Twórczość jako styl życia

[b]Krytyk teatralny, doktor honorowy Uniwersytetu Karola w Pradze, profesor, a w przeszłości aktor Narodowego Akademickiego Teatru imienia Janki Kupały Jerzy Sochar nie wyobraża swojego życia bez twórczych poszukiwań i odkryć[/b]Każdy ma własny styl i drogę do realizowania się. Mój rozmówca również go ma. Jest autorem licznych książek i artykułów o teatrze, artystach teatralnych, a także sztuk. Jedna z nich o wielkim Albercie Einsteinie — “Nie smuć się, Albercie!” została wystawiona na scenie Narodowego Akademickiego Teatru Dramatycznego imienia Jakuba Kołasa. Spektakl mieliśmy możliwość obejrzeć jesienią w czasie występu gościnnego teatru z Witebska w Mińsku. Na premierze był obecny sam autor, specjalnie przyjechał z Pragi. Od czasu do czasu, ostatnio coraz częściej, mieszka na Białorusi, w swoim podmiejskim domku w obwodzie mińskim. Z okna gabinetu widać lasy, łąki i dużą rzekę Berezynę. “Jest bardzo pięknie — mówi mój rozmówca — łatwo tu pisać i oddychać”.
Krytyk teatralny, doktor honorowy Uniwersytetu Karola w Pradze, profesor, a w przeszłości aktor Narodowego Akademickiego Teatru imienia Janki Kupały Jerzy Sochar nie wyobraża swojego życia bez twуrczych poszukiwań i odkryć

Każdy ma własny styl i drogę do realizowania się. Mуj rozmуwca rуwnież go ma. Jest autorem licznych książek i artykułуw o teatrze, artystach teatralnych, a także sztuk. Jedna z nich o wielkim Albercie Einsteinie — “Nie smuć się, Albercie!” została wystawiona na scenie Narodowego Akademickiego Teatru Dramatycznego imienia Jakuba Kołasa. Spektakl mieliśmy możliwość obejrzeć jesienią w czasie występu gościnnego teatru z Witebska w Mińsku. Na premierze był obecny sam autor, specjalnie przyjechał z Pragi. Od czasu do czasu, ostatnio coraz częściej, mieszka na Białorusi, w swoim podmiejskim domku w obwodzie mińskim. Z okna gabinetu widać lasy, łąki i dużą rzekę Berezynę. “Jest bardzo pięknie — mуwi mуj rozmуwca — łatwo tu pisać i oddychać”.
Rozmawiamy o twуrczości, ktуra, jak mуwi Jerzy Sochar, wzbogaca go i oczyszcza, pomaga zrozumieć siebie i ludzi, zorientować się w kwestiach duchowych i moralnych życia. Razem zastanawiamy się nad przyczynami, pobudzającymi człowieka do kreatywności.
W dniu naszego spotkania nad Berezyną rzeczywiście było niewyobrażalnie pięknie. Aromat delikatnych zielonych liści, żуłtych kwiatуw podbiału i dmuchawcуw, zakwitających śliw i czeremchy i świeży zapach rzeki. Wszystko budziło wyjątkowe emocje, składające się na niezwykłą szczerość stosunkуw. Zresztą i w redakcji “sterowała” naszą rozmową. Mam nadzieję, refleksje Jerzego Sochara o twуrczości i o sobie będą ciekawe nie tylko dla mnie, ale i dla naszych czytelnikуw.

Czyż takie piękno, ktуre tu obserwuję, może nie natchniać do procesu twуrczego. Wydaje mi się, że na łonie natury kieruje mną Ktoś, komu zależy na tym, by nie zapominałem o swoich wrodzonych zdolnościach artystycznych. Nie przestaje mnie zaskakiwać, jak dużo talentуw człowiek posiada z natury. Zrozumiałem to bardzo wcześnie. Po rodzicach dostałem mocny, o przyjemnych barwach głos. Śpiewałem od najmłodszych lat i już wtedy byłem zdumiony, jak na moich oczach pod wpływem sztuki piosenki zmieniały się twarze ludzi. Nieprzystojni nagle stawali się ładni, ze sceny nie mogłem nawet poznać osoby, ktуre znałem w życiu codziennym bardzo dobrze. Wtedy oczywiście nie zastanawiałem się nad filozofią twуrczości, nie prуbowałem wytłumaczyć, po co jest potrzebna ludziom, i sądziłem, że w pierwszej kolejności to mnie jest potrzebna.

W moim powojennym dzieciństwie, oprуcz piosenek, były głуd, zimno, poniżanie, krzywdy. Urodziłem się i wychowałem w ukraińskiej wsi na Charkowszczyźnie. Mуj ojciec Maksym Sochar zginął na froncie, 8 marca 1944 roku zasłonił swoim ciałem otwуr schronu ogniowego wroga. Nie zdając sobie z tego sprawy (a być może rozumiał to) skazał młodą żonę na los wdowy, a małych synуw na gorycz dorastania bez ojca. Dzięki mądrej i pracowitej matce Annie jakoś sobie radziłem, skończyłem szkołę zawodową, pracowałem w zakładzie, służyłem w wojsku. Właśnie od służby w wojsku niedaleko Połocka zaczęło się moje życie związane z Białorusią. W wojsku śpiewałem w zespole. Stąd skierowano mnie do konserwatorium w Mińsku. Miałem celujące oceny ze wszystkich przedmiotуw, poza solfeggio, z ktуrego dostałem ocenę niedostateczną. Obraziłem się i poszedłem zdawać na Wydział Aktorski Instytutu Teatru i Sztuk Pięknych (teraz Akademia Sztuk pięknych — przyp. moje). Przyjął mnie bez egzaminуw wielki pedagog Dymitr Orłow.

Kariera aktorska ułożyłaby się, gdyby nie lubiłem tak bardzo wolności. Nie oznacza to wcale, że jestem kłуtliwy albo mam trudny charakter. Zawуd aktora oznacza uzależnienie — od wszystkich i wszystkiego: dramaturgii, reżyserii, administracji, publiczności, wreszcie pieniędzy. Z natury nie cierpię zależności. Po trzech latach pracy w teatrze Kupały, gdzie skierowano mnie zgodnie z przydziałem po studiach, rzuciłem scenę. Miłość do teatru mimo wszystko została na całe życie, o czym świadczą moje książki, monografie, artykuły o aktorach, recenzje o sztukach i spektaklach. Książka “Mistrzowie sztuk” zawiera 50 szkicуw o twуrczym życiu wybitnych białoruskich aktorуw, reżyserуw, malarzy teatralnych, historykуw sztuki, filmowcуw.

Całe moje życie jest związane z twуrczością. Twуrczość moim zdaniem jest potrzebna człowiekowi po to, by kierować jego energię na coś dobrego. Jeśli nie ma jej gdzie podziać, skutkiem może być duchowa i fizyczna destrukcja. Można oczywiście pуjść rąbać drewno, jak bohater Adriano Celentano w komedii “Il Bisbetico domato”. Gdy obejmowałem stanowisko dyrektora Domu Sztuk Pięknych, życie twуrcze aż wrzało. Organizowano imprezy młodych aktorуw i weteranуw sceny, wystawy scenografуw, recytacje, monospektakle, warsztaty reżyserskie, spotkania z wybitnymi osobowościami teatru i kina. Chciałbym, żeby taki Dom Sztuk Pięknych znуw działał na Białorusi.

Żądza twуrczości nakłoniła mnie sprуbować sił w działalności naukowej. Gdy człowiek prуbuje opanować coś nowego, rozszerza granice świadomości, poznaje nowy świat. A priori staje się lepszy. Zanim zabrałem się za dramatopisarstwo, wydałem kilka książek i mnуstwo prac naukowych o sztuce teatralnej, gdy pracowałem w Wydziale Teatru Instytutu Historii Sztuki, Etnografii i Folkloru przy Akademii Nauk Białorusi. Skończyłem studia doktoranckie i obroniłem doktorat. Byłem jednym z autorуw wielotomowej pracy “Historia Białoruskiego Teatru”. To był owoc wielu lat skrupulatnego zbierania faktуw. Cierpliwość przydała mi się, gdy gromadziłem fakty do sztuki o Einsteinie w archiwach w Pradze i Wiedniu. Niestety nie udało mi się trafić do Zьrichu, gdzie Einstein urodził się i mieszkał jakiś czas. W Instytucie Historii Sztuki dosłużyłem się do starszego pracownika naukowego, a potem zaproszono mnie zostać kierownikiem Katedry Reżyserii i Aktorstwa Mińskiego Instytutu Kultury (teraz Uniwersytet Kultury i Sztuk Pięknych — przyp. moje). Na tej uczelni zrobiłem habilitację, zostałem profesorem.

Wychowanie dzieci to rуwnież twуrczość. Nie odkrywam Ameryki. To znacznie większa odpowiedzialność niż pisanie sztuki. Napisałem kiepską sztukę, nie wystawią jej w teatrze, nie będą czytać ludzie, a człowiek z okropnym charakterem, kształtowanym przede wszystkim w rodzinie, to prawdziwy kłopot, a być może tragedia. I dla niego samego, i dla ludzi dookoła. Bez zbędnej skromności powiem: jestem dobrym ojcem, mężem i dziadkiem. Cуrka Anna wyszła za mąż za Francuza i wyjechała do Orleanu, mam już trzech wnukуw — Guillaume’a, Gerome’a i Antoine’a. Syn Maksym chciał studiować w Europie. Skończył gimnazjum w Pradze i dostał się na uniwersytet. Tak się złożyło, że podpisałem kontrakt z Uniwersytetem Karola, zacząłem wykładać historię kultury światowej. Czechy to spokojny kraj słowiański, z łagodnym (pod każdym względem) klimatem i dobrymi, porządnymi ludźmi. Żyliśmy tam spokojnie. Potem syn przyjechał na wakacje na Białoruś i ożenił się z dziewczyną z Berezyna. Teraz jest kierownikiem artystycznym teatru imienia Wincenta Dunina-Marcinkiewicza w Bobrujsku. Wychowuje dwуch synуw i spodziewają się dziewczynki. Nic specjalnego nie robiłem i nie robię, jeśli chodzi o wychowanie wnukуw. Po pierwsze to bezpośredni obowiązek rodzicуw, po drugie nikogo niczego nie da się nauczyć. Można i trzeba zaszczepić podstawowe normy wspуłżycia, resztę dziecko samo, obserwując życie rodziny i innych ludzi, będzie poznawać to, co ma w sobie z natury. Trzeba być twуrcą w stosunku do niego, postarać się nie przygnieść jego talentu, narzucając swуj punkt widzenia, we właściwym czasie ostrożnie skierować dziecko w tym pozytywnym kierunku, gdzie prowadzi go wolna wola. Myślę, że Einstein nigdy nie zostałby Einsteinem, gdyby rodzice ograniczali jego wolę.

Dlaczego zwrуciłem się do Einsteina, ktуrego psychologia wydajnego myślenia rozsunęła przestrzeń w stosunku do czasu? Przyciągnął moją uwagę nie jako fizyk, wynalazca teorii kwantowej, a przede wszystkim jako generator idei w świecie duchowym. Jest ogromny! Einstein był niezłomnym obrońcą pokoju, zdolnym skrzypkiem, preferującym muzykę Mozarta, Vivaldiego, Beethovena i bardzo dobrym człowiekiem. Poza tym odważnym żeglarzem, wyruszał jachtem na pełne morze, by obcować z Wszechświatem.

Jak rodzice kochają swoje dziecko, tak twуrcza osoba żywi szczegуlne uczucia do swoich dzieł. Podoba mi się moja sztuka. To realistyczny, intelektualny utwуr, wybudowany na wiarygodnych faktach i wydarzeniach z życia postaci historycznych — Einsteina, Isaaca Newtona, Marii Curie, Nielsa Bohra, Zygmunt Freud, Enrico Fermi i innych słynnych naukowcуw. Jeden z dobrych czeskich teatrуw (w Liberec) wystawił sztukę ani trochę nie zmieniając tekstu — z dużymi monologami i namiętnymi dialogami. Spektakl trwa 2 godziny 24 minuty, ale sam widziałem, że publiczność ogląda go z zapartym tchem.

Interpretacji scenicznej sztuki “Nie smuć się, Albercie!” w Witebsku dokonał reżyser Witalij Barkowski, człowiek o reputacji modernisty, awangardy. Dla niego tekst sztuki jest tylko powodem do realizacji własnego pomysłu, opierającego się na oryginalną formę. Pracując nad wersją sceniczną mojej sztuki, Barkowski został wierny swoim zasadom: tekst skrуcił o ponad połowę. W jego wersji panuje wyobraźnia, przeważają symbole, ekstrawagancja alegorii. Zaakceptowałem takie odczytanie, tym bardziej, że w tym barwnym i widowiskowym spektaklu nie została zakłуcona moja idea. Muzyczność, poetyckość, dramatyzm, namiętność, łzy i miłość wypełniają inscenizację. Jeśli chodzi o realne postacie, wolą reżysera stały się symbolami, mimo wszystko ich znaczenia dla historii nauki nie pomniejszono. Spektakl nie jest dla szerokiego koła widzуw. Jest dla intelektualistуw, ktуrzy cenią twуrcze poszukiwania.

Po co mi twуrczość? Często pyta się mnie o to. Mam po prostu taki styl życia. I prawdopodobnie dla zabawy. Twуrczość nadaje mojemu życiu sens, pomaga mi ten sens odnaleźć. Każdy dzień życia, jeśli nauczyłeś się go cenić, jest prezentem, może przynieść coś nowego, nawet jeśli na pierwszy rzut oka, wszystko toczy się jak zwykle. Kiedy piszę, zawsze odkrywam dla siebie coś nowego. Niedawno skończyłem sztukę “Neron”. Przyznam się, przeżyłem niewyobrażalny stres i jednocześnie podniecenie, gdy ją pisałem. Dla mnie samego to było niezwykłe, że dramat historyczny o Neronie, nagle zacząłem pisać wierszem. To było uniesienie! (Kto sam pisze, ten mnie zrozumie). Uwielbiam ten stan! W takich chwilach żyję na granicy dwуch światуw: realnego i wyimaginowanego. Nagle odkryły się zaskakujące rzeczy. Neron, ktуry zasłynął jako krwiożerczy tyran, stał się w moim wyobrażeniu zupełnie innym, człowiekiem, ktуrego nikt nie kocha. Nawet matka, żona, nauczyciel — wszyscy go zdradzają. Dlatego zaczyna mścić się na wszystkich. Usprawiedliwiam go, o ile można użyć takiego wyrazu. Mam nadzieję, że sztuka zainteresuje zagraniczne teatry.

Moi przodkowie po kądzieli byli kapłanami. Dziadek Aleksy był cerkiewnym dyrygentem i kierował dużym chуrem. Był zadziwiająco dobry. W dzieciństwie opowiadał mi przypowieść o tym, że w końcu maja w punkcie kulminacyjnym triumfu przyrody, burzową nocą, zapala się delikatnym biało-rуżowym kolorem dąb. Kwitnie zaledwie dwie — trzy sekundy. Byłem pod tak dużym wrażeniem tego pięknego wymysłu, że przez długie lata obserwowałem dęby, wreszcie wykorzystałem ten wątek w sztuce o Einsteinie. Dziadek chciał nauczyć mnie dostrzegać w przyrodzie pierwotne piękno i żyć z Bogiem w sercu. Do dziś chce mi się wierzyć, że dąb w czasie burzy może zakwitnąć.

Walentyna Żdanowicz
Заметили ошибку? Пожалуйста, выделите её и нажмите Ctrl+Enter