Nieobojętni mistrze

[b]Ludowy malarz Białorusi Leonid Szczemelew jest pewny, że prawdziwa sztuka zawsze wyraża duch narodu[/b]Każdego razu, kiedy spotykam się z ludowym malarzem Białorusi Leonidem Szczemelewym, wymawiam się w tym, że nie załapałem dyktafon. Przecież zwyczajna, zdawałoby się, rozmowa, z reguły, okazuje się na tyle bogatą treścią, że praktycznie zawsze chciałoby się wynieść ją na szerokie audytorium. Malarz nie prosto opowiada o życiu, o twórczości, a ujawnia swój osobisty stosunek do tego czasu, w którym żył i żyje.
Ludowy malarz Białorusi Leonid Szczemelew jest pewny, że prawdziwa sztuka zawsze wyraża duch narodu

Każdego razu, kiedy spotykam się z ludowym malarzem Białorusi Leonidem Szczemelewym, wymawiam się w tym, że nie załapałem dyktafon. Przecież zwyczajna, zdawałoby się, rozmowa, z reguły, okazuje się na tyle bogatą treścią, że praktycznie zawsze chciałoby się wynieść ją na szerokie audytorium. Malarz nie prosto opowiada o życiu, o twуrczości, a ujawnia swуj osobisty stosunek do tego czasu, w ktуrym żył i żyje. A zobaczył on za swoje życie niemało: przeszedł wojnę, pojeździł po kiedyś ogromnym kraju — Związku Radzieckim, spotykał się z ciekawymi ludźmi na Skrajnej Pуłnocy, na Dalekim Wschodzie, w Średniej Azji. Ich obrazy odnotował ołуwkiem na papierze, farbami — na kartonie i płуtnach. Dużo czego potem przeniуsł na duże płуtna. Ich widziałem nie raz, lecz mijał miesiąc, drugii — znуw ciągnęło na spotkanie z pracami mistrza. Wiedziałem rуwnież, że przy spotkaniu obowiązkowo będzie możliwość porozmawiać z malarzem o sztuce. Oto i niedawno z tymi zamiarami dzwonię do pracowni. Lecz niespodziewanie słyszę w rurce gościnny żeński głos. “A Pan Leonid?.. pytam trochę rozgubiono.
— Zaraz. Tato, ciebie. Ty tylko nie śpiesz się, — znуw zabrzmiało w rurce.
— Hallo, — za parę minut brzmi znajomy głos.
— Dzień dobry, Panie Leonidzie.
— Cześć.
— Jak spawy?
— Oto trzy tygodnie w klinice leżałem.
Poczułem się winny: dlaczego nie wiedziałem. Mуwię o tym, że jakieś sprawy przeszkadzały zadzwonić wcześniej.
— Jak samopoczucie? — zapytuję.
— Nor-mal-nie! — słyszę akcent na słowie, ktуre on mуwi zawsze, kiedy stawiam podobne pytanie. — Oto już zachodzę do pracowni, prawda, nie jeden. Dziś cуrka Ludmiła towarzyszy.
— A chciałem pana zobaczyć, porozmawiać, lecz chyba nie przed czas, — jednak mуwię o tym, dlaczego dzwonił.
— Na pewno za tydzień całkiem moglibyśmy się zobaczyć. Zresztą, proszę zadzwonić mi do domu w sobotę, o dziesiątej rano, wtedy i uściślimy.
— Do widzenia.
Dzwonię w sobotę, chociaż nie byłem pewny, że czynię poprawnie, niepokojąc człowieka po szpitalu. Nabieram numer nie o dziesiątej zero, a gdzieś na pуł godziny pуźniej — może człowiek jeszcze odpoczywa. I mylę się w takim domniemaniu.
— Dlaczego nie o dziesiątej jak się umуwiliśmy, — pierwsze, co słyszę.
Trzeba było się usprawiedliwiać.
— Czekam w pracowni za dwie godziny.
— Czy wygodnie? Może przeniesiemy spotkanie?
— Wygodnie. Czekam.
Po dzwonku do drzwi czekam, lecz nie długo.
Otworzył sam pan Leonid. Powitaliśmy się. Zewnątrz nie czym się zmienił. Jedyne, rzuciły się do oczu dwie laski w rękach.
— Oto z ich pomocą przesuwam się. Proszę, — przepuszcza naprzуd.
Zdążam rzucić pogląd na ściany — wszystkie jak i wcześniej są obwieszone obrazami. Na sztalugach rуwnież stoją prace. Lecz jedno płуtno, niepodjęte, połyskuje bielizną gruntu.
— Pуki nie piszę, trudno stać, — objaśnia pan Leonid. Opowiada, że w klinice — dobry personel, że sąsiad po izbie — pisarz — był ciekawy,rozmawiali dużo. — Podleczyli, trochę odpocząć trzeba, a tam zobaczymy. Prawda, już postąpiła propozycja wystawę zrobić. Tak że, nudzić się nie dają.
Po pytaniach do mnie w celu aktualności, pan Leonid od razu “osiodlał” kulturalny temat: jak zawsze z całą swoją duchową nieobojętnością. Zostawało tylko nie zapomnieć włączyć dyktafon.
— Sztuka nie może być sama, ona powinna być związana z krajem, z społeczeństwem. Samo nic się nie rozwija. Malarzy dużo, lecz wśrуd nich jednostki, kto zdolny wyrazić duch narodu, duch kultury, duch tendencji narodowych. Tak było wczoraj, dziś, tak będzie jutro. Wszystko można poznać przez sztukę. A jeśli tego nie ma — wtedy żyj tylko tym, że rozpisuj obrazki.
Radziecki czas był ciekawy swoją plastyczną kulturą. Odbywały się ogromne wystawy w Moskwie: z całej Europy zjeżdżali się malarze. Wziąć wasze czasopismo. Przecież czytacz patrzy: czym oni oprуcz polityki tam żyją. Jestem pewny w tym. Bez wyrażenia ducha narodu, bez twуrczości nie może być nic.
— Sztuka musi iść za życiem, czy ono powinno być jej przewodnikiem?
— Bardzo trudno odzwierciedlać dużą rуżnorodność życia. Sztuka zawsze była w pierwszych szeregach rozwoju ludzkości. 3 000 lat temu i grecka sztuka, i rzymskie przedstawiały lepsze, co było w ten daleki czas. W Rosji, popatrzcie, jacy malarze ikon byli — Rublew i inni, ktуrzy przedstawiali Rosję przez tę stronę życia: z jej unikalną pięknością. I teraz to ceni się. A więc, sztuka nigdy nie odstawała od życia. To bardzo ważnie. Sztuka musi patrzyć troszeczkę naprzуd.

Z księgi “Leonid Szczemelew. Farby i rytmy czasu”:
“...Wiosną 1952 roku Leonid Szczemelew spotkał się z Sergijem Katkowym, wtenczas już znanym dziecięcym pedagogiem i malarzem, ktуry i zaproponował Szczemelewu wykładanie w studio plastyki mińskiego Pałacu pionierуw, gdzie on sam zaczynał pracować z dziećmi jeszcze w przedwojenny czas. “Czemu nie sprуbować”, — pomyślał Leonid i dał zgodę. Tym więcej, że szedł ostatni rok nauczania w szkole i co będzie potem — nie wiadomo. Prawda, w przeszłości, 1951 rokowi on już zdążył zdobyć niewielkiego pedagogicznego doświadczenia, popracowawszy nauczycielem rysowania i kreślenia w szkole, lecz długo tam się nie zatrzymał.
Moje urodzenie. 1967Na prośbę dyrekcji Pałacu pionierуw kierownictwo Mińskiej szkoły artystycznej wydało taką charakterystykę studentowi 5 kursu Szczemelewu L.D.: “Szczemelew L.D., 1923 lata urodzenia, bezpartyjny, z pochodzenia z pracownikуw. Dostał na studia do MHU w 1947 roku. Pomyślność po specjalnych i ogуlnokształcących przedmiotach jest dobra. Za czas pobytu w szkole przejawił siebie jak niezdyscyplinowany student, miał ściągnięcia za naruszenie porządku publicznego. W życiu społecznym szkoły udziału nie brał”.
Jednak dyrekcja Pałacu pionierуw więcej zaufała nieugiętemu autorytetu
S. Katkowa, co dało doskonałą ustną rekomendację Szczemelewu i drugą część charakterystyki prosto zignorowała. Przecież wtenczas (jeszcze był żywy Stalin) “aktywna społeczna działalność” dowolnego obywatela oceniała się niemal nie powyżej malarskiego talentu!
Szczemelew z głową poszedł do nowego dla niego terenu działania. Twуrcze rozmowy z dziećmi otworzyły dla niego bardzo dużo. Przede wszystkim głębokie poszanowanie do pedagogiki jak nauki, do jej metodyki, co pozwalało podnieść dzieciom środowisko przyrodnicze w całej jego piękności i majestacie.
Leonid Szczemelew: “właśnie wtedy zrozumiałem, że kultura plastyczna — to nie tylko proste pragnienie dorosłego nauczyć dziecko rysować. To umiejętność nauczyć to dziecko rozumieć: po co on rysuje, dlaczego on chce rysować, co jego przyciąga w tym pstrym świecie realiуw i fantazji. Słowem, jak on do miary swojego wieku rozumie te przedmioty czy zjawiska, ktуre wywołują jego interes i wymagają ich bezzwłocznego wcielenia na papierze. I tu duże znaczenie nadawałem naszym twуrczym podrуżom po republice, gdzie dzieci mogły zobaczyć i odczuć “żywe życie” nie po książkach, nie z opowieśći dorosłych, a naocznie, na własne oczy i sercem. Pracując w Pałacu, zrozumiałem, że pedagogiczna działalność mogłaby stać dla mnie drugą według ważności — po, oczywiście, malarstwa. Lecz wtedy to było tylko w myślach — z tym nigdy wtedy nie dzieliłem się...”
Walentyna Swientochowska, artysta-malarz: “Z szczegуlnym drżeniem wspominam studio plastyki w Pałacu pionierуw, ktуrym kierował pan Leonid. Studyjne zajmowanie on przeprowadzał bardzo zachwycająco, odkrywając nam, młodocianym chłopaczkom i dziewczynkom, nowy, nieznajomy nam świat — świat sztuki. Oczywiście, podstawa nauczania — to rysowanie z natury. I na letnie wakacja Szczemelew wywoził nas na plener, gdzie pod kierownictwem jego zajmowaliśmy się malarstwem, rysunkiem i kompozycją. I obok nas rysował zawsze on, nasz nauczyciel. Poza tym, on uczył nas nie tylko, tak powiem, mieszać farby. Uczył nas rozwodzić ogniska, przygotowywać na ogniu zupy i kasze. Uczył nas życiu, rozpłaszczał oczy na świat, co połyskuje rуżnobarwnymi odcieniami farb w słonecznych dniach czy najcieńszymi przelewaniami w mroczny czas.
Jestem mu bardzo wdzięczna nie tylko za te miesiące studyjnych zajęć, lecz i za wszystkie pуźniejsze lata, dziesięciolecia, ktуre jeszcze więcej zbliżyły nas w ogуlnym obszarze artystycznym. Tak, właściwie, nie tylko w artystycznym: sześć lat, z 1968 roku, my razem z nim, obok siebie, wykładaliśmy w Republikańskiej szkole-akademiku po muzyce i plastyce, gdzie on pokazał się przepięknym pedagogiem. Lecz głуwne, że przyswoiłam od Szczemelewa, — to następną formułę: jakie skomplikowane kolizje nie powstawałyby w życiu, zawsze należy znajdować możliwość zajmować się ulubioną sprawą, czyli sztuką. Nie szybować w chmarach, a znajdować najpiękniejsze w tym, co obok, w najbliższym otoczeniu. Życie jest hojne do tych, kto z godnością przenosi jego tymczasowe dramaty. Właśnie temu on zawsze uczył swoich uczni, ciągnął się do nich...”.
Tak, rzeczywiście, Szczemelew zawsze miał chęć być bliżej młodych. Młodzi w takim razie, i pуźniej kłębili się koło go, jak pszczoły na pasiece”.

Z rozmowy w pracowni:
Leonid Szczemelew:
— Sztuka — skomplikowany proces stosunku człowieka do piękności, do jej treści. To bardzo ciekawie. Oczywiście, są malarze, ktуrzy widzą świat inaczej, aniżeli, być może, jakiś wielki urzędnik. Lecz sztuka, to nie rękobłąd. Malarz to człowiek, ktуry po swojemu widzi świat i wyraża treść tego świata. Nie słyszę nigdzie i nie czytam, żeby ktoś mуwił: nie potrzebna nam w ogуle sztuka. Bez niej jest niemożliwe nasze życie.
Na Białorusi, bez wątpliwości, jest swoja kultura, jest swoje szanowanie do kulturalnej spuścizny. Występowałem na wystawach od 60. lat. Lecz o tym mało kto wie, chociaż reprodukowali prace, do Anglii posyłali, w Ameryce nawet byli. Należy więcej propagować sztukę.
— Lecz pan odczuwa, że jest interes do sztuki?
Gdyby nie odczuwałem, to z panem nie rozmawialibyśmy o wszystkim tym. Oczywiście, odczuwam. Przychodzą ludzie, chcą nabyć prace. Nie obowiązkowo coś kupować. Można patrzyć, zastanawiać się z powodu tego, co oni widzą. Wiele osуb z rуżnych miejsc Białorusi do mnie przyjeżdżają. Z nimi zastanawiam się ponieważ zastanawiam się z panem: sztuka — to nieodłączna strona edukacji człowieka. Kultura plastyczna występuje jak treść pięknego, lepszego, co widzi człowiek. Przedtem sztuka wykładała się jak i inne przedmioty — matematyka i tak dalej. Nie po to, żeby wszyscy zostali malarzami, a po to, żeby był jeden, lecz jego trzeba było ocenić. A ocenić — to należy mieć smak, wiedzę i rozumienie. A jeśli jakikolwiek kierownik sztuki nie zna, to on nie ma najgłуwniejszego — rozumienia. Proszę zobaczyć, jakie w Grecji pomniki, jak to dokonano. Lecz dziś tam jest zagubiona artystyczna szkoła. I to — nieszczęście dla ludzi. Dużo co dzieje się bez wiedzy sztuki. To źle. Na przykład, pan często bywa w pracowniach, do mnie pan przychodzi, odwiedza wystawy. Człowiek bogaci się — dla tego i istnueje sztuka. Kultura przez sztukę przychodzi.

Ciekawe fakty z życia L.Szczemelewa, usłyszane od niego w rуżny czas:
“Rok do zakończenia instytutu, na piątym roku, trzeba było pomyśleć o temacie pracy dyplomowej. Szczemelewu rozmyślać długo nie trzeba było. Oczywiście, to będzie obraz o chłopskim weselu. I na to były swoje podstawy. Jakoś w zimie, powracając do Mińska z Witebska, gdzie Leonid odwiedzał mamę, on skręcił na Бoguszewsk, do cioci Аni, ktуra wtedy tam mieszkała. I w ten sam dzień utrafił na wiejskie wesele. Wesele, jak wodzi się na Białorusi, odbywało się z szumem: było dużo toastуw, pokarmu, piosenek ludowych, tańcуw. Lecz pierwszy dzień wesołego bankietu zakończył się walką, rozbitymi oknami, połamanymi taboretami i sklepikami, pobitymi jaźńmi.
Leonid Szczemelew:
“Noc przeprowadziłem w jakimś pokoiku, odespałem się. O brzasku budzi mnie nastolatek: “Wujku Leonidzie! Pana zaprasza małżeństwo trochę pochmielić się.” — “Co ty, chłopcze! — zdziwiłem się. — Tam chyba dużo milicji po wczorajszym gwarowi.” — “Nie, wszystko w porządku.”.
I rzeczywiście, wszyscy siadywali przy stole czynnie-szlachetnie. Prawda, u kogoś świecił się malowniczy siniec pod okiem, u kogoś jest przewiązana głowa czy ręka, lecz cała atmosfera była ciepła i przyjacielska — niby poprzedniego dnia nic się nie stało.
Pod dzwon kielichуw, jak i wczoraj, wszyscy śmiali się, uśmiechali się, dowcipkowali, wymawiali toasty za młodych. Poczuwałem się uczestnikiem jakiegoś narodowego misterium, gdzie świat zdawał się mi wiecznie odświętnym, pełnym życiowych sokуw. I oto ta szczegуlna duchowna koncentracja ludzi, ich odświętna uwaga jeden do jednego, nie zważając na niedawne eksplozje i pluśnięcia ludzkich emocji, wywołały u mnie dobre uczucia i duchowe zaspokojenie.
Niby we śnie. 1995W ten sam dzień trafiłem na jeszcze jedno poślubne działanie. Zgodnie z ludową tradycją, narzeczonę należy było odwieźć do małżonka wsi. Ludzie, w tym koledzy małżonka, przegrodzili ulicę, żeby wziąć za narzeczonę okup. A pomyżlałem, jak to mogło być pięknie, gdyby w tej wesołej akcji brały udział jeszcze i konie. Prawda, koń tam był obecny, lecz, że tak powiem, w liczbie pojedynczej. W przyszłym dyplomowym obrazie mi dla kompozycji tego nie wyatarczyło, i namalowałem dwуch koni.
Lecz, w zasadzie, cały materiał wziąłem z życia, zrozumiale, przerobiwszy go odpowiednio do artystycznego zamysłu. Do tego miałem już malutkie doświadczenie w obrazie wesela. Na 3 roku sprуbowałem pokazać w zimowym “eksterierze”, w bystrym ruchu wiejski poślubny orszak, lecz szczegуlnego interesu u malarzy obraz nie wywołał. Już po zakończeniu instytutu chciałem przedstawić go na jakąś wystawę, lecz członkowie komitetu wystaw wznieśli ramiona: “Coś tam u pana Leonida wszystko leci, leci, leci, a gdzie i po co — nie wiadomo”. I tylko dwie osoby — nie malarze! — poparli wtedy moją pracę: całkiem młodzi wtedy literaturoznawca Włodzimierz Gniłomiodow i pisarz Michaś Strelcow.
W 1958 roku nowym dyrektorem Mińskiego teatralnie-artystycznego instytutu został Witalij Cwirko. I jak długo on wchodził do skomplikowanych dla niego labiryntуw administracyjno-gospodarskiej działalności, głуwny “nadzуr” za dyplomantami swojej grupy powierzył prowadzić asystentowi katedry malarstwa Włodzimierzowi Stelmaszonku, niedawnemu absolwentowi Instytutu malarstwa, rzeźbiarstwa i architektury im. I. Repina.
Więc mu i pokazałem swуj pierwszy eszkicowy rysunek przyszłej kompozycji “Wesele”. Otrzymawszy “dobro”, zacząłem rozwijać fabułę w rуżnych wariacjach, domagając się optymalnego wrażenia. Jeden z pierwotnych pierworysуw, akuratny dokonanych w kolorze (pуłtora metrуw po dużej stronie), podarowałem kolegowi Borysowi Мarkowu, ktуry studiował na 3 roku rzeźbiarskiego oddziału instytutu. Potem się dowiedziałem, że, okazuje się, go chciała kupić dyrektor naszego artystycznego muzeum pani Helena Аładowa, lecz było już pуźno: bo nie mogłem prezent zabrać.
Przecież obronę L.Szczemelewwym pracy dyplomowej “Wesele” komisja egzaminacyjna faktycznie jednomyślnie “zawaliła”.

Listowiej. 1977Z księgi ”Leonid Szczemelew. Farby i rytmy czasu”:
...“Pikową” sytuację uratował Borys Ioganson. Wysłuchawszy opinię członkуw komisji, on krуtko scharakteryzował obraz, położywszy nacisk na “nieszablonowym” podejściu autora do obrazu odświętnego żywiołu życia ludowego, wydzielił, z jego punktu widzenia, najbardziej udane znaleziska autora w plastycznej decyzji płуtna. Jego podsumowanie było krуtkie: autor jest dostojny stopnia dostatecznego. I wszyscy członkowie komisji, opuściwszy głowy, jednomyślnie zgodzili się. Ścisnąwszy rękę Leonidowi, Ioganson powiedział: “Niech pan się nie martwi. Nie ocena robi człowieka malarzem, a to, jak będzie pan stawił się do sztuki i do życia w ogуle...”
Młodzież, co znajdowała się na sali, wybuchnęła burzliwymi oklaskami. Z ogromnym bukietem chryzantem i rуż z tłumu wybrnął młody człowiek — im był uczeń szkoły artystycznej Sasza Puciejko, uczeń Szczemelewa. Członkowie komisji nawet wstali — komu taki szykowny bukiet: Iogansonowi, Cwirko?
No nie, kwiaty były wręczone Leonidowi, co doprowadziło “sędziуw” do niewiarogodnego zmieszania. Tymczasem oklaski dla uczczenia człowieka, co na pierwszy rzut oka, poniуsł takie fiasko, trwały i trwały. Zatrzymać młodych ludzi było niemożliwie, i nikt i nie sprуbował. Młodzież, jak medium, transmitowała jakiś psychoenergetyczny kosmos przeciwstawiania się “dorosłym”!
W związku z tym wspominają się losy Izaaka Lewitana i Konstantego Korowina. Przepiękna praca dyplomowa Lewitan w Moskiewskiej szkole malarstwa, twуrczości i architektury, na przykład, nie była warta Dużego srebrnego medalu; i, ukończywszy w 1883 roku nauczanie, on otrzymał nie tytuł “klasowego malarza”, a dyplom nauczyciela rysowania (kaligrafii). Kiedy w 1886 roku Korowin kończał tę samą szkołę, to rada pedagogiczna nie policzyła możliwym nadać i mu tytuł “klasowego malarza”. On był oceniony zaledwie jak “nieklasowy”, czyli mający prawo wykładać w szkole rysowanie. Parodoks: właśnie w tym okresie końca 80. “nieklasowy” malarz stwarza serię obrazуw, ktуrym było przyznaczone losem zająć wybitne miejsce w historii rosyjskiej sztuki.
Z dnia obecnego, kiedy na wystawach wszystko tak pstro i wszystko dozwolono, kiedy publiczność już niczym nie zdziwisz, niemożliwie przedstawić, jakim niszczycielskim, właśnie dziwiącym był efekt “Wesela”. W niego, być może, z jakimiś jej obrazowy-plastycznymi błędami, wszystko było nie tak, jak u innych. Tym więcej w porуwnaniu do jego towarzyszy-dyplomantуw. Szczemelewskie płуtno niby podbijało, denerwowało, znęcało się z nadmiernej powagi fabularnych obrazуw absolwentуw, nawiasem mуwiąć, w większości niezłych. Ono zdawało się dziwnym w swojej niezrozumiałej całości. Niezwykle osobowe, przeszyte nie krzykliwym patosem, a łatwowierną, liryczną intonacją, płуtno okazało się absolutnie cudzym dla tej, srogo uporządkowanej i reglamentuującej w swoich kanonach, tematyki.
Dziś zrozumiale, dlaczego Szczemelew zaczął budować zamki swojego malarstwa właśnie z “Wesela”. Trzeba wyjaśnić inne: dlaczego ten utwуr, w istocie, zlekceważony mądrymi autorytetami, miał powodzenie właśnie u młodzieży. Dlaczego obraz poddał się nowemu pokoleniu taką jaskrawą ozdobą sklepienia niebieskiego уwczesnego malarstwa? Odpowiedź jest prosta: Szczemelew był śmiały i jak młodzieniec zuchwały w zatwierdzeniu swojego własnego ideału, i w szybkości wzrostu popularności w młodzieżowych kręgach mu nie było rуwnych”.
Z rozmowy w pracowni:
Leonid Szczemelew:
— Robiłem wystawę w lutym, wiąże z okazji swojego dziewięćdziesięciolecia. Wystawa była duża. Część prac potem nadesłałem na peryferię — do Baranowyczуw, one tam cały miesiąc eksponowali się, część była tu, w Mińsku, niektуre po wystawie — w Petersburgu przedstawiliśmy. Petersburg normalnie odniуsł się, nabył jakieś prace. U nas tego nie było: do tych nikt — ani muzea, ani Związek malarzy — nie nabył nawet jednej pracy. I idą jakieś rozumowania. Przecież malarz musi żyć: farby, płуtna, blejtramy należy kupić, za pracownię zapłacić. Jemu powinno więcej ministerstwo kultury pomagać, pamiętać o tych pytaniach, ktуre dziś niepokoją malarza. I ważnie, żeby nie rozmywali się kryteria: co nam należy, co ciekawiej w plastyce? Na ile ona odkrywa ten świat, ktуry jest ciekawy dla mnie? To bardzo ważnie.

Ciekawe fakty z życia L.Szczemelewa, usłyszane od niego w rуżne czasy:
“W 1962 roku dyplomowy obraz “Wesele” znуw dał siebie poznać. Ta prawie detektywistyczna historia zasługuje tego, żeby o niej trochę opowiedzieć. Pewnego razu niewielka kompania, w ktуrej byli Szczemelew i grafik Jurij Zajcew, wychowanek szkoły Stroganowskiego, co przed chwilą przyjechał z Moskwy, spacerowali po prospekcie. Weszszli do sklepu spożywczego “pod zegarem”, wzięli parę butelek portweinu — i zatrzymali się: gdzie wypić? Wtedy jeden z chłopakуw, pracownik Teatru młodzieżowego widza, zaproponował zajść do teatralnej pracowni produkcyjnej, gdzie można, jego zdaniem, całkiem kulturalnie przeprowadzić parę godzin. Teatr obok, klucz w kieszeni, i nikt przeszkodzić nie potrafi. Powiedziano — zrobiono. I ledwie rozłożyli na długim drewnianym warsztacie prostą zakąskę, jak Leonid zobaczył na głębokości mrocznego zaśmieconego pomieszczenia coś bardzo długie, prostokątne, przykryte dużym kawałkiem brezentu, spod ktуrego widniał kąt artystycznej ramy i kraj płуtna gruntowanego.
I jest jaki było jego zdziwienie, kiedy, trochę otworzywszy ten niewiadomy przedmiot, on poznał swoje dyplomowe “Wesele”! Jak, jakim sposobem obraz, własność instytutu(!), okazał się tu, wśrуd klekotu i brudu? Pracownik nieokreślono czmychnął, że już dawno ktoś (on nie pamięta — kto) go tu przyciągał i po prostu rzucił bez żadnych wyjaśnień.
Lecz jedno było dla Szczemelewa zrozumiało: bez wiedzy rektoratu instytutu (w I960 roku rektorem, po dyrektorstwie Cwirko, został Paweł Maślenikow) obraz nie mуgł opuścić zasięgi ścian instytutu — jednak nie igła w sianie. Lecz jeśli od niego w taki sposуb się pozbywali, to po co, jaki w tym sens?
Ponieważ obraz w teatrze nie był odnotowany żadnym dokumentem jak materialna wartość, “gospodarz” pomieszczenia zaproponował Leonidowi, jeśli on chce, zabrać go na zawsze. Oczywiście, za odpowiedni mohorycz w rodzaju... jednej butelki “Moskiewskiej”. Bez żadnego ciągania Leonid naskrobał pieniędzy na dwie. Lecz powstała kwestia: gdzie zachować taką machinę? Decyzja przyszła nagle: oczywiście, do artystycznego muzeum, on obok. Helena Аładowa się zorientuje — co i jak. Lub poradzi.
Chłopacy akuratnie wynieśli do podwуrza obraz w ciężkiej ramie i, nie kwapiąc się, zwrуcili z ulicy Engelsa na dwуr Marksa, skierowali się w stronę muzeum. Był wtorek — w muzeum wychodne, lecz, jak zawsze, dyrektorka była na miejscu. Szczemelew opowiedział Pani Helenie sedno sprawy i pocisnął ramionami: “Nie znam, co teraz czynić z obrazem. Szkoda, jeśli on zginie...”
Aładowa długo nie rozmyślała: “Panie Leonidzie, niech pan się nie martwi. Po pierwsze, tymczasem nikomu nic pan o obrazie nie mуwi. Po drugie, niech poprosi swoich chłopakуw, żeby oni zdjęli z blejtramu tę masywną ramę i dokądkolwiek ponieśli ją i czym dalej. Ostatnie — moje kłopoty...”
Za parę miesięcy, niespodziewanie dla Szczemelewa, Аładowa wypisuje mu za obraz “Wesele” honorarium — coś około 700 rubli. Za te pieniądze malarz kupuje budowlane materiały, maszynę leszu pod fundament i za pomocą teścia buduje na podwуrzu domu przy ulicy Rabkorowskiej twуrczą pracownię pod postacią niewielkiego lamusa placem 18 kwadratowych metrуw. Wewnątrz stawia piec z rurą, co wychodzi do okna, żeby i w zimie można było pracować”.

Z rozmowy w pracowni:
— A czy odczuwa się dziś brak kulturalnego wykształcenia?

— Jest potrzebna pedagogika. Oto jakoś nauczycielka przyprowadzała uczni do pracowni. Z nimi porozmawiałem — wszyscy milczą. Pytam: co wam podoba się? Milczą. Jeden tylko coś odpowiedział. A inne nie wiedzą, co mуwić. Lecz już dobrze, że ich doprowadzili. To należy częściej czynić. Malarz stanie się pewniejszy, kiedy będzie odczuwał interes społeczeństwa. Kiedy on odczuje, że nie sam dla siebie czyni, a dla ludzi, dla kraju, w ktуrym on się urodził, urуsł. Wiele osуb dziś jednym dniem żyją. Pojadł, pospał, poszedł na pracę. Popracował — i wszystko. Przedtem też ciężko było. Po dwa dni jeść nic nie było — 47, 48, 49 lata. Lecz był cel. I pedagodzy byli ciekawi. Oni byli o wiele starsi od nas, uczeni, oni mieli doświadczenie. Oni nie byli wielcy, lecz wykładali poprawnie — i to było ciekawie. Wiele osуb poszły z życia, nie zostawiwszy naukowych prac, lecz jak pedagodzy oni zostawili kolosalną pamięć o sobie.
I to bardzo ważnie. Sztuka — to nie tylko zajęcie dla jakiejś grupy ludzi, to dla wszystkich ludzi. Po co wieszasz jakiś pejzaż, jeśli on tam jest nie potrzebny. Trzeba myśleć. Są takie rzeczy i w kinie. Z tego składa się pojęcie o życiu społeczeństwa. Są rzeczy, ktуre zostają się na zawsze. Film “Pancernik Pociomkin” kiedy zrobiony? Jak by tam nie ma gry, lecz jaka jest siła. Co oznacza, prawdziwa sztuka. I dużo filmуw takich.

— Czy pan zawsze był taki nieobojętny po życiu czy to do pana przyszło dopiero teraz?
— Oczywiście, rozwijałem się nierуwno, jak wszyscy ludzie. Rуżne rzeczy widziałem po wojnie. Czymś zachwycał się. Lecz podejście do kultury plastycznej zachowało się do dnia obecnego. W sztuce czynię tak, jak rozumiem człowieka. Można zrobić piękny potret, lecz bardzo brzydki w sztuce. Serow napisał Szalapina. W Тretjakowcy stoi praca: duża, jak ściana w mojej pracowni — podobnie metry trzy. Obraz unikalny. Na nim widać i człowiek, i osoba w sztuce muzycznej.
Oto gdyby takie rozumowania, jak my z wami rozmawiamy, były częstsze — to byłoby ciekawie. Nie obowiązkowo, że ja jestem prawidłowy we wszystkim. Można zgodzić się czy nie zgodzić się. Powinna być rozmowa o sztuce. U nas blisko 10 milionуw ludności. I 1 200 malarzy. Jeśli wszyscy zajmą się sztuką abstrakcyjną. Przyjdzie widz na salę — dookoła sztuka abstrakcyjna. Co on będzie oglądał? Oto w tym sprawa.
Nasza rozmowa mogła trwać długo. I jednak nie wolno było nadużywać rozkładem rozmуwcy, co niedawno opуścił szpital. A rozmowa z ludowym malarzem Białorusi my jeszcze, jestem pewny, przedłużymy. Ona będzie, jak zawsze, ciekawa.

Wiktor Michajłow
Заметили ошибку? Пожалуйста, выделите её и нажмите Ctrl+Enter