Władimir Perlin — dyrektor artystyczny i główny dyrygent Orkiestry Koncertowej Gimnazjum-College’u Białoruskiej Akademii Muzycznej — przez długi czas już wie, w czym jest siła wpływu muzyki na serca ludzi

Uczyć dla niego — jak oddychać

Władimir Perlin — dyrektor artystyczny i główny dyrygent Orkiestry Koncertowej Gimnazjum-College’u Białoruskiej Akademii Muzycznej, Zasłużony Artysta Białorusi, a także kawaler francuskiego Orderu Palm Akademickich — przez długi czas już wie, w czym jest siła wpływu muzyki na serca ludzi. 



Ponieważ niejeden raz był w tym stanie, kiedy od kontaktu z jej dźwiękami nie tylko ciarki przechodzą, ale wydaje się, że całe życie się uduchowia. Dlatego swoich uczniów stara się nauczyć słyszeć serce muzyki. Co robi od ponad 50 lat. Jego uczniowie, znani wiolonczeliści, pracują i mieszkają w różnych krajach — w Rosji, Francji, na Tajwanie, w Izraelu, Szkocji, Niemczech i wielu innych.

Władimir Perlin jako nauczyciel klasy wiolonczeli i teraz uczy swoich uczniów w taki sposób, jak chciałby, aby jego właśnie tak i uczyli — o tym nie jeden raz czytałam w prasie. Niby podczas zajęć wiersze czyta i tak żartuje, że trudne mądrości muzyki stają się proste i dlatego zrozumiałe dla uczniów. Jeszcze słyszałam, że ma niezwykły talent do obudzenia u swoich podopiecznych zdolności artystycznych, aby później na scenie muzycy, którzy przeszli jego szkołę, odpowiadali wysokiemu tytułowi — artysta orkiestry.

Jednego razu widziałam ich występ w jednym z koncertów. Pamiętam, że wtedy uderzyło mnie, jak młodzi uśmiechnięci muzycy wychodzili na scenę: łatwo, szybko, swobodnie. I wyglądali niezwykle szczęśliwie. I z tym samym nastrojem grali swoje partie. Wydawało się, że żyli w obrazach, które dyktowała muzyka: ciała i twarze dziewcząt i chłopców jakby tańczyły w takt, i to było stylowo i organicznie. Tak, nie bez uzasadnienia eksperci wspominają o specjalnej, niemal o magicznej metodzie nauczania Władimira Perlina. Dziennikarze często powtarzają jego ulubiony zwrot: “mało wziąć smyczek w ręce, trzeba wydobywać z niego dźwięki jako dotknięcia miłości...” Ale jak to mówią, lepiej raz zobaczyć niż sto razy usłyszeć. W tym celu udałam się do gimnazjum-college’u, aby obserwować, jak maestro tworzy swoją magię. Jak wiadomo, z tajemnicami “kuchni” najlepiej zapoznać się na samej kuchni.

W tym dniu Perlin przeprowadził próby. Uczniowie przygotowywali się do koncertu sprawozdawczego laureatów, stypendystów i wyróżnionych dyplomem specjalnego funduszu prezydenta Republiki Białoruś na rzecz wsparcia utalentowanej młodzieży z okazji zbliżającej się dwudziestej rocznicy funduszu. Nawiasem mówiąc, o wielu z nich mogą powiedzieć w Instytucie Kultury Białorusi, w Departamencie Wsparcia i Rozwoju Inicjatyw Kulturalno-Edukacyjnych. Jest to zrozumiałe, ponieważ tam jest bank danych o wszystkich utalentowanych dzieciach z Białorusi! Nawiasem mówiąc, o Perlinie i jego uczniach oczytani pracownicy departamentu mówią z entuzjazmem. Poradzili nawet przeczytać “Komsomolską Prawdę” na Białorusi, która kiedyś pisała o tym, jak Perlin podczas pierwszego wyjazdu za granicę na początku lat 90-tych, do ówczesnych Zachodnich Niemiec, uczył uczniów niewymuszoności: zainspirował ich zagrać koło Katedry Świętego Piotra i Najświętszej Marii Panny w Kolonii małą symfonię Vivaldiego. I to tak spodobało się właścicielowi małej kawiarni, która była w pobliżu, że ten poczęstował wszystkich nie tylko smacznymi lodami, ale także obiadem.

Kiedy otworzyłam drzwi sali wykładowej, Władimir Pawłowicz stał, podnosząc ręce do nieba, i czytał wiersze. Skinął głową do mnie, mówiąc, wejść. Jego uczniowie z fascynacją słuchali, otwierając usta. Następnie nauczyciel machnął pałeczką i zabrzmiała muzyka, ale nagle się oberwała. Maestro był niezadowolony: “Gracie, ale nie żyjecie! Gdzie są wasze oczy? Dlaczego nie widzę, jak ciało się przejmuje?”. A potem znowu cytował czyjeś poetyckie słowa... I zażartował. I wszyscy się śmiali. Ja też — nie mogłam się powstrzymać: były takie właściwe żarty. I opowiadał o wojnie, której sam był świadkiem. Ale znowu brzmiały te pierwsze akordy. Ale one już były inne: muzyka w wykonaniu uczniów stała się żywą, niby nabyła ciało, pełne ich uczuć. Wydawało mi się nawet: wkrótce obrazy muzyczne zostaną widoczne.

W tym dniu udało mi się poczuć muzykę jako rodzaj substancji, istniejącej osbno w świecie, niewidocznej, ale wyczuwalnej niemal fizycznie, która w stanie dotknąć duszy. Oto, pomyślałam, w czym jest tajemnica muzyki, rozwiązana przez Władimira Perlina. I wtedy mnie olśniło: przecież on sam jest doskonałym artystą! Oto dlaczego tak łatwo mu wpływać na uczniów, angażować ich w świecie dźwięków, aby nauczyli się postrzegać ich magię i nieśli je słuchaczom. I jakże nie przypomnieć przykład pra-bratanka znanego białoruskiego pisarza Władimira Karatkiewicza, Władimira Sińkiewicza, który stał się jednym z najlepszych wiolonczelistów. Teraz od czasu do czasu przyjeżdża do Mińska i prowadzi kursy mistrzowskie. Ale był taki moment, kiedy rodzice chcieli zabrać dokumenty syna z college’u, aby, według nich, nie męczył ani siebie, ani ich, ani samego nauczyciela. Dokładnie za dwa lata studiów chłopak grał w kościele w Mińsku. I takie przykłady w praktyce pedagogicznej Perlina nie jedyne.


Oryginalność i artyzm zawsze towarzyszą uczniom Władimira Perlina

Patrzę, jak Władimir Pawłowicz niby niechętnie puszcza chłopaków na obiad, i nawet z mniejszą chęcią siada przede mną dla wywiadu. Rozumiem przyczynę: jest nadal tam, w świecie dźwięków, pod wpływem obrazów muzycznych...

— Panie Władimirze, niejeden raz czytałam w prasie o pana nienawiści do wiolonczeli w młodości i o miłości do wielkiego sportu. Jak się zdarzyło, że dzisiaj pan jest nie tylko wybitnym wykonawcą i nauczycielem, ale także uznanym na całym świecie genialnym — właśnie tak mówią — muzykiem?

— Jako dziecko wojny, marzyłem zostać pancernym, pilotą, wykonywać czyny i stać się Bohaterem Związku Radzieckiego. Byłem rekordzistą na Białorusi w pływaniu, kandydatem na mistrza sportu wśród chłopców i z muzyką swoje życie nie zamierzałem związywać. Ale matka, zawsze będę jej wdzięczny, przywiodła mnie do college’u, do ówczesnej muzycznej szkoły-dziesięciolatki przy konserwatorium. To było w 1949 roku. Dopiero później dowiedziałem się, że zrobiła to w pamięci o swoim ojcu, który był pierwszym dyrektorem-założycielem tej instytucji do 1935 roku i pierwszym nauczycielem z klasy wiolonczeli. Dziadka spalili razem z moją babcią, która wtedy miała trzydzieści dziewięć lat, w cterdziestym pierwszym...

Początek studiów był u mnie bardzo trudny. Ale potem w moim muzycznym życiu pojawił się nauczyciel, nazywam takich pomagającymi nauczycielami, który otworzył mi oczy na muzykę i na tę rolę, którą odgrywa w życiu. Aleksander Pawłowicz Stogorski był wybitnym muzykiem i nauczycielem z klasy wiolonczeli. Kiedy miał siedem lat, zaczęła się wojna domowa. Skończyć szkołę w 1917 roku, jak pani rozumie, mu się nie udało. “Jak się uczyłem?” — zapyta pani. To był sposób samokształcenia! Więc, jak poprzednio, budzę się o piątej rano, a idę do łóżka o północy, aby mieć wystarczająco dużo czasu na wszystko.

— A jeszcze o panu, który objechał wiele krajów ze swoimi koncertami i kursami mistrzowskimi, który niejeden raz występował w mieście Windsor, gdzie znajduje się rezydencja królowej Anglii, mówią jako o najlepszym z najlepszych... Prawdopodobnie, przyjemnie tak o sobie myśleć?

— Głupotą jest tak myśleć o sobie, uważać siebie za takiego. Trzeba nie tylko słowem, ale instrumentem w rękach pokazywać, kim jesteś. Bardzo chwalić osobowość — znaczy kusić ją. Nie proszę, aby mnie włączali do koncertów, zapraszali do wyjazdów gościnnych, pisali artykuły o mnie, kręcili filmy. Znajdujecie mnie sami. Po prostu staram się przynosić szczęście i radość dla ludzi, przed którymi występuję.

— Jak pan myśli, czy miłość do sztuki jest dziedziczna?

— Dziś modne jest mówienie o genach, o dziedziczeniu pewnych cech, włącznie o miłości do sztuki, o darze... Oczywiście, w tym coś jest. Na przykład, moja matka w wieku siedmiu lat skomponowała operę, dziadek, jak już powiedziałem, był założycielem świątyni muzyki... Ale nie wystarczy mieć dar, a nawet talent, aby, powiedzmy, z wiolonczelą w rękach zdobyć miłość publiczności. Mistrzowską techniką gry duszy publiczności nie podbić. To taka delikatna substancja — dusza: nie da się jej dotknąć... Na nią można wpływać swoją duszą, która drży w czasie wykonywania tej czy innej muzyki. Swoją duszę trzeba zapalić! Swoją! Wtedy muzyka w twoim wykonaniu będzie miała wpływ na duszę słuchaczy. Wtedy nie będzie formalnie się wykonywać. Codziennie kształcę się, przyzwyczajam do tego i swoich uczniów. Bo mają dużo wiedzieć, oprócz podstawowych umiejętności muzycznych, aby ich bogactwo duchhowe znajdowało odzwierciedlenie w wykonaniu. Kiedy nie wiedzą, a to zdarza się często, dzielę się swoimi doświadczeniami z nimi, uczę ich otwierać serca. Przytaczam przykłady z życia. I zapraszam ich do rozmowy. Na przykład, proszę kogoś zaśpiewać piosenkę ludową. Ale, niestety, nie mogą, nie znają! Wtedy czytam na głos Lermontowa, Puszkina.... Chcę, aby dzieci rozumiały, że Lermontow czy Puszkin mają stosunek do fortepiana i wiolonczeli nie mniej niż nauczyciel, który prawidłowo stawi rękę uczniowi. Powtórzę, można w różny sposób grać ten czy inny utwór. Przed chwilą pani słyszała, jak zmieniało się brzmienie, kiedy dzieci nie formalnie dotykały instrumentu. Nazywam takie dotknięcie magicznym! A dzieci są zawsze szczere, sami znajdą najlepszy sposób wypowiedzi. Najważniejsze jest to, aby wywołać ich emocje...


Próby w   gimnazjum-colleg`u

— Z takim podejściem pan może nauczyć grać absolutnie każdą osobę...

— Co pani mówi! Nie poradzę sobie sam. Czy pamięta pani słynną triadę: uczeń, nauczyciel, rodzice? Jeśli coś w niej nie działa, nic się nie otrzyma. U mnie jest jeden mały uczeń. Jego na zajęcia przywodzi babcia. Wszystko szło dobrze. Ale jednego razu do sali wpadła oburzona kobieta... A ja w tym czasie miałem nagrania, które musiałem zatrzymać. Okazało się, że to była matka chłopca, której nie spodobało się, że jej syn zbyt zajęty w próbach. I w jednej sekundzie zniszczyła się nasza ciężka praca, rozsypała się jak domek z kart. Gotowanie profesjonalistów najwyższego standardu jest podobne do hodowli drzewa owocowego. Na początku należy go posadzić. Czy jabłko natychmiast wyrośnie? Nie. Trzeba czekać w ciągu pięciu lat. Polewać, podkarmiać, zaszczepiać, przycinać pędy. Więc kiedy nabieram dzieci, zawsze nalegam na zapoznanie się z ojcem i matką. Od rodziców wiele zależy. Muszą być moimi sojusznikami.

— Czy są jakieś zasady nauczania, aby talent dziecka się rozwinął?

— Jeśli talent muzyczny posłany przez Boga, nikt nie wie, jak go prawidłowo pielęgnować. Nie ma żadnych zasad. Najważniejsze jest to, aby zaangażować dzieci. Czuję, co i kiedy powiedzieć, jak zażartować lub na miejscu powymyślać. Można mieć różny temperament, ale ważne jest, aby kochać swoją pracę. Mam już 73 lata, ale biegnę do pracy dla dzieci niemal w podskokach. To jest moje powietrze — uczyć ich. Widzieć świecące oczy dzieci — czy to nie jest szczęście dla nauczyciela? A jak niesamowicie dusza dziecka wpływa! Jeśli pani ma dzieci, to zrozumie! Jest lekarstwem na wszystko! Kocham swoich uczniów, a oni — mnie. To od razu widać podczas moich zajęć. Dziecko nie można zranić lub oszukać, go trzeba kochać i hartować. Innymi słowy, przygotowywać do życia zawodowego. I do życia w ogóle. Jeśli będziecie karmić dziecko wyłącznie ciastkami, czyli słodkimi pochlebstwami i fałszywą pochwałą, co z niego wyrośnie?.. Czasami bywa, oczywiście, że kogoś przypadkowo obrażam. Ale potem cierpię i strasznie żałuję. Jestem sędzią dla siebie, i bardzo surowym. Jeśli kiedyś moja inspiracja się zakończy, natychmiast opuszczę college.

— Jak pan wybiera uczniów do orkiestry college’u?

— Pani widziała, ile osób dzisiaj przybiegło do prób? Potrzeba było tylko piętnastu. Oczywiście cieszę się, że z radością idą do mnie. Ale wśród nich szukam “idiotów”, dla których muzyka — wszystko! Cały ogromny świat, który potem będą chcieli podarować innym ludziom, aby ludzie zanurzali się w nim i duchowo wzbogacali się, aby życie wokół było czystsze, lepsze, przestępców i milicji było mniej... Potrzebuję entuzjastów, którzy będą pracować nie dla pieniędzy. Jestem przekonany, że tacy specjaliści z obsesją na punkcie muzyki będą potem mieć popyt na całym świecie. I otrzymają swoje uznanie. Jak wiele takich przykładów...

— A jak rozpoznać talent u dziecka?

— Na pewno, w takich przypadkach mówią o intuicji. Jestem z natury fizjonomistą. I nawet z tych, kogo, zdarza się, ze szkoły trzeba wyrzucać, widzę: będzie pożytek, będą grać klasykę.

— Dlaczego, pana zdaniem, “klasyka nie umiera”?

— Klasyka daje wstrząs, katharsis. Oto jak powiedział znany rosyjski aktor teatralny i filmowy Walentin Gaft. Przeczytam pani jego wiersz:

Smyczek dotyka duszy,

Jak tylko im wiolonczeli

Lub skrzypiec dotkniesz ledwo,

Święta chwila — nie musisz zgrzeszyć!..

Za czystością dusza tęskni,

W tym dźwięku — echo naszej męki,

Sztuka — to kto jak wieje!

Gdy istnieje taka Struna,

Ręce są i Inspiracja,

Jest muzyka, i w niej zbawienie,

Tam Prawda narażona,

I nie zepsuta przez słowa,

I chcesz kochać i żyć,

I wszystko oddać, i wszystko wybaczyć.

Czasami zdarza się tak z nami.

— Jak zrobić klasykę popularną, aby dzisiejsza młodzież natychmiast mogła nazwać autora słynnych, powiedzmy, “Czterech pór roku”? Nie jest tajemnicą, że wiele dzieci dowiadują się o istnieniu klasyki z reklamy telewizyjnej lub radiowej...

— Musimy częściej mówić o jej istnieniu, pisać, pokazywać... My, muzycy, możemy zrobić świat lepszym przynajmniej pośrednio poprzez przesłanie tych obrazów dźwiękowych, które są niezbędne dla ludzkiej duszy. Wtedy przyjdzie anioł stróż i uratuje nas — w to wierzę. A więc gram z otwartą duszą. I innych uczę tej sztuki. Mam pomysł zagrać dla przedszkolaków w naszym Teatrze Młodego Widza. Spodobałoby się im! Jestem pewien! Powiem bez fałszywej skromności: na moje koncerty trudno się dostać — zawsze jest wypełniona sala. Ludzie opuszczają ją ze łzami w oczach. Więc musimy częściej mówić o tym, że mamy cud — gotowe ekskluzywne produkty poziomu światowego!

— A jakie jest kryterium poziomu światowego?

— Popyt. Nie dostanie się pani na Salonową Orkiestrę Johanna Straussa, jeśli nie zarezerwuje bilet na dwa lata przed koncertem! Nasz college przygotował całą plejadę zapotrzebowanych na całym świecie muzyków. Na przykład, Iwan Karizna jest laureatem Międzynarodowego Konkursu imienia Piotra Czajkowskiego, w 2010 roku dotarł do finału klasycznej Eurowizji (Eurovision Young Musicians). Nawiasem mówiąc, to była popularyzacja muzyki klasycznej. Andrej Ponoczewnyj zdobył wiele zwycięstw w różnych międzynarodowych konkursach muzycznych. Artem Szyszkow — laureatem piętnastu międzynarodowych konkursów. Władimir Sińkiewicz, o którym mówiłem, wygrał konkurs w Korei, gdzie wcześniej nie wygrywał żaden słowiański wiolonczelista. Mogę wymieniać dalej...

— Czy pan żałuje czegoś w swoim życiu?

— Tego, że późno spotkałem swojego nauczyciela Aleksandra Pawłowicza Stogorskiego. Siedemnaście lat mojego życia nie były tak owocne, jakie mogłyby być. I przykro o tym, że przez połowę swojego życia byłem przekonanym ateistą.

— Co zostało powodem do zmiany pana światopoglądu, czy pomaga panu wiara pokonywać wyzwania życia?

— W wieku 54 lat miałem problemy z ręką: groziła nawet amputacja. Pewnego dnia usłyszałem o jednej babci, która leczy modlitwą. Postanowiłem: gorzej nie będzie i pojechałem. Wchodzę, a u niej wszędzie są świece, i tak trzeszczą! Babcia zapytała mnie: “Czy pan jest wierzący? Ja pomagam tylko wierzącym. Niech pan spojrzy na płomienie!”. Myślałem, że mnie nabierają, ale wciąż posłuchałem rady babci: poszedłem do pobliskiej cerkwi i przyjąłem chrzest. Pamiętam, że śmiałem się do siebie, dopiero mnie chrzcili. Następnego dnia przychodzę do babci, i co pani myśli? Świece nie trzeszczą! A potem wiele cuda zaczęło się dziać w moim życiu... Rękę udało się uratować. Lata później, kiedy zdecydowałem się świadomie przyjąć chrzest, w cerkwi powiedzieli mi, że nie mogę, taka jest moja droga. Przez wiarę w Boga, zrozumiałem, że być prawdziwym wierzącym i kochać bliźniego nie w słowach, ale w czynach — to jest największy wyczyn, który człowiek może wykonać w swoim życiu.


Przy okazji

W 2003 roku na mocy decyzji rządu Francji Władimir Perlin został kawalerem francuskiego Orderu Palm Akademickich. Jest to najwyższy francuski order, który kiedykolwiek był wręczony na Białorusi. Insygnia Orderu Palm Akademickich ustanowił Napoleon I w 1808 roku, obecnie Orderem są odznaczeni Francuzi, którzy żyją za granicą, i cudzoziemcy, wnoszące istotny wkład w promocję kultury francuskiej na całym świecie. Kawalerzy, rycerze i komandorzy Palm Akademickich zostają członkami Stowarzyszenia Kawalerów Orderu Palm Akademickich, które znajduje się pod patronatem Ministra Edukacji Francji. Władimir Perlin uzyskał nagrodę jako “niezrównany wzorzec nie tylko z powodu posiadania przez niego techniki i sztuki gry na wiolonczeli, ale również z powodu swoich talentów pedagogicznych”. Przez wiele lat z inicjatywy Władimira Perlina i znanych na Białorusi francuskich muzyków, wiolonczelisty Jerome Perno i pianisty Jerome Ducrot, rozwija się twórcza współpraca mińskiego college’u z konserwatorium XVIII okręgu Paryża i Paryskim Wyższym Narodowym Konserwatorium Muzyki i Tańca.

Alisa Krasowskaja

Заметили ошибку? Пожалуйста, выделите её и нажмите Ctrl+Enter