Syberyjska sielanka

<img class="imgl" alt="" src="http://www.belarus-magazine.by/belpl/data/upimages/2009/0001-009-428.jpg">[b]Daleko od rodzinnych stron swoich przodkуw, w regionie tiumeńskim żywe są białoruskie tradycje[/b]<br />Cztery klasy szkoły podstawowej, od małego praca w gospodarstwie rolnym, pуźniej sprzątaczki w miasteczku powiatowym Wikułowo, gdzie mieszka do dziś. Sama wychowywała cуrkę, haftując przez cały czas piękne wzory i śpiewając w miejscowym zespole pieśni ludowej “Wiaczorki”. Tak minęło życie: w marcu Helena Szyszowa, Białorusinka z obwodu tiumeńskiego, ukończyła 80 lat.
[b]Daleko od rodzinnych stron swoich przodkуw, w regionie tiumeńskim żywe są białoruskie tradycje[/b]

Cztery klasy szkoły podstawowej, od małego praca w gospodarstwie rolnym, pуźniej sprzątaczki w miasteczku powiatowym Wikułowo, gdzie mieszka do dziś. Sama wychowywała cуrkę, haftując przez cały czas piękne wzory i śpiewając w miejscowym zespole pieśni ludowej “Wiaczorki”. Tak minęło życie: w marcu Helena Szyszowa, Białorusinka z obwodu tiumeńskiego, ukończyła 80 lat.
Skąd w niej to dążenie do piękna? Posłuchajmy, co opowiada gospodyni ozdobionego licznymi haftami domu. Babcię Lenę, tak zgodnie z białoruską tradycją wszyscy do niej mуwią, jak do wszystkich kobiet w starszym wieku, odwiedziliśmy jesienią podczas podrуży do obwodu tiumeńskiego. Język przesiedleńcуw, w ktуrym mуwi się w miejscach zamieszkania Białorusinуw, ktуrzy przenieśli się na Syberię, zawiera specyficzne cechy języka białoruskiego: “Zaczęłam haftować w wieku sześciu lat. Dziewczyny w dzień pracują, a na noc wracają, wieczorami siedzą. Haftują. A ja mała na ławce siadam za nimi i podpatruję. Aż mi ręce drżą, żeby sprуbować. Takie to było piękne! Przenocują, zostawią hafty — i pуjdą sobie. Matka nie miała zabłaci (tak we wsi Jermaki, Jałowka i innych białoruskich wsiach do dziś nazywane są nici do haftowania — mulina), tylko czerwone i czarne nici. Włażę na piec i czekam, aż wrуci z pola. Wtedy noszono łapcie i onuce z płуtna na nogi zawijano. Mokre były, matka je zdejmie i na piec za kominem włoży. A ja już nici przygotuję. Na płуtnie dobrze się krzyżykiem haftowało. Na palec zawinę i tak na tych onucach haftuję. Matka mi mуwiła: “I tak baby ze mnie kpią, jakich mi tam haftуw narobiłaś”. A ja do niej: “Mamo, daj mi ręcznik, chcę haftować”. Wycięła około pуłtora metra, pokazała jak haftować. Tak zrobiłam swуj pierwszy ręcznik, nazywano go namiotką — z małym rysunkiem”.
Babcia Lena opowiedziała, że kiedyś jej babcia Fiadora i dziadek Jakub Czumakowowie mieszkali w Homlu. Uciekając przez biedą, razem z małymi cуrkami (Mania, Frosia, Fiadora, Aksynia) około 1910 roku przenieśli się do wsi Jermaki. Została założona w tajdze, prawie 60 kilometrуw od Wikułowa, przez Białorusinуw przesiedleńcуw jeszcze w latach 1880. Na Syberii, w surowej krainie rуwnież nie było łatwo. Rodzina Czumakowуw musiała mieszkać w Jermakach w ziemiance, a jak zaczęto zakładać kołchozy, sytuacja była trochę lepsza, przenieśli się do sąsiedniej Jałowki. Od dziecka w kołchozie przy koniach pracowała Mania Czumakowa, matka naszej rozmуwczyni, a ją nazywano białoruskim zwyczajem Leną Czumaczychiną. Jej ojciec podporucznik, pancerny Timofiej Tarasow zginął na froncie. Zdjęcia rodzicуw, zgodnie z białoruską tradycją, wiszą w domu jak obrazy święte, bo nie ma dla nas nic bardziej świętego niż rodzice.
Do nauki dziewczyna nie miała głowy, po ukończeniu szkoły podstawowej w wieku trzynastu lat chciała zostać… czabanką. Matka prуbowała ją przekonać, bez skutku. Cуrka znalazła poważny argument: Anastazja Hretczenko, moja przyjaciуłka, była chlewiarką i inna też. Mуwię: “Anastazja Michajłowa pasie świnie, pieśni śpiewa — ja też pуjdę, owce paść”. Ona do mnie: “Jeszcze nie tak będziesz śpiewać — będziesz płakać”. Nie posłuchałam — poszłam paść owce. Razem 150 sztuk. Pomagałam starszej kobiecie. Mieliśmy barana: starego, dużego. Rogi miał ogromne. Miałam torbę u boku, z płуtna. Wezmę do niej liści z kapusty, żeby go karmić. Usiądę, haftuję — podchodzi do mnie, beczy. Dam mu liść, a potem włażę mu na grzbiet jak na konia. Za rogi trzymam. Owce rozejdą się daleko po polu, a ja siądę i jadę je zbierać. Spędzę je do kupy, znowu haftuję, on koło mnie chodzi”.
Trzeba przyznać, z takim poczuciem humoru opowiada babcia Lena swoją historię, że wyraźnie wyobrażamy sobie tę syberyjską idyllę. Nawet można zrozumieć tamtą Lenę Czumaczychiną. Wolała spędzać czas z tresowanym baranem i owcami, na łonie przyrody, z ulubionymi haftami niż w szkole z jej dyscypliną i książkami.
Z Jałowki kobiecy los, zamążpуjście zaprowadziły ją na krуtko do miasta Prokopiewsk w obwodzie kiemierowskim, ale życie z mężem nie powiodło się — wrуciła z 12-letnią cуrką Swietłaną w 1969 roku do swoich krewnych. Teraz, po śmierci brata, babcia Lena jest sama w domu: cуrka od dawna mieszka w Nieftiejugańsku, wnuczka Albina wyszła za mąż w Moskwie, nasza solenizantka ma już troje prawnukуw. Wnuczkom podobają się hafty babci, czasami nawet ją krytykują, twierdząc, że wybrała niewłaściwe tło. Babcia Lena ma własne kryteria piękna: “Haftuję, żeby było pięknie. Prenumerowałam czasopisma, z nich wybierałam wzory haftu”.
Zdolności babci Leny bardzo się przydały, gdy w Domu Kultury w Wikułowie kobiety, potomne białoruskich przesiedleńcуw, w 1986 roku założyły zespуł pieśni ludowej “Wiaczorki”. Potrzebne były odpowiednie stroje, same je szyły i haftowały. “Czarną spуdnicę ozdobiłam wstążkami — wspomina babcia Lena. — Bluzki szyłam z własnego materiału, sama nosiłam, zakładałam na scenę. Inni zamawiali”. Zespуł założyła urodzona w Jermakach Walentyna Michijenko, a babcia Lena po koleżeńsku pomagała jej przez długi czas i śpiewała w zespole. Z owcami, śmieje się, wyćwiczyłam głos, w szkole nie było okazji głośno śpiewać. Wiele piosenek jej matki Mani Czumakowej, po mężu Tarasowej, wesołej, wspaniałej śpiewaczki (wszyscy w okolicy zapraszali ją śpiewać na weselach), otrzymało życie sceniczne, śpiewano je na całej Syberii, nawet w Moskwie. Tam w 1996 roku na Ogуlnorosyjskim Konkursie Zespołуw Ludowych wyrуżniono go jako najlepszy zespуł.
Wydawało nam się, że haftowane rzeczy dla babci Leny są kolorową kroniką własnego życia. Jej ulubiony kolor, od razu widać, to błękit. Kolor nieba czy marzeń? Zawsze starała się, by hafty były piękne, cieszyły oko i serce, chociaż w życiu rуżnie bywało. “Pracowałam jako sprzątaczka — też haftowałam, tę dziewczynę, pуłtora miesiąca minęło, zanim skończyłam — pokazuje hafty na ścianach domu. — Czerwony Kapturek i Wilk, Srebrne Kopytko, jeleń i dziewczynka z koszyczkiem pełnym grzybуw. Ognisty ptak. Kogut. Kotka wyhaftowałam w ciągu tygodnia”.
Prawdziwą chlubą babci Leny jest jej “gobelinowy dywan”. Był stary i wyblakły: znajoma taki oddała, a ona odnowiła. Prawdziwym wydarzeniem dla babci Leny był wyjazd do Tiumenia razem z haftami, pracami zrobionymi szydełkiem i wykonanymi w technice mieszanej. Zabrano dwie duże poduszki, jasiek i inne rzeczy. Na wystawie specjalnie postawiono łуżko i wszystko na nim umieszczono. “Przychodziło sporo ludzi i ja byłam w haftowanym stroju — wspomina kobieta. — Poprosili, żebym opowiedziała o swoich pracach. Gwar stał, nawet trochę byłam zmieszana. Dostałam w prezencie kubek “Mistrz — złote ręce”. Jasiek przez cały rok był w Tiumeniu, bałam się, że zgubi się. A tam wszystko za szkłem i zamknięte”.
Babcia Lena ma jeszcze jeden talent — śpiewanie piosenek przesiedleńcуw, ktуre zostały po matce: “Matka znała mnуstwo piosenek, na weselach zawsze śpiewała”.

Iwan i Walentyna [b]Żdanowiczowie[/b]
Заметили ошибку? Пожалуйста, выделите её и нажмите Ctrl+Enter