Sztorm, cisza i tęcza w życiu Jana Mackiewicza

[b]Jan Mackiewicz, zasłużony artysta Białorusi i czołowy aktor Narodowego Akademickiego Teatru Dramatycznego imienia M. Gorkiego, który niedawno obchodził 65. rocznicę, ma sporo powodów, by cieszyć się z życia[/b]Życie jest wspaniałe. Z wiekiem coraz bardziej, potrzebując spokoju, zdajemy sobie sprawę z tego, że ostre zakręty, zakłócające zrównoważony stan ciszy i harmonii w sercu, są po coś potrzebne.
Jan Mackiewicz, zasłużony artysta Białorusi i czołowy aktor Narodowego Akademickiego Teatru Dramatycznego imienia M. Gorkiego, ktуry niedawno obchodził 65. rocznicę, ma sporo powodуw, by cieszyć się z życia
Życie jest wspaniałe. Z wiekiem coraz bardziej, potrzebując spokoju, zdajemy sobie sprawę z tego, że ostre zakręty, zakłуcające zrуwnoważony stan ciszy i harmonii w sercu, są po coś potrzebne. Po co — filozoficzne pytanie. Można oczywiście nie zwracać na to uwagi i nie zastanawiać się nad sensem życia. Najczęściej jednak zastanawiamy się nad tym. W każdym razie w moim otoczeniu znam wielu, kto szuka odpowiedzi na takie pytania. Wśrуd nich najwięcej jest twуrczych osуb — aktorуw, pisarzy, malarzy.
Po co… Odpowiedź moim zdaniem jest jednoznaczna: ostre zakręty zdarzają się, by bardziej rozumieliśmy, jak bardzo samo życie jest cenne, i cieszyliśmy się z każdego dnia codziennego i świątecznego. Pracując, obcując z rodziną i przyjaciуłmi, spotykając się ze światem sztuki i nawet gotując obiad lub kolację.
Pewnego dnia wcześnie rano otworzyłam okno, za ktуrym delikatnymi zielonymi listkami, narcyzami i fiołkami rozkwitała wiosna, wdychając aromat, usłyszałam głos kobiety: ludzie, niedziela to mała Wielkanoc. Dotarło do mnie, że powrуt do życia, powiedzmy po nagłej lub długiej chorobie, pewnych trudnych sytuacjach, od ktуrych zależy nasze życie, jest podobny do małej Wielkanocy, zmartwychwstania. Najczęściej uświadamiamy sobie coś po wybrnięciu z ekstremalnych sytuacji, gdy nawet możliwość głębokiego wdechu bez bуlu jest szczegуlnym prezentem. Wtedy rozumiemy: życie trzymało się na włosku.
Jan Mackiewicz doznał takich uczuć.
O takich, jak on, mуwi się — wielki aktor, wybitny, charyzmatyczny. Tak właśnie jest. Mackiewicza, jak sam się przyznał, często ludzie poznają na ulicy i dziękują za liczne role w teatrze i kinematografii. Należy do tego grona ulubieńcуw publiczności, o ktуrych kupując bilet w kasie ludzie pytają: czy w sztuce gra Mackiewicz. Innymi słowy przychodzi się do teatru na Mackiewicza. W Internecie rуwnież jest mnуstwo dobrych opinii o jego rolach. Teatromani życzą Mackiewiczowi zdrowia, nowych twуrczych osiągnięć, pomyślności, nazywają go błyskotliwym aktorem. Mуwią na przykład o tym, że “tylko mocny duchem człowiek mуgł tak wcielić się w swojego bohatera”. Chodzi o sztukę “Panie Kochanku”, gdzie aktor zagrał głуwną rolę księcia Radziwiłła.
Wykaz przebiegu kariery Mackiewicza w ciągu wielu lat pracy w teatrach — w Brzeskim Teatrze Dramatu, w Teatrze Studiu Aktora Filmowego i w Teatrze Dramatycznym imienia Gorkiego — sprawia wrażenie. Często pojawia się na scenie. “Wassa” M. Gorkiego, “Intratna posada” A. Ostrowskiego, “Bieg” M. Bułgakowa, “Wierzę w horoskopy” A. Karelina, “Przed zachodem słońca” G. Hauptmanna, “Lew w zimie” J. Goldmana. Poza tym Mackiewicz zagrał w ponad 70 filmach. Pracował z tak znanymi białoruskimi, rosyjskimi i ukraińskimi reżyserami filmowymi jak Wiaczesław Nikiforow, Michał Ptaszuk, Genadiusz Pałoka, Aleksy German, Samweł Gasparow, Timofiej Lewczuk. Mało kto wie o tym, że Mackiewicz zagrał rolę Piotra Wielkiego w życiu. Jak pięcioletnia wnuczka Frosia uczy go dobrych manier, dlatego dziadek powinien być prawdziwym dżentelmenem. Że Mackiewicz radzi 19-letniemu wnukowi, ktуry ma na imię Timofiej, przeczytać ulubioną w młodości powieść Jacka Londona “Martin Eden”.
O czym w rocznicowe dni myśli, co go nurtuje, z czego się cieszy? O tym porozmawialiśmy w przytulnym salonie rodziny dwуch aktorуw Jana i Ludmiły Mackiewiczуw.
Jaki jest w teatrze i w domu, pytam Ludmiłę.
— Wszystko, do czego się zabiera, Jan robi szczerze. Jeśli źle, jest tak źle, że nie do pomyślenia. A jeśli dobrze, to tak bardzo, że budzi zachwyt. Istnienie na scenie rуwnież jest prawdziwe. Nie jest partaczem. Jeśli już coś ocenia, to głośno i szczerze. Nawet w domu. Sąsiedzi myślą, że krzyczy na mnie. A ja po prostu wyszłam na balkon. A on mi krzyczy: “Miła! Jest zimno! Po co wyszłaś?”. Słyszę szekspirowskie intonacje! Zagrał kiedyś Klaudiusza w “Hamlecie”. Ta intonacja mieszka w naszym domu. Jan, powtуrzę, wszystko robi szczerze, jak mężczyzna — świadomie. Żyje rуwnież na całego. Gdy w ubiegłym roku przyznano mu tytuł zasłużonego artysty, powiedziałam podczas imprezy na jego cześć, że jest prawdziwym człowiekiem.
Małżonkowie są razem od 45 lat. Ludmiła przeszła na emeryturę. Jan Mackiewicz mуwi, że żona, dzieci i wnuki to jego moralna ostoja i inspiracja. Szczegуlnie wnuki.

Piotr Wielki, pięć mуrz i bandera z krzyżem św. Andrzeja

— Jak to się stało, że wybrał pan zawуd aktora? To powołanie, dziecięce marzenie czy przypadek?
— Chciałem być marynarzem, wysłałem po ukończeniu dziewięciu klas dokumenty do Liepai. Gdy nadszedł czas jechać, zachorowałem. Uczyłem się w szkole wieczorowej i pracowałem w zakładzie części budowlanych w Baranowiczach. Był tam chłopak, ktуry chciał zostać aktorem. Namawiał mnie: “Pojedźmy do instytutu teatralnego w Mińsku”. Nie miałem zielonego pojęcia o sztuce teatralnej. Oczywiście, aktorzy bardzo mi się podobali. Urbański na przykład. W filmach “Czyste niebo”, “Komunista” widziałem go. Chłopaki go naśladowali. Nawet robiliśmy podobne fryzury. Sprуbujmy, odpowiedziałem. Nauczyłem się wiersza i baśni, pojechaliśmy do Mińska. To był 1964 rok.
— Nigdy nie został pan marynarzem?
— Nie zostałem, jednak w skуrze marynarza byłem 18 lat temu. Nie przypadkiem mуwi się, że zawуd aktora pozwala wczuć się w inne zawody. Odbyłem 14 tysięcy mil jachtem od Sewastopola do Afryki Pуłnocnej, do Tunezji. Zgromadzenie Morskie w Sewastopolu zorganizowało wyprawę do Tunezji, Bizerty z okazji 300-lecia floty rosyjskiej. Jeśli pamięta pani z historii, po rewolucji październikowej Kołczak odprowadził tam swoją eskadrę czarnomorską, w Bizercie rozformowano ją i opuszczono banderę z krzyżem św. Andrzeja. Popłynęliśmy tam jachtem, by podnieść banderę w dniu, gdy została opuszczona.
— Jak z Mińska trafił pan na jacht w Sewastopolu?
— Zupełnie przypadkowo. Organizator wyprawy potrzebował zawodowego aktora, ktуry zagrałby rolę Piotra Wielkiego: w jego imieniu mуwiłem przed odpłynięciem jachtu, po przybyciu do Tunezji, podczas podniesienia bandery. W Sewastopolu ten człowiek poznał pewnego Białorusina z Mińska, a ten poznał mnie z nim. Chętnie się zgodziłem.
— Proszę opowiedzieć o wrażeniach z podrуży.
— Gry ruszaliśmy z Sewatopola, ludzie kpili z nas, słyszeliśmy: nie wsiadajcie na tę łajbę, nie dopłyniecie nią. Dopłynęliśmy do Bizerty i podnieśliśmy tam banderę z krzyżem św. Andrzeja. Przepłynęliśmy pięć mуrz, przeżyliśmy okropny sztorm.
— Baliście się?
— Jasne. Nie mieliśmy żadnego systemu nawigacji, ani latarki, ani żarуwek, ani połączenia z lądem. Gdy wypłynęliśmy w morze, wszystkie systemy przeznaczone do normalnego życia nawaliły. Sztorm był na pełnym morzu, mam gdzieś zapisane, na jakim. Fale osiągały wielkość trzypiętrowego domu. Gdy jacht rzucało w dуł, miałem wrażenie, że lecę w przepaść. Potem znуw do gуry i z powrotem w dуł. Cały ten czas leżeliśmy w kubryku na podłodze i żegnaliśmy się z życiem. Dziwne, ale pуźniej nawet zasnęliśmy, kompletnie wykończeni. Sztorm trwał przez całą noc, a rano, gdy weszliśmy na pokład, zobaczyłem takie piękno, jakiego w życiu nie widziałem: ogromną tęczę nad morzem, na ktуrym panowała cisza. Po prostu lustro…
— Jacht więc był wytrzymały?
— Tak, niemiecka jakość. Jego podstawę zrobiono z metalu, gdyby była z drewna, jacht rozleciałby się na kawałki. Poza tym mieliśmy szlachetny cel, płynęliśmy z Bogiem. Silnik przestał działać, metalowe tłoki podczas sztormu pogięły się. Pamiętam, jak staliśmy w Bosforze, pуki chłopaki naprawiali silnik. Ten obrazek, gdy nagrzewali na kuchence metal i młotkiem wyprostowywali tłoki, utkwił w pamięci. Silnik zaczął działać i ruszyliśmy dalej. Przybyliśmy do Parosu, greckiego portu, gdzie w swoim czasie Anglicy, Francuzi i Rosjanie pokonali Turkуw. W Parosie stał rosyjski statek “Marynarz Żeleźniak”, zaproszono nas tam i serdecznie powitano. Był rosyjski ambasador w Grecji i attachй wojskowy. Attachй okazał się rodakiem z Witebska. Gdy zobaczył nasz jacht, był zaskoczony, że udało się nam przepłynąć pięć mуrz. Mieliśmy jeszcze płynąć od Parosu do Tunezji. Zapytał, czy wracać rуwnież będziemy tym jachtem.
— Rzeczywiście nim popłynęliście?
— Jasne, przecież nie mieliśmy innego jachtu.
— Po podrуży, mam nadzieję, nie żałował pan, że został aktorem, a nie marynarzem?
— Cieszyłem się, że żyję. Wtedy po raz pierwszy pomyślałem o sensie życia, chociaż nie tak poważne, jak jakiś czas temu.
— Wygląda na to, że podobają się panu ekstremalne wrażenia, skoro wyruszył pan w taką podrуż?
— Tak, lubię stan napięcia. Życie aktora często wiąże się z ekstremalnymi okolicznościami.
Wracaliśmy rуwnież z przygodą, skończyło się nam jedzenie, w Bosforze znуw popadliśmy w tarapaty — była mgła. Była tylko jedna żarуwka 60 W, ktуrą ledwo widzieliśmy, jacht płynął na oślep. Wielki statek prawie natknął się na nas, musieliśmy zbliżyć się do brzegu, przy jakiejś skale przenocowaliśmy. Potem Sewastopol nas nie przyjmował, akurat był okres dwuwładztwa straży granicznej, ukraińskiej i rosyjskiej. Przybyliśmy o godzinie 21:00, głodni, zmęczeni. Dopiero następnego dnia, o godzinie 12:00 przekroczyliśmy granicę. Szczęśliwy wyjechałem do domu, do Mińska.

Zawуd jako hobby

— Wrуćmy do studiуw. Czy szybko zrozumiał pan jako student, że dokonał pan słusznego wyboru?
— Niczego nie prуbowałem zrozumieć, po prostu cieszyłem się z życia, jak to jest, gdy jesteśmy młodzi. Dopiero po tym, jak skierowano nas z Miłą do Brzeskiego Teatru Dramatu, studiowaliśmy z nią na jednym roku, zacząłem coś rozumieć w zawodzie. Chociaż po instytucie miałem pewną wiedzę, aktorskie umiejętności zawdzięczam pracy w Brześciu. Wуwczas w mieście był fantastyczny zespуł, do ktуrego ja i Miła bardzo pasowaliśmy. Nie sposуb było nie zrozumieć, czym jest teatr. Bardzo się cieszyliśmy, ponieważ ten teatr w tym okresie był jednym z najlepszych na Białorusi. Występowaliśmy w Moskwie, spektakl “Twierdza Brzeska” w 1967 roku wyrуżniono nagrodą państwową.
— Czy musiał pan udowodnić, że jest pan zdolnym aktorem? Czy też młodego aktora dobrze przyjęto w zespole?
— Wszystko działo się bardzo szybko. Proponowano mi jedną po drugiej bardzo ciekawe, wielkie i poważne role. “Mieszczanie”, “Barbarzyńcy”, “Intryga i miłość”, “Twierdza Brzeska”, “W nocy zaćmienia księżyca”. W wielu spektaklach grałem razem z Ludmiłą.
— Jaką jest partnerką na scenie?
— Nie ma co narzekać. W życiu Ludmiła rуwnież jest dla mnie wiernym przyjacielem i ukochaną kobietą. Poza tym jest świetną aktorką.
— Czy udawało się panu zdobywać role, ktуre marzył pan zagrać, czy też zdawał się pan na pastwę losu? Jak pan traktuje swуj zawуd?
— Dość spokojnie. Może to dziwnie zabrzmieć, ale jako hobby. Nie traktuję go zbyt poważnie. Zawуd aktora jest dla mnie czymś w rodzaju gry w grę. Nigdy nie prosiłem o role dla siebie. To, co mi dają w teatrze, to gram.
— Czy tak było rуwnież w Teatrze Studiu Aktora Filmowego?
— Tak, jak rуwnież w teatrze imienia Gorkiego.
— Ktoś z reżyserуw, bodajże Mark Zacharow, powiedział Olegowi Jankowskiemu, gdy ten przyszedł do teatru: w teatrze trzeba należeć do wszystkich i do nikogo konkretnie. Co pan o tym myśli w stosunku do siebie?
— Bardzo dobrze powiedziane. Do nikogo konkretnie w teatrze rzeczywiście nie można należeć. Tu każdy jest sam, taki zawуd.
— Czy to prawda, że w teatrze jest dużo ambicji, co gorsze zarozumialstwa, zadufania, egoizmu? Jak pan odbiera te cechy w kolegach i samym sobie?
— Absolutnie normalnie. Zawуd aktora nie może bez nich istnieć. Egoizm, ambicje to normalna rzecz. Aktorуw kocham, szanuję i rozumiem, dlaczego posiadamy te wszystkie cechy. Powiem więcej: ubуstwiam aktorуw. Pracują duszą, oddają całych siebie, swoje zdrowie. W tym momencie są niezwykle piękni. Jest trudno, gdy aktor z jakichś przyczyn denerwuje się, powiedzmy rola się nie udaje albo na odwrуt wydaje mu się, że świetnie pracuje, a reżyser jest niezadowolony. Aktor walczy o role i myśli, że jest najlepszy. Ma do tego prawo, to normalne. Aktor jest człowiekiem, a nie aniołem. Jeśli chodzi o mnie, bez zbędnej skromności mogę powiedzieć: nie jestem zarozumiały, nigdy nie goniłem i nie gonię za rolami. To co mam zagrać, zawsze dostanę. A jeśli to nie moja rola, nie jest mi potrzebna. Kopać pod kimś dołki, obgadywać, nienawidzić kogoś za to, że dostał “moją” rolę — nie cierpię tego.
— W takim podejściu jest moim zdaniem wielka mądrość. Po kim ma pan takie poglądy? Po rodzicach czy dziadkach?
— Tak, byli wspaniali: i rodzice, i dziadkowie. Dorastałem w miłości, otoczony troską bliskich. Dziadek Zaleski, ojciec mamy, był niezwykłym człowiekiem, wysoki, mуwili mi, że jestem do niego podobny. Babcia Julia — malutka, szczuplutka, Ludmiła nazywa ją wrуżką. Opowiadała Mile, że urodziłem się bardzo mały i żeby mnie ogrzać, na nуżki wkładano mi rękawicę z owczej skуry. Miła zawsze się śmieje, zwiększając rozmiar rękawicy i zmniejszając mуj własny do rozmiarуw Tomcia Palucha. Mуwi, że spałem w rękawicy. W 1954 roku rodzice wyjechali na caliznę, do Kustanaju — zabrali mnie ze sobą. Ojciec budował tam drogi. Mieszkaliśmy w Kazachstanie do 1961 roku. Spędziłem dzieciństwo nad rzeką Tobol. Gdy wrуciliśmy do Baranowiczy, ojciec zbudował dom, w ktуrym rуwnież byłem szczęśliwy.
— Czy są aktorzy, ktуrych twуrczość pana inspirowała i nadal inspiruje? Czy myślał pan na zaraniu kariery: wiele bym dał, by tak zagrać? Spotkał pan kiedyś swoich idoli?
— Był to świętej pamięci Wiktor Tarasow. Jest nie tylko wspaniałym aktorem, ale i dobrym pedagogiem. Wykładał na naszym roku. Sasza Denisow rуwnież studiował z nami. Wszystkie dziewczyny były zakochane w Tarasowie. Często nie pamiętały tekstu, myliły fragmenty, gdy trzeba było coś zagrać, i patrzyły na niego zakochanymi oczami. Tylko Ludmiła znała tekst, ponieważ jak sama mуwi przed jej oczami byłem ja.
— Uratował ją pan przed miłością do Tarasowa?
— Na to wygląda.
— Od razu zwrуcił pan uwagę na Ludmiłę? Miłość od pierwszego wejrzenia?
— Tak właśnie było. Wzajemnie. Miła do naszego instytutu przeniosła dokumenty z uczelni teatralnej w Taszkencie. Jej ojciec służył w wojsku, młodsi koledzy zwracali uwagę na Ludmiłę. Pewnego razu ojciec mуwi jej, nie są ci potrzebni wojskowi, twуj mąż powinien być aktorem lub reżyserem, Jan na przykład. W Uzbekistanie, gdzie mieszkali, rosyjskie imiona były rzadkością wśrуd Ibrahimуw, Suchradуw. Gdy Miła usłyszała, że mam na imię Jan, natychmiast zwrуciła na mnie uwagę. Co ciekawe, zanim się poznaliśmy, przyśniło mi się, że postrzeliłem łabędzia. Opowiedziałem matce, a ona bardzo się wzruszyła, mуwi: “Synku, już po tobie”. Zrozumiała, że wkrуtce spotkam się ze swoim losem. Był pierwszy września, pierwszy dzień roku akademickiego. Pamiętam jak wleciałem do auli i ktoś zawołał mnie po imieniu. Wtedy zwrуciła na mnie uwagę, a ja na nią. Potem z Miłą graliśmy w spektaklu “Piąta kolumna”, często po nocach mieliśmy prуby. Kończyły się o godzinie pierwszej, drugiej w nocy. Na trzecim roku zawarliśmy ślub.
— Czy często pracując nad rolą musiał pan obserwować życie, pożyczać pewne chwyty, ktуre sprawiły wrażenie?
— Oczywiście. Bez tego nie da się. Opowiem pewne zdarzenie. Było to w Brześciu. Przez dłuższy czas grałem bohaterуw społecznych, odważnych, dobrych ludzi. Nagle w repertuarze pojawiła się sztuka Calderona “Niewidzialna kochanka”. Myślę: znуw przypadnie mi rola kochanka. A w sztuce jest ciekawa postać durnia, śmieszna, komediowa. Powiedziałem Ludmile, że chciałbym zagrać tę postać, powygłupiać się. Jutro patrzę na przydzielone role i nie wierzę oczom: dostałem wymarzoną rolę. Wzorowałem się na naszej cуreczce Alonie. Miała wtedy 3 lata. Czasami tak na mnie patrzyła! Nie potrafiła wyrażać słowami uczuć, swojej miłości do mnie. Z pomocą przychodziły gesty, oczy: raz opuści oczy w dуł, raz patrzy w gуrę, zrobi zabawny ruch głową lub rękami w moją stronę. Takie ruchy robiłem na scenie. Naśladowałem jej zachowanie, plastykę, mimikę, gesty. Mуwiono mi, że byłem zabawny. Publiczności się podobało.
— Co pana zdaniem w aktorze powinno być, by powiedziano o nim: wspaniały aktor albo aktor, na ktуrego się przychodzi?
— Trzeba być szczerym, nie bać się dawać z siebie wszystko. Pracując nad rolą, trzeba wczuć się w nią i znaleźć, jak rola ma się do życia. Ważne, by widz rozumiał, co robisz, kogo grasz. Ważny czynnik, by trochę w swoim zawodzie jak to się mуwi byłeś pocałowany przez Boga.
— W jakich sztukach lubi pan grać?
— Podobają mi się sztuki z sensem, z ktуrych coś można wywnioskować, by można było zastanowić się i nadać postaci swoją interpretację i rozumienie. By ze sceny można było ludziom coś powiedzieć. Nie znoszę błahych treści.

“Podoba mi się wiele rzeczy w moim życiu”

— Czy jest pan zadowolony ze swojej roli w sztuce “Panie Kochanku”
— Sztuka jest dobra, mam co grać, co robię z przyjemnością.
— Czy lubi pan czytać o sobie opinie?
— Jasne, że lubię. Podoba mi się, gdy ludzie poznają mnie na ulicy, gdy dobrze o mnie piszą. Wszystko to sprawia przyjemność. Jeśli nikt cię nie poznaję, po co wtedy pracować.
— Zagrał pan w wielu filmach. Proszę opowiedzieć o kręceniu filmu, do ktуrego powraca pan w myślach, ktуre chciałby pan obejrzeć po raz kolejny. Czy są takie?
— W swoim czasie czytałem o dowуdcy okręgu zachodnio-wojskowego generale Pawłowie. Nie myślałem, że poszczęści się mi zagrać tego człowieka o tragicznych losach. Gdy zaproszono mnie na prуby do Kijowa, byłem podekscytowany, miałem przeczucie, że dostanę tę rolę. Tak się stało. W scenariuszu epopei “Wojna” według powieści Iwana Stadniuka został opisany areszt Pawłowa i przesłuchanie. Znałem o nim więcej. Zaproponowałem reżyserowi Timofiejowi Lewczukowi prześledzić całe życie generała, zanim został rozstrzelany. Reżyser zgodził się. Nakręciliśmy to. Miło mi, że byłem pomysłodawcą takiego przebiegu. W pewnych sprawach naradzałem się z ojcem Ludmiły, w stopniu podpułkownika służył w jednostce pancernej. Dziadek był generał-majorem sprawiedliwości. Film kręcono na Ukrainie i w Moskwie w kwaterze głуwnej. Ukazał się w 1990 roku. Każdy film na swуj sposуb jest szczegуlny. Przede wszystkim ze względu na spotkanie z wybitnymi reżyserami. I oczywiście wspaniałymi aktorami, jak na przykład Jewgienij Samojłow. Podobne kontakty wzbogacają. Na całe życie zapamiętałem pierwszy film “Chleb pachnie prochem” Nikiforowa, gdzie zagrałem głуwną rolę. Podoba mi się wiele rzeczy w moim życiu.
— Ktуry rok był najbardziej udany w karierze aktorskiej?
— Nie potrafię jednoznacznie odpowiedzieć. Każdy okres jest wyjątkowy. W brzeskim były liczne role, początki kariery. W tych latach zacząłem grać w filmach. W Teatrze Aktora Filmowego od 1981 do 1996 roku miałem wiele rуl w dobrym repertuarze, grałem z wybitnymi kolegami. Zagrałem w sztuce “Komunista”, co prawda nie Wasyla Gubanowa, ktуrego zagrał inny aktor, a Fiodora.
— A potem był okres teatru umienia Gorkiego?
— To nie mniej szczęśliwy okres mojego życia. Prawdopodobnie nazwałbym go najbardziej udanym. Zostałem czołowym aktorem, przyznano mi tytuł, zagrałem wiele postaci. Nadal gram na scenie.
— Czy był w pańskim życiu okres, gdy zrozumiał pan, jak cenne jest nasze życie?
— Pomyślałem o tym 18 stycznia 2012 roku po operacji na sercu. Każdą komуrką następnego dnia czułem, że żyję i jak bardzo życie człowieka jest kruche. Wtedy też zrozumiałem, jak bardzo jest cenne.
— Serce panu dostarczało kłopotуw?
— Nigdy wcześniej nie narzekałem. Gdy zbadano serce, okazało się, że miałem zawał. Nie wiedziałem nawet kiedy. Tak się czasami zdarza.
— Pomagała panu Ludmiła?
— Uratował mnie chirurg Wiaczesław Januszko. Ludmiła pomagała dojść do siebie. Po to ma się żonę. Jestem jej wdzięczny. Za cierpliwość, szczerość, inteligencję. I oczywiście za miłość.
— Czy często widuje się pan z wnukami?
— Zawsze, gdy mam czas. Dla starszego Timofieja w jego wieku dziadek nie może być najważniejszy w życiu, wcale nie ubiegam się o to, rozumiem, jak zawrotne jest tempo wspуłczesnego życia. Mam jednak nadzieję, że kiedyś przeczyta moją ulubioną w młodości powieść “Martin Eden” Jacka Londona. Dzięki temu bohaterowi, gdy mieszkałem w Baranowiczach, uczyłem się wszystkiego sam. Sztuki walki, narty, mądre książki. Eufrozyna to co innego. Jest urocza. Ma dla mnie mnуstwo czasu. Powiedziała mi: “Dziadku, jesteś prawdziwym przyjacielem dzieci”. Kupiłem jej pozytywkę, była mi bardzo wdzięczna. Niedawno zaprosiła mnie do tańca. Zatańczyliśmy, zatrzymaliśmy się i pytam, czy dobrze tańczę. Odpowiedziała: “Dobrze tańczysz, ale nie umiesz zachować się w towarzystwie”. Okazało się, że trzeba było odprowadzić panienkę na miejsce i podziękować za taniec. Taka lekcja od wnuczki. Człowiek uczy się przez całe życie. Można nauczyć się tańczyć jak dżentelmen. Najważniejsze są chęci.

Walentyna Żdanowicz
Заметили ошибку? Пожалуйста, выделите её и нажмите Ctrl+Enter