Wielkość epizodуw Wiktora Gudzinowicza

<img class="imgr" alt="" src="http://www.belarus-magazine.by/belpl/data/upimages/2009/0001-009-471.jpg">[b]W teatrze nazwano go mistrzem epizodu. Prawdopodobnie dlatego nie zawsze Wiktor Gudzinowicz, czołowy aktor Teatru Dramatycznego imienia M. Gorkiego, jest odtwуrcą głуwnej roli. Reżyserzy wiedzą, że każdy epizod w spektaklu zagra błyskotliwie, jak żaden inny aktor. Jak wiadomo bez małych rуl w kanwie spektaklu nie można się obejść. Każda dodaje swoje niepowtarzalne cechy do rysunku inscenizacji. W dniu swojego 60-lecia Wiktor Gudzinowicz wszedł na słynną scenę w roli Bobczyńskiego-Dobczyńskiego w spektaklu “Egzekutor” Aleksego Dudarewa.[/b]
[b]W teatrze nazwano go mistrzem epizodu. Prawdopodobnie dlatego nie zawsze Wiktor Gudzinowicz, czołowy aktor Teatru Dramatycznego imienia M. Gorkiego, jest odtwуrcą głуwnej roli. Reżyserzy wiedzą, że każdy epizod w spektaklu zagra błyskotliwie, jak żaden inny aktor. Jak wiadomo bez małych rуl w kanwie spektaklu nie można się obejść. Każda dodaje swoje niepowtarzalne cechy do rysunku inscenizacji. W dniu swojego 60-lecia Wiktor Gudzinowicz wszedł na słynną scenę w roli Bobczyńskiego-Dobczyńskiego w spektaklu “Egzekutor” Aleksego Dudarewa.[/b]

Przezwisko Gud od razu przykleiło się do niego, być może od skrуtu nazwiska w przedszkolu, gdy po raz pierwszy wsiadł na drewnianego konia albo pуźniej, po wejściu na ekrany filmu o legendarnym łuczniku wojska Ryszarda Lwie Serce Robinie Hoodzie, ktуry śpieszył z pomocą skrzywdzonym. Tak nadal nazywają aktora jego rуwieśnicy. Młodzież ciepło mуwi do niego wujek Witia.
Prawdopodobnie zasłużył na to. Z takim pytaniem zwrуciłam się do Olgi Klebanowicz, artystki narodowej Białorusi, podczas imprezy, ktуra niedawno odbyła się w teatrze z okazji rocznicy aktora.
— Nic dziwnego nie ma w takim serdecznym stosunku do mojego kolegi — mуwi Olga. — Wiktor jest bardzo życzliwy, zawsze gotуw jest pomуc, nawet można nazwać go pogotowiem. Przekonali się co do tego rуwnież nasi młodzi aktorzy, dlatego tak czule nazywają go wujkiem Witią. Z przyjemnością przygotowali tę imprezę. Gud to rzadki człowiek, otwarty, szczery. Proszę spojrzeć mu w oczy. Emanują światłem. Od razu ogrzewają rozmуwcę. Jeśli chodzi o zawуd, Wiktor jest bardzo odpowiedzialny. Jako aktor dobrze sobie radzi z tematem ludzkiej bezinteresowności. Kto oglądał spektakl “Niezwykłe przygody żołnierza Czonkina” W. Wojnowicza, ten zrozumie, o czym mуwię. A Beni w spektaklu “Trudni ludzie, czyli Narzeczony z Jerozolimy” J. Bar-Josefa… Po prostu cudowna postać szewca w interpretacji Wiktora. Bardzo dobrze mi się pracowało w tym spektaklu rуwnież dlatego, że jest wspaniałym partnerem…
Na koncie Wiktora Gudzinowicza jest mnуstwo postaci. Wiele spektakli z jego udziałem oglądałam, dlatego rozumiem słowa Olgi Klebanowicz o swoim koledze. Naprawdę należy do gatunku aktorуw, o ktуrych pamięta się nawet po drugoplanowej roli. Nawet nie chodzi o charakterystyczną twarz, podobieństwo do Al Pacino. Za każdą repliką aktora, gestem i nawet westchnieniem jego postaci odczytują się losy. Jego role nie pozostają niezauważone. Starcza psychologizmu i ekspresji rуwnież w innych poważnych pracach, takich jak Ochmistrz w “Rosyjskich wodewilach” w reżyserii Sergiusza Kowalczyka lub w entreprise Eugeniusza Jerszowa “Kolacja dla palantуw” (Cheval), “Maszyna teatralna” (Dyrektor teatru) oraz w “Zaklinacz deszczu” (Starbuck) Modesta Abramowa. Z przyjemnością przedstawiam aktora czytelnikom czasopisma jako kolejnego gościa redakcji.

[b][i]— Proszę opowiedzieć, jak pan został aktorem? Kiedy miał pan pewność, że bez teatru nie ma życia?[/b][/i]
— Doświadczenie aktorskie zacząłem zdobywać jeszcze w przedszkolu. Gdy miałem cztery lata, na imprezie zagrałem rolę pasterza w tańcu “Sawka i Griszka”. Pamiętam, jak włożono mi na głowę kapelusz ze słomy i z przyjemnością tańczyłem. Wszyscy dookoła uśmiechali się i bardzo mi się to spodobało. Prawdopodobnie debiut w przedszkolu był początkiem kariery aktorskiej. Moim rуwieśnikom w przedszkolu i w szkole rуwnież podobało się, jak wcielałem się w rуżne postacie. Nie ukrywam, jaką przyjemność mi sprawiało cieszyć innych, rozbawiać i być komikiem, chociaż w życiu nie jestem komikiem. Na szkolnych imprezach byłem na pierwszym planie. Co prawda po ukończeniu szkoły zdawałem egzaminy do uczelni medycznej. Prawdopodobnie dlatego, że moja matka Tamara była lekarzem. Nie dostałem się tam. Geny dziadka Iwana Gudzinowicza, a mieszkał w Bobrujsku, gdzie był naczelnikiem poczty, okazały się silniejsze. Dziadek grał na skrzypcach i dobrze rysował. Talent rysownika przekazał ojcu i mojemu starszemu bratu Jurijowi. Jest znanym artystą, pracuje nad metalem. Mуj ojciec Włodzimierz swoich zdolności nie rozwijał, wybuchła wojna. Walczył, dotarł do Bułgarii. Matka przeżyła obуz koncentracyjny. Moi rodzice nigdy nie lubili mуwić o wojnie. Ojciec budował pierwsze metro w Mińsku, opracował dla niego konstrukcje z metalu.

W mozaice rуl wszystkie dla Wiktora Gudzinowicza są dobre[b][i]— Co pan pa-mięta z lat studenckich? O ile wiem, pana rocznik był szczegуlny pod względem talentуw i bardzo towarzyski.[/b][/i]
— Tak właśnie było. Studiowałem z tymi, kogo nazwiska dziś są znane. Aleksy Dudarew, Sergiusz Żurawiel, Tatiana Lichaczowa, Eugeniusz Jerszow, Jurij Kulik, Genadiusz Szkuratow. Uczył nas Aleksander Butakow. Był prawdziwym mistrzem. Z lat studenckich trudno mi coś wyodrębnić. Wszystkie lata studiуw były wspaniałe. Każdego dnia jakieś odkrycie. Lata studenckie zostawiły uczucie święta. Starczało oczywiście trudności, prawie wszyscy koledzy byli o dwa lata starsi. Byli dorośli, bardziej doświadczeni. Studia jednak były tak ciekawe, że wszyscy byli pewni: nikt z nas nigdy nie utraci pasji. Chęć poznawania była ogromna.

[b][i]— Pan nie utracił.[/b][/i]
— Gdybym utracił, nie pracowałbym w teatrze. Jeśli chodzi o chęć poznawania zawodu, zawsze jest, gdy zaczynają się prуby. Gdy wchodzę na scenę. Chociaż jeśli aktor rzadko jest w repertuarze, rуżne myśli się pojawiają.

[b][i]— Zmienia się samoocena?[/b][/i]
— Nic co ludzkie nie jest mi obce.

[b][i]— Panu to nie zagraża, takich mistrzуw epizodu jak Wiktor Gudzinowicz, trzeba jeszcze poszukać w teatrach. Co prawda aktorzy zawsze marzą o wielkich rolach.[/b][/i]
— Marzyłem i marzę. To normalne dla każdego aktora.

[b][i]— Wystarczy przypomnieć sobie takich wielkich aktorуw jak Sergiej Filipow, ktуry w ciągu trzech minut potrafił pokazać charakter bohatera. Pańskie role zostają w pamięci. Nie tylko dzięki podobieństwu do Al Pacino. Pewnie o tym podobieństwie do gwiazdora nieraz panu mуwiono, ale nie jest dla pana najważniejsze. Pańskie role wyrуżnia ogromna siła witalna, po raz kolejny potwierdza pan znane stwierdzenie Stanisławskiego: nie ma małej roli, jest mały aktor.[/b][/i]
— Jak tylko pojawiłem się na scenie, rzeczywiście wszyscy zaczęli mi mуwić, że jestem podobny do Al Pacino. W młodości sprawiało mi to przyjemność. Teraz traktuję to z humorem i nawet lekką autoironią. Podobieństwo nie jest ważne. Psychologicznie wszyscy się rуżnimy. Nawet bliźniaki nie są takie same. Poważnie traktuję role. Dowolne. Małe rуwnież. Nie może być inaczej.

[b][i]— Pańska droga do zawodu umownie dzieli się na cztery okresy: witebski, mohylewski, w Teatrze Młodego Widza i w teatrze imienia Gorkiego. W ktуrym teatrze najlepiej się panu pracowało?[/b][/i]
— Każdy z nich, jak obecny, ktуry trwa w teatrze Gorkiego, coś mi dał. Po ukończeniu instytutu wraz z innymi absolwentami z Mińska, wśrуd ktуrych była Tatiana Nienarokomowa, moja przyszła żona, w ktуrej zakochałem się jako student, pojechałem do Witebska, do teatru imienia Jakuba Kołasa. W Witebsku Tatiana dała za wygraną i wyszła za mnie, chociaż miała wielu wielbicieli. Była wyjątkowa. Inteligentna, z bardzo dobrej rodziny. W Witebsku po raz pierwszy wszedłem na scenę prawdziwego teatru w roli Karczmarza we wspaniałym spektaklu “Szymon muzykant”, ktуry wystawił Walery Mazyński. W Witebsku odkryłem dla siebie reżysera Walerego Maśluka, ktуry pracował w teatrze Kołasa. Bardzo go ceniłem jako reżysera, ktуry potrafił odsłonić indywidualność aktora. W Witebsku zrozumiałem, że wiem, że nic nie wiem o zawodzie. Studia to jedno, a praktyka zupełnie co innego.

[b][i]— Potem, gdy Maśluk wyjechał do Mohylewa, czy pojechał pan za nim?[/b][/i]
— Tak, razem z Tatianą pojechaliśmy. Od razu przydzielono nam mieszkanie. Dla młodej rodziny mieszkanie wiele znaczy. W mojej biografii artystycznej był to okres ważnych odkryć w zawodzie. W Mohylewie zagrałem wiele głуwnych rуl. Sypały się jedna po drugiej. Zagrałem w spektaklach “Wesele Balzaminowa” M. Gogola (Balzaminow), “Tutejsi” J. Kupały (Mikita Znosak), “Psie serce” M. Bułhakowa (Szarikow), “Don Juan” J. B. Moliera (Don Juan). Tam, w Mohylewie zrozumiałem, że raz i na zawsze osiągnąć szczytu nie można. Jak tylko masz pewność, że coś już osiągnąłeś, scena natychmiast postawi przed tobą wyprуbowanie. Aktor pod tym względem powinien być bardzo elastyczny. Gdzie indziej nie czułem się tak dobrze. W Teatrze Młodego Widza grać zajączki i inne zwierzaki rуwnież było ciekawie. Zrozumiałem, że przed małymi widzami, ktуrzy czują fałsz od pierwszej repliki, trzeba grać lepiej. Dobrze wychowany dorosły widz wybaczy, będzie milczał, natomiast dzieci swoje niezadowolenie pokażą podczas spektaklu, nie zważając na konwenanse.

[b][i]— Czy zawsze wyczuwa pan obojętność publiczności?[/b][/i]
— Nie ma nic bardziej nieprzyjemnego niż życzliwa obojętność publiczności. Bywa taka zimna, że aż strach. Zdaje się, że stoisz nad przepaścią. Wуwczas myślisz: co zrobiłem źle?

[b][o]— Jaka jest pana ulubiona rola, najlepsza wśrуd wszystkich?[/b][/i]
— Nie chcę być banalny, mуwiąc o tym, że wszystkie role lubię. Być może jedna z nich będzie jeszcze w przyszłości. Opowiem o roli, ktуrej nie lubię. Miałem taką rolę, gdy nie rozumiałem, co mam robić. Był to spektakl “Matołek z Wysp Nieoczekiwanych” Bernarda Shaw. Byłem odtwуrcą roli Iddy. Bardzo jej nie lubiłem. Dlaczego? Rola nie była wyrazista i nie rozumiałem, kogo powinienem grać.

[b][i]— Kiedy zaczął pan rozumieć rуżnicę między marzeniem i możliwością realizacji?[/b][/i]
— W teatrze Gorkiego, gdzie pracuję od 1989 roku, zrozumiałem. Co prawda nie od razu, po jakimś czasie. Po tym, jak coraz bardziej rozpowszechniał się stereotyp, że Gudzinowicz dobrze gra małe role, chociaż to jest prawda. Taki jest mуj los. Paradoksalnie pracuję nad epizodami więcej niż pracowałem nad głуwnymi rolami. Jest mało słуw, mało czynności, muszę sięgać po wyobraźnię, wymyślać biografię dla swojego bohatera, szukać charakteru.

[b][i]— Aleksander Abdułow uważał, że partner w epizodzie nigdy nie jest winien. Jeśli nic się nie dzieje, mуwił w jednym z wywiadуw, to znaczy, że we mnie nic się nie dzieje. Co pan na to powie?[/b][/i]
— Nigdy nie myślałem inaczej. Jak można oskarżać swojego partnera o to, że coś się nie udało. Przecież jutro ja mogę być w takiej sytuacji. W teatrze zdarzają się rуżne sytuacje. Każdemu zdarzają się wpadki. Niedawno podczas spektaklu “Egzekutor”, gdzie grałem Bobczyńskiego-Dobczyńskiego, w scenie gry w karty, na replikę “siуdemka” powinienem był odpowiedzieć “уsemka”. Nie wiem dlaczego powiedziałem “kier”. Moi partnerzy prуbowali powstrzymać się od śmiechu. Trzeba było jakoś zakończyć scenę, by publiczność nic nie zrozumiała. Na szczęście poradziliśmy sobie. Było mi jednak wstyd, że popełniłem błąd.

[b][i]— W teatrze mуwi się o panu, że wujek Witia jest duszą towarzystwa, o pańskiej odpowiedzialności w zawodzie, jak o przykładzie do naśladowania dla młodych. O tym, że dobrze pan sobie radzi z tematem ludzkiej bezinteresowności. Cieszy się pan?[/b][/i]
— Nie byłbym szczery, gdybym zaprzeczył. Oczywiście przyjemnie jest usłyszeć pod swoim adresem dobre słowa, przyjemnie odczuwać szacunek i sympatię młodych aktorуw, nie mуwiąc już o takich mistrzach jak Olga Klebanowicz, Aleksander Tkaczenok, Włodzimierz Szelestow, Walery Szuszkiewicz, Iwan Mackiewicz.

[b][i]— Nieraz widziałam pana na luzie, improwizującym podczas imprez. Na czym polega urok takich zabaw, dlaczego tak lubią je aktorzy, nie mуwiąc już o widzach?[/b][/i]
— To jest wolność. Na aktorуw nie wywiera presji reżyser. Chociaż reżyser jest, rуwnież improwizuje. Czasami może coś skorygować, potrzebne jest spojrzenie z boku. Aktorzy łatwo się podniecają i ktoś powinien skierować tę energię na potrzebne tory.

[b][i]— Ma pan za sobą długie życie w teatrze, zdobył pan doświadczenie w zawodzie i w życiu osobistym. Co pana cieszy, a co budzi żal? [/b][/i]
— Razem ze mną jest mуj wierny przyjaciel, moja żona Tatiana. To wielka radość. Tatiana pracuje w studiu nagrań, nagrywa książki dla osуb niedowidzących. Jej głos, mуwią ludzie, ktуrzy słuchają audiobookуw, dobrze przekazuje uczucia postaci. Nawet leczy, uspokaja. Przeżyliśmy z żoną wiele szczęśliwych chwil, jak rуwnież gorzkich. W 2006 roku zdarzyło się nieszczęście: nasz syn Artiom, ktуry ukończył wydział aktorski, a potem wydział reżyserii na Akademii Sztuk Pięknych przy niewyjaśnionych okolicznościach zaginął w Rosji. Z tym ciężkim uczuciem musimy żyć. Pokrzepia wiara, że najlepsze w życiu jeszcze będzie. Mieszka z nami nasza cуrka Anna, jest psychologiem, na razie nie wyszła za mąż, dzieli się z nami tajemnicami psychologii, pomaga lepiej siebie zrozumieć. Poza tym ma zdolności malarskie. Mуj brat mуwi, że trzeba było rozwijać te zdolności. W teatrze cieszy młodzież: ciekawa, zdolna, piękna. Byłem pod wrażeniem, jaką imprezę urządzili z okazji mojej rocznicy młodzi aktorzy pod kierownictwem Aleksandra Wiergunowa. Czasami smutno mi na myśl, że mogę utracić wiarę w siebie, w życie. Dostałem legitymację emeryta i nagle odkryłem dla siebie, że to jest bilet w jedną stronę. Czasami myślę o tym, by zdrowie mi dopisywało. W młodości nie szczędzimy go, nie zastanawiając się o kresie rezerwy organizmu ludzkiego.

[b][i]— Gdyby można było cofnąć czas, jakby potoczyło się pańskie życie, jaki zawуd by pan wybrał?[/b][/i]
— Nigdy o tym nie myślałem. Być może byłbym dobrym lekarzem. Podoba mi się ten zawуd. Jest związany ze światłem, mimo że ma do czynienia z ludzkim bуlem. Duszę rуwnież leczy, podobnie jak teatr.

Walentyna [b]Żdanowicz[/b]
Заметили ошибку? Пожалуйста, выделите её и нажмите Ctrl+Enter