc, bez snu i odpoczynku, by jak najszybciej pomóc chorym i rannym. Tylko w okresie operacji bojowej od 20.06.1944 roku towarzysz Czerkaszyn przeniósł do plutonu segregacyjnego 450 rannych. W okresie działalności batalionu medyczno-sanitarnego oraz podczas załadowania do batalionu medyczno-sanitarnego aktywnie bierze udział w ewakuacji rannych żołnierzy i oficerów. Zdobył autorytet wśród rannych. Towarzysz Czerkaszyn zasługuje na nagrodę rządową medal “Za odwagę”.

Mój ojciec wyzwalał również białoruskie miasta. Słyszałam o operacji Bagration, Połocku, Witebsku… Ojciec był dwukrotnie ranny: 20 stycznia 1943 roku — doznał kontuzji, a 16 stycznia 1945 roku został ciężko ranny.

We wniosku z 23 stycznia 1945 roku podpisanym przez pułkownika Kowalenkę, dowódcę 49. Osobnego Połockiego Orderu Aleksandra Newskiego i Orderu Czerwonej Gwiazdy Pułku Łączności czytam o ojcu, niech i oficjalne słowa, lecz mnie wzruszają do łez. Nagle zdaję sobie sprawę z tego, że rzadko mówiłam ojcu, jak bardzo go kocham. I ani razu, jak bardzo jestem z niego dumna.

Towarzysz Czerkaszyn, pracując jako nadzorca liniowy (wpisano stanowisko: telefonista woźnica — przyp. moje), w krótkim okresie służby udowodnił, że może wykonać dowolne postawione przed nim zadanie: 10.01.1945 roku wykonywał obowiązki nadzorcy liniowego. Nie oszczędzając swoich sił i nawet życia pod obstrzałem artyleryjskim przeciwnika w ciągu 25 minut usunął ponad 8 uszkodzeń linii łączności, w wyniku czego zapewnił łączność dla dowództwa. Swoimi działaniami praktycznymi zawsze pomaga dowództwu kompanii pomyślnie wykonać postawione przed nim zadanie bojowe. W trakcie wykonania obowiązków służbowych 16 stycznia 1945 roku podczas bombardowania powietrznego przeciwnika towarzysz Czerkaszyn został ranny. Wnoszę do rady wojskowej 6. Gwardyjskiej Armii o wyróżnienie towarzysza Czerkaszyna orderem “Wojna ojczyźniana 2 stopnia”.

Niestety nie wiem, w jakich okolicznościach wręczano mu order bojowy wielkiej wojny ojczyźnianej II stopnia. Być może miało to miejsce w szpitalu…

Dobrze, że książeczka wojskowa ojca się zachowała. Dlaczego, zastanawiam się, nigdy jej nie pokazywał… Na to pytanie nigdy już nie otrzymam odpowiedzi. Nawet nie zostało zapachu ojca, znanego mi z dzieciństwa. A być może to tylko psychosomatyka… Trzymam w ręku książeczkę wojskową, dowód uczestnika wojny… Później, w 1987, wydano mu dowód inwalidy Wielkiej Wojny Ojczyźnianej. Ojciec był dumny z otrzymanych ulg, chociaż nigdy nie mówił o tym wprost. W rozmowie z sąsiadami, siedząc na ławce, jak gdyby niechcący, rzucał kilka słów: przynieśli emeryturę… Emerytura inwalidy Wielkiej Wojny Ojczyźnianej była większa niż emerytura jego rówieśników, którzy nie byli na wojnie. Matka opowiadała, jak przekonała ojca z okazji jego 60-lecia założyć marynarkę z medalami i zrobić zdjęcie na pamiątkę… To zdjęcie teraz mam. Obchodząc kolejne urodziny lub zaduszki oraz Dzień Zwycięstwa, stawiamy to zdjęcie obok rybackiej latarki ojca, zapalamy świecę… Z okazji 90-lecia Marii Czerkaszyny (matka również była uczestniczką wojny) zaprosiliśmy orkiestrę wojskową — uszanować pamięć jej męża, który walczył na froncie, muzyką lat wojennych i czasów jej młodości. Gdy zbiera się cała rodzina, wspominamy o tym, że lubił łowić ryby, jeździł z wędkami nad Doniec Siewierski, tam, gdzie na początku wojny toczyły się zaciekłe bitwy…. Teraz syn i jego rodzina łowią ryby. Została mu pasja po wakacjach, które spędzał z dziadkiem.

Tę rybacką latarkę ojca co roku zapalamy  w Dniu ZwycięstwaZ okazji 70-lecia zwycięstwa zebraliśmy wszystkie relikwie rodzinne, związane z wojną. Oto medal “Za zwycięstwo nad Niemcami w wielkiej wojnie ojczyźnianej w latach 1941-1945”. I drugi order wielkiej wojny ojczyźnianej I stopnia, którym ojca, jak wielu innych kombatantów, uhonorowano w 1985 roku. I dokumenty do orderów i medali… I nasza pamięć o kombatancie Michaile Czerkaszynie.

W Dniu Zwycięstwa mówiliśmy o tym, że ojciec miał własne zasady: nie lubił złodziei i konformistów, znał wartość swoich słów, czasami mógł być ostry. Jak każdy z nas miał swoje wady. I zalety. Skoro coś powiedział, robił na czasie. Dlatego właśnie nie dawał pustych obietnic. Łatwo pożyczał pieniądze, znając co to jest nędza i głód. Zwłaszcza często pomagał młodym muzykom i młodożeńcom, którzy mieszkali przy naszej ulicy Podgórnej. Gdy w rodzinie mojego brata trębacza Jurija urodziła się córeczka, zdarzało się, pamiętam to, że wsiadał na rower, był to jego ulubiony środek transportu, by przywieźć w bańce świeżą zupę dla synowej Luby. Lubił oglądać w telewizji piłkę nożną i hokej. Ze względu na niego polubiłam mecze międzynarodowe. I muzykę dętą. Lubił po tym, jak kończyli grać z okazji 1 maja na głównym placu Wołczańska, siedzieć przy stole — na podwórku pod winoroślą, jeśli było ciepło, ze swoimi krewnymi, wśród których był między innymi mój kuzyn Oleg z rodziną, pilot, syn zmarłego dowódcy Armii Czerwonej Iwana Ługowskiego. Gdy ojciec był młodszy, zapraszał wszystkich do ogrodu i gotował w wielkim kotle koguta, gotował krupnik polowy na ognisku. Nigdy, nawet w święta nie pił więcej niż dwa kieliszki wódki.

Niedawno z mężem policzyliśmy, ilu spadkobierców ma mój ojciec, szeregowy gwardii, kombatant II wojny światowej Michaił Czerkaszyn. Razem jest ich 10. I będzie więcej. Wszyscy urodziliśmy się, żyjemy, jak ci, którzy urodzą się w przyszłości, dzięki temu, że mój ojciec nie zginął w tej strasznej wojnie. Dlatego, póki żyję, z wdzięcznością myślę o kombatantach II wojny światowej. Zawsze będę powtarzać: dziękuję ci, tatusiu, za zwycięstwo! Jestem z ciebie bardzo dumna.

Mam nadzieję, że mnie słyszy.

Walancina Czarkaszyna-Żdanowicz
Заметили ошибку? Пожалуйста, выделите её и нажмите Ctrl+Enter