Nauczyciel ze wsi Słabodka

Znajomość z Augustem Wojciechowiczem to jedno z najbardziej ważnych wydarzeń w trakcie podróży “Droga do kraju za siedmioma górami”, którą odbyliśmy w kwietniu-sierpniu 1996 roku
Znajomość z Augustem Wojciechowiczem to jedno z najbardziej ważnych wydarzeń w trakcie podróży “Droga do kraju za siedmioma górami”, którą odbyliśmy w kwietniu-sierpniu 1996 roku. Była to piesza wyprawa trwająca 120 dni dookoła Białorusi wzdłuż granicy państwowej o długości 2810 kilometrów. Długa droga rozpoczęła się w miejscowości Druja nad Dźwiną i przebiegała przez wieś Słabodka w powiecie brasłaŭskim. Pierwszy nocleg zimną, jeszcze poniżej zera stopni kwietniową nocą właśnie tam, w internacie, z łaski Augusta Wojciechowicza. Czekał na nas… Przed wyprawą zamieściliśmy artykuł o swoich planach w “Gazecie Nauczycielskiej” i zobaczyliśmy ten numer gazety na biurku nauczyciela. August Wojciechowicz pracował jako wychowawca w internacie, gdzie znalazło się miejsce również dla nas.

 Następnego dnia dowiedzieliśmy się, że jest autorem Kodeksu etyki pedagogicznej. Nasz rozmówca opowiedział nam o tym. Nauczyciel pokazał nam miejscową specyfikę — wały ozowe z wielkimi krzakami jałowca między jeziorem Pociech i Niedrawa, poznał z rzemieślnikami wyplatania ze słomy, opowiedział o swoim życiu i dziejach okolic, o pracy nad kodeksem. Później wspominaliśmy to spotkanie w studiu radiowym i telewizyjnym, w rozmowach z kolegami, znajomymi. Podczas ostatniego spotkania z Augustem Wojciechowiczem powiedział z uśmiechem, że dzięki nam stał się popularny, poznał nowych ciekawych ludzi. Jego nowele opublikowała gazeta “Republika” , napisał o nim nowelista Leanid Jekiel. Nadszedł czas, by opowiedzieć o nim więcej, zapoznać się z jego doświadczeniem pedagogicznym.

Rozmawialiśmy w tym samym internacie w Słabodce, gdzie wróciliśmy po osiemnastu latach. W dawnej auli. Gdy na początku lat 50. do Słabodki przyszedł uczyć się do 7 klasy ze szkoły w Ikazni chłopiec August, była to wiejska szkoła. “Właśnie tu stała moja ławka, a ja bardziej niż na tablicę, na miejscową piękność patrzyłem, to była moja pierwsza miłość” — wspomina August Wojciechowicz. Tak się złożyło, że udało mu się wykupić to szczególne dla niego miejsce, zrobić remont, urządzić pokoje. Teraz mają gdzie się zatrzymać jego przyjaciele, znajomi, którzy przyjeżdżają odpocząć do krainy jezior albo wędkować, sam August Wojciechowicz jest wędkarzem z pasją. Chociaż ostatnio nie pracuje w systemie szkolnictwa, nadal jest dla wszystkich nauczycielem.

Z wielkim szacunkiem traktuje prostych ludzi, takich filozofów, o jasnym umyśle, którzy na każdy temat mają własne zdanie. Takich nauczycieli z ludu: ponieważ chętnie dzielą się swoją wiedzą, obserwacjami z innymi ludźmi na wsi. August Wojciechowicz rozpoczął rozmowę, czytając miniaturę o dziadku Ihnacie i jego ciekawe, barwne, z ludowym humorem określenia i opis pewnych sytuacji życiowych. Nie wszystkim co prawda spodobały się te perły mądrości w wiejskiej, być może dla kogoś ordynarnej oprawie, jednak autor jest przekonany: najważniejsze, by wiedza, mądrość przekazywana była z pokolenia na pokolenie. Jak wiadomo potrzebną do życia w społeczeństwie wiedzę dorośli i dzieci zdobywają wcale nie podczas szkolnych lekcji.



W “auli pierwszej miłości” dowiedzieliśmy się, że August Wojciechowicz obchodzi rocznicę. Siedemdziesiąt lat temu Białoruś wyzwolono spod okupacji niemieckiej i w tym samym 1944 roku pierwszego września chłopiec August, urodzony w 1936 roku, po raz pierwszy stanął u progu szkoły we wsi Ikazń w powiecie brasłaŭskim. Nasz rozmówca jest związany ze szkołą, niech w różnym charakterze, od siedemdziesięciu lat…

— Jak pan myśli, być może również z dziecięcych marzeń o harmonijnych stosunkach z nauczycielami zrodził się pomysł przyszłego Kodeksu etyki pedagogicznej? Czy też pochodzi wyłącznie z okresu, gdy został pan nauczycielem?

— Uczniowie wszędzie i zawsze krytycznie stawiają się do nauczycieli. Sam taki byłem. Ocenialiśmy ich i porównywaliśmy. Nauczyciel w ciągu dnia ma przed oczami wielu uczniów. Kiedyś w szkole średniej w Słabodcy, chociaż zbudowana została w latach powojennych jako ogólna, było ponad 500 uczniów. A w Ikazni nauczycieli było 4-5 i mogliśmy ich znacznie uważniej niż oni nas rozglądać i oceniać. Zrozumieć, kogo ma się przed sobą, jak się porozumieć z tym człowiekiem. Wiadomo, że każdy uczeń ma własne wyobrażenie o tym, jaki powinien być jego nauczyciel. W Kodeksie etyki pedagogicznej prawdopodobnie ujawniło się to czekanie na idealnego nauczyciela. Czyż można żyć bez ideałów? Miały ważne znaczenie uczucia i myśli z przeszłości wzbogacone przez własne doświadczenie pedagogiczne i doświadczenie, idee innych nauczycieli. Pamiętam, że będąc uczniem dość krytycznie oceniałem metody pedagogiczne moich nauczycieli i próbowałem znaleźć, jak mi się wydawało, lepszą drogę, by przyciągnąć uwagę i sympatie ze strony uczniów, by przekazać wiedzę. “Zrobiłbym inaczej” — takie były myśli.

— Widzieliśmy w Internecie, że zamieścił pan zdjęcie w gazecie i chce, by zgłosili się byli uczniowie szkoły w Ikazni. Wspomina pan nauczycielkę z Petersburga. Jak trafiła na białoruską prowincję? Pewnie była dla pana przykładem dobrego nauczyciela?

— Była przykładem dla całej szkoły. Wiera Jankowskaja uczyła języka rosyjskiego i literatury, była nie tylko dobrze wykształcona, była nauczycielką z łaski pańskiej. Dar ten przejawiał się w dobroci, trosce o uczniów. Tak bardzo tego nie starczało w najtrudniejszych latach powojennych. Do pierwszej klasy poszedłem 1 września 1944 roku, w szkole okna zabite były dyktą, trwała wojna. Uczyli nas przeważnie przypadkowi ludzie, bez specjalnego wykształcenia. Potrafili czytać i pisać. Wiera Jankowkaja wyszła za mąż za Rosjanina starowiercę Wasilija Ipatowa. Przyjechali tu z miejscowości Daugavpils. Co się z nimi później stało, nie wiem. Zresztą nie mam prawa krytykować tamtych moich nauczycieli. To nie ich wina, że brakowało im wiedzy. Starali się, jak mogli — tak uczyli. Pamiętam nauczycielkę w 2 klasie. Powiedziała: “Będziemy śpiewać piosenkę”. I zaczęła śpiewać, a my powtarzaliśmy za nią: “Wańka, miłyj, ty ż na mnie, obieszczał żenitsa, a siegodnia nie priszoł, pojechał za granicu”. Z 2 klasy — śmiechu warte — pamiętam tę piosenkę.

— Czy nauczyciele byli miejscowi?

— Nie, przeważnie z Białorusi Wschodniej: pewnie przyjeżdżali, by wychować nas na “radzieckie dzieci”. Urodziłem się za polskich czasów i terytorium powiatu było polskie do 1939 roku. Po wojnie panowały tu nastroje antyradzieckie — trwała wojna również różnych ideologii. Jak kiedyś na Ukrainie Zachodniej. W naszej Ikazni po wojnie niektórzy młodzi chłopcy poszli do lasu. Trudno powiedzieć, na co liczyli. Sowieci, jak kiedyś mówiono, złamali kark nazistowskim Niemcom, a oni zamierzali walczyć z radziecką maszyną, z karabinami chowali się w lesie.

— A pana rodzice byli wykształceni?

— Tak. Ojciec Paweł Dworzecki był adwokatem, w Ikazni miał własną firmę, nazywała się po polsku Prywatne Biuro Podań. Pomagał wieśniakom wnosić podania, wnioski do różnych urzędów. To krzesło na przykład liczy około 100 lat — stało w jego biurze (pokazuje w pokoju). A biuro było w naszym domu. Ponieważ ślub ojca z matką nie był zarejestrowany oficjalnie, początkowo miałem nazwisko Dworzecki, a od 7 klasy, gdy dostałem metrykę, byłem Wojciechowiczem — po matce. Moje dorosłe życie również podzielone jest na dwa okresy — najpierw zostałem oficerem, a później zwolniłem się i przeniosłem do rezerwy i zdobyłem drugie wykształcenie wyższe, zostałem nauczycielem.



— Oficera również można nazwać nauczycielem dla żołnierza.

— Raczej nie. Są pewne cechy ogólne między nauczycielem i oficerem, ale stosunki w zespołach są odmienne. W wojsku są bardziej dorośli ludzie, ważny jest status. Mówię “bardziej dorośli”, ponieważ do szkoły również dzieci przychodzą już z przyswojonym modelem zachowania. Można je umownie podzielić na sześć typów rodzinnych — jest to klasyfikacja Lesgafta. W zależności od tego, jak rodzina wpłynęła na kształtowanie osobowości, uczniowie bywają różni. Fałszywi — ci chcą się przypodobać nauczycielowi, starają się mu dogodzić. Samolubni — tacy uczą się, by mieć dobre oceny, sławę, by być w centrum uwagi wiele robią: uczestniczą w imprezach, recytują wiersze, pierwsi zgłaszają się do odpowiedzi. Dobroduszni — sam wyraz wskazuje na to, że są to dobre dzieci, najlepsze dla nauczyciela. Rozpieszczeni — najczęściej jedyne dziecko w rodzinie, takie dzieci bywają kapryśne i bezwolne, mogą nimi kierować inne dzieci. Złośliwi — z rodziny, gdzie jest despotyczny ojciec albo matka, gdzie stosunki są kiepskie, zdarzają się rodzinne awantury i popijawy. W takich rodzinach mogą dorastać dzieci, rozzłoszczone na cały świat. I jest zahukany typ — dzieci o niskiej samoocenie. Uważają się za gorsze od innych. Sądzę, że lepiej mieć wygórowane zdanie o sobie niż krytyczne. Najczęściej tacy uczniowie nic nie osiągają w dorosłym życiu.

— Przekonał się pan, że takie typy naprawdę istnieją?

— Oczywiście. Co prawda nie zawsze jest tak jednoznacznie, są odmiany, niuanse. Wracając do tematu wojska, nikt nie zwraca tam uwagi na cechy charakteru. Chłopaki mają 18 lat, to poniekąd ukształtowane osobowości. W szkole nauczyciel może dostosować się do typu ucznia, w wojsku natomiast są rygorystycznie podzielone prawa i obowiązki. Rozkaz dowódcy to niepodważalna rzecz dla podkomendnego. Ustawiam kompanię, wydaję polecenia i żołnierze podporządkowują się. Iść na przykład obsługiwać czołgi. Albo jechać na szkolenia. Przytaczam takie przykłady, bo sam byłem oficerem pancernym: ukończyłem w 1959 roku szkołę pancerną w Ulianowsku. Służyłem niedaleko Barysawa, w 1960 roku uczestniczyłem w kształtowaniu Pieczyńskiej dywizji szkoleniowo-pancernej. Byłem sekretarzem komitetu komsomołu batalionu, pułku szkoleniowego. Z czasem zrozumiałem, że nie lubię tego wszystkiego. Gdy miałem naprawdę dość, sprawa dotarła do dowódcy okręgu, wówczas trzeba było służyć przez 25 lat. Powiedziałem, że popełniłem błąd, wybierając zawód oficera. Żal mi było żołnierzy, a trzeba było z nimi być ostrym, dbać o dyscyplinę. Człowiek mnie zrozumiał, po miesiącu zwolniłem się i przeniosłem do rezerwy. Pracowałem prawie przez rok jako dziennikarz w gazecie powiatowej w Miorach, potem dostałem się do Minskiego Instytutu Języków Obcych — teraz jest to Minski Państwowy Uniwersytet Lingwistyczny, studiowałem język niemiecki. Na tej uczelni w chwili obecnej studiuje moja wnuczka Swiatłana. Widzę, że ona nie jest stworzona dla tego zawodu. Szedłem do szkoły jak na święto. Nie mogłem się doczekać, kiedy skończą się wakacje. Nauczanie dzieci sprawiało mi radość.

— Od razu pojechał pan pracować do Słabodki?

— Po instytucie pracowałem w rodzinnej szkole w Ikazni, przeniosłem się tu w 1970 roku.

— Miał pan jakieś gospodarstwo?

— Ależ skąd. Pamiętam, jak dawniej zauroczeni dziennikarze opisywali: wiejski nauczyciel trzyma krowę i świnie. Nie jest już nauczycielem, jest pracownikiem w swoim gospodarstwie. Gdy pracowałem w szkole, nie miałem nawet kota. Przez cały czas pracowałem nad sobą. Czytałem o nowościach, szukałem materiałów, gotów byłem gdzieś pojechać i posłuchać wykładów albo dobrą audycję w radiu, obejrzeć ciekawy program w telewizji. Sam pisałem. Zawsze były prenumeraty czasopism, gazet. Wiedziałem: nie można zatrzymać się ani na chwilę. System szkolnictwa jest jak budynek, który nigdy nie zostanie zbudowany. Zmieniają się stosunki społeczne, rozwija się nauka i technika, a ludzka natura prawie się nie zmienia. Przez stulecia. Dlatego powstają pewne sprzeczności. System przez cały czas jest w ruchu. Nauczyciel zawsze powinien być w temacie — nie tylko w zakresie pedagogiki.

— Ze względu na zmiany w społeczeństwie, jak pan uważa, czy są potrzebne reformy w systemie szkolnictwa?

— Nie bojąc się wyjść na konserwatystę, powiem, że jestem przeciwko reformom. Gdybym miał władzę, przeprowadziłbym tylko jedną: zmieniłbym funkcje elementów całego systemu. Są w nim takie elementy jak ministerstwa, zarządy obwodowe, powiatowe i miejskie, wydziały edukacji. Na dole pionu — administracja szkoły, nauczyciel i uczeń. W szerokim sensie uczniowie to również studenci, doktoranci. Wszystkie osoby, które się uczą. Jest to kopia państwowego systemu zarządzania, pionu władzy. W systemie szkolnictwa wszystko powinno być odwrotnie. Najważniejszym obiektem powinien być uczeń, a główną postacią — nauczyciel. Reszta to personel do obsługi. Niech stwarzają warunki dla wydajnej pracy, normalnej działalności nauczyciela i ucznia. Nauczyciel moim zdaniem nie powinien malować podłogi w auli, przygotowując szkołę do roku szkolnego, przyklejać tapet na ściany. W naszym kraju to jest nawet zasługa. W wolnym czasie nauczyciel powinien się dokształcać. Codziennie doskonalić się. Wówczas dopiero będzie prawdziwy nauczyciel. Credo dla naszych kolegów: “Nie przestawaj się uczyć!” — słowa Lwa Tołstoja.



— Skąd taka żądza wiedzy?

— Z natury taki jestem. Mam w sobie taki impuls. Większość ludzi go ma, jeśli nie tłumią go inne troski. Gdyby nie było potrzeby doskonalenia się, na pewno nadal żylibyśmy w epoce kamienia. Pamiętam, gdy wprowadzono kategorie dla nauczycieli na początku lat 90., otrzymałem drugą. Zależało od tego wynagrodzenie, zwłaszcza na początku. Dyrektor szkoły i kierownik działu nauczania mieli pierwszą kategorię, jeszcze ktoś z nauczycieli. Następnego dnia złożyłem podanie, chciałem pojechać do Instytutu Doskonalenia Nauczycieli, by zdobyć najwyższą kategorię. Zezwolono mi. Trzeba było zdawać egzamin kwalifikacyjny, przedstawić własny program nauczania, zaliczyć test z nowatorskiego podejścia do nauczania, przeprowadzić lekcję w obcej klasie. Taki tor przeszkód. Miałem już publikacje w gazetach o tematyce pedagogicznej, Kodeks został wydany w 1989 czy 1990 roku. Krótko mówiąc dostałem najwyższą kategorię. Niestety koledzy uznali moje zachowanie za… niezbyt skromne być może. Trudno było pracować w takim zespole. Gdy ukończyłem 60 lat, wkrótce musiałem zostawić ulubioną pracę, w sierpniu 1990 roku przekazałem wszystkie sprawy po dwudziestu latach pracy jako wychowawca szkolnego internatu.

— No cóż, nauczyciele to również ludzie, o własnych rodzinnych typach.

— Tak, żona również mówiła: po co ci potrzebna była najwyższa kategoria? Jestem filozofem w życiu i jeśli się zastanowić… Nie piję, nie palę, prowadzę zdrowy tryb życia — jestem dobrym przykładem dla uczniów, proszę się zgodzić. Nigdy wcześniej nie chorowałem i dlatego nie trzeba mnie było zastępować, jak to czasami bywa. W internacie wszystko robiłem własnymi rękami. Szkoda, że ze względu na “ludzki czynnik” nie całkowicie poświęciłem się szkole. Chociaż siły jeszcze miałem.

— Proszę powiedzieć, gdzie Kodeks etyki pedagogicznej opublikowano po raz pierwszy?

— W “Gazecie Nauczycielskiej”. Jakoś łatwo mi to wyszło, nie dokładałem szczególnych starań, by go promować. Co prawda, gdy studiowałem na kursach szkolnych psychologów w Minsku, były wykłady Uładzimira Kabusza, znanego na Białorusi pedagoga. Wówczas w jego książce “Szkoła: czas zmian” zobaczyliśmy ten kodeks. Autor jednak chwalił pewną szkołę w obwodzie bresckim, gdzie zobaczył go na ścianie w pokoju nauczycielskim. Gdy dowiedział się, że to ja go napisałem, przeprosił. Odpowiedziałem: dobrze, że komuś się przydał. Później Kabysz przyjeżdżał do Brasława, prowadził seminarium w gimnazjum, proponował mi napisać artykuł do czasopisma o wychowaniu dzieci w internacie przy szkole, został opublikowany. Słyszałem, że w Instytucie Doskonalenia Nauczycieli pewien solidny uczony, wykładowca powiedział o Kodeksie etyki pedagogicznej, że jest dla nas jak ikona. Przyjemnie to słyszeć. Sam czytałem wykład w tym instytucie.

 — Na początku rozmowy opowiedział pan o nauczycielce, która pomagała uczniom. Czy zdarzały się takie sytuacje w pana życiu?

— Był taki przypadek. Oprócz języka niemieckiego prowadziłem lekcje przysposobienia obronnego. Uczył się w naszej szkole Iwan Sialicki, dobry chłopak, od małego chciał zostać oficerem. Nawet w listopadzie pływał w naszym jeziorze Ilmionak, hartował się. Nosił w szkole bluzę wojskową z pasem. W 10 klasie była komisja lekarska, lekarze zauważyli na zdjęciu rtg jakąś plamę w płucach. Koniec marzeń, a chciał do szkoły pilotów. Lekarz naczelny zamierzał pojechać do Wiciebska, zajrzał do mnie, pokazywał papiery. Poprosiłem, by zabrał ze sobą chłopaka, by dokładniej go zbadano. I nie było żadnej plamy. Być może palec laborantki był na tym zdjęciu. Chłopak był szczęśliwy. Co prawda, gdy zdawał, powiedział, że oblał fizykę. Siedział smutny, szedł podpułkownik, zapytał: co się stało. Przyznał się, że dostał dwóję z fizyki. Oficer zobaczył, że chłopak przystojny, zdrowy, umięśniony. Chodź, powiedział, ze mną. “Najważniejsze jest zdrowie. A latać cię nauczymy”. Przyjęto go do szkoły. Później latał różnymi samolotami. Przychodził do mnie z koniakiem — podziękować. Pochodzi z Zawieria, sąsiedniej wsi. Stamtąd jest również inny pilot Iosif Szakiel, teraz mieszka w Słabodcy. Obaj już są na emeryturze. Pamiętam, latał samolot AN-2 na trasie Minsk — Brasłaŭ. Bilet kosztował 10 rubli. Gdy piloci mieli czas przed lotem, wozili miejscowe dzieciaki. Po 50 kopiejek, 13 osób. Wtedy uczniów swojej klasy woziłem. Samolot zatoczył koło nad Słabodką, nad Zawieriem, a Iosif krzyczał: tam moja mama stoi w ogródku.

— Czy pana uczniowie zostawali nauczycielami?

— Całkiem sporo, kilkaset osób to moi uczniowie. Uniwersytet Lingwistyczny ukończyli Liza Szakiel, Nina Leŭsza, Iryna Daleckaja, Walancina Buszmak, Iosif Paszeńka. Księgowi, ekonomiści, inżynierzy, wojskowi…

Chłopaki pracują kierowcami ciągników, innych pojazdów. Spotykamy się, pytają jak wędkowanie, jak zdrowie. Zresztą listów nikt do mnie nie pisze, z Internetem ten gatunek odszedł do przeszłości. Najlepiej znałem uczniów, którzy mieszkali w internacie. Chociaż byłem wychowawcą, ale zajmowałem się wszystkim: jako księgowy, pracownik magazynu pościeli, zamawiałem również artykuły żywności. Dzieci były z wiosek, chutorów, gdzie trudno było dotrzeć. Albo z pobliskich wsi, ale z trudnych rodzin, u nas byli zadbani, nie głodni, spali w czystych łóżkach. Było około 40 osób, teraz nie ma nawet 10. W szkole razem jest nieco ponad 100 uczniów.

— Być może na wsi jest inaczej, a w mieście bywają uczniowie, którzy doprowadzają nauczycieli do szału. Dlaczego tak jest?

— Przyczyny mogą być różne. W Kodeksie jest taka rada: nigdy nie obrażaj, nie poniżaj ucznia i wtedy nigdy cię nie obrazi i nie poniży. Trzeba uważnie analizować takie sytuacje, szukać rozwiązania. Można zwrócić się do refleksji Konstantego Uszyńskiego, który w książce “Antropologia pedagogiczna”  pisał, że pedagogika jest praktyczną psychologią. Radzę swoim kolegom: badajcie swoich uczniów. Uważam, że do uczelni pedagogicznych trzeba przyjmować absolwentów szkół według wyników testu sprawdzającego zdolność do wykonywania zawodu, wtedy nie będzie konfliktów między nauczycielami i uczniami. Dziś nauczyciel jest rozpowszechnionym zawodem i niezbyt prestiżowym. Jednak właśnie nauczyciel buduje przyszłość społeczeństwa, przekazując wiedzę uczniom. Wszyscy powinniśmy dbać o szkołę. Jak mogą dbać ludzie, którzy nie lubią pracy? Męczą się sami i kaleczą dusze dzieci. Pewnego razu usłyszałem od nauczycielki z rana: “Idę do szkoły jak na katorgę”. A ja chodziłem jak na święto. Można dojść do wniosku, dlaczego niektórzy nauczyciele, zresztą dzieci również, nie chcą iść do szkoły…

— A więc przywołuje pan do dobroci i ludzkiego traktowania uczniów. Proszę się jednak zgodzić, że czasami bywa tak, że dzieci i dorośli czyjąś dobroć odbierają jako słabość, brak charakteru.

— Gdy czyjaś dobroć nie budzi wzajemnego szacunku, być może nie jest szczera. Jest na pokaz. Dzieci odczuwają fałsz i prawdziwy stosunek do siebie. Znają się na psychologii. Dorośli z czasem stają się grubsi i tracą ważną cechę: intuicyjnie wyczuwać prawdę i fałsz. Z czasem tracimy również zdolność do wyobrażenia sobie tego, o czym czytamy. A dziecięca psychika nie jest obciążona, jest bardzo wrażliwa. Dlatego łatwo je zranić, nawet spojrzeniem, ruchem, intonacją, nie mówiąc już o słowach. Dzieci często dają trafne przydomki. Przyjechała do nas nauczycielka wysokiego wzrostu i szczupła: Wędka. Nowy uczeń przyszedł, bardzo blady: Śmietana. Tak mu zostało.

— Jak pan uważa, czy można wychować w dzieciach dobroć? Powiedział pan o złości niektórych na cały świat. Zdarza się, że w jednej klasie jest kilku urwisów, wytrącają z równowagi nauczyciela. O takich sytuacjach rozważał perski mędrzec i poeta Dżami: “Gdy wpadniesz do nory żmii — nie czas na miłosierdzie i litość. Nie czekaj na syczenie żmii, nie wierz jej łzom. Natychmiast rozdepcz gadzinę, bo zginiesz sam”…

— Całe szczęście w moim życiu nie było takich poważnych konfliktów z dziećmi. Jeśli chodzi o wychowanie dobroci… Amerykański psycholog Bandura pisał, że nikt nikogo nie wychowuje, dzieci same biorą od dorosłych to, co chcą. Znam przykład z naszych okolic. Moja siostra mieszka w Miorach i pewnego razu zapytała sąsiadkę, która ma dobre dzieci, jak je wychowuje. Usłyszała w odpowiedzi: wcale nie wychowuję… Dzieci biorą model zachowania od rodziców, braci, sióstr, z książek, czasopism, filmów… Co przyswoiło, takie jest i tak się będzie zachowywało. Nie wiemy, jak się kształtują nasze przekonania, potrzeby. A jest to podstawa uczynków. Teraz uczeni twierdzą, że wpływ środowiska jest podzielony w sposób następujący. Na pierwszym miejscu jest rodzina: jakakolwiek jest. Następnie — rówieśnicy, przyjaciele, dla dzieci to jest ważne, naśladują innych. Na trzecim miejscu środki masowego przekazu, w tym Internet. Szkoła jest na czwartym miejscu i trudno mówić o szkolnym wychowaniu.

— Filozof i uczony Paracelsus mówił o doświadczeniu przed narodzeniem. Wierzy pan w to?

— Mam ciekawą książkę “Zespół uniwersalnych światów”, mówi się w niej o różnych ciałach człowieka. Istnieje ciało intuicyjne, odpowiedzialne za sztukę. Gdy jest rozwinięte od urodzenia, jest szansa, że będzie to muzyk, malarz, poeta.

— A jeśli w prostej rodzinie jest wybitny fizyk lub matematyk. Miał pan takich uczniów?

— Oczywiście. W Słabodce i okolicach często to się zdarza. Rodzice nie są wykształceni, a dzieci odnoszą sukces w życiu. Wierzę, że z pewnym poprzednim doświadczeniem przychodzimy na ten świat. Z pewnym Boskim darem.

— Czy pisze pan już własny “poemat pedagogiczny”?

— Piszę, wymyślam kierunki, części przyszłej książki z podstaw psychologii i pedagogiki. W swoim czasie przez skromność nie brałem udziału w konferencjach, a teraz chcę się podzielić doświadczeniem, coś zostawić ludziom. Opowiadam się za tym, by od 5 klasy, gdy pojawia się podział na przedmioty i przychodzą różni nauczyciele, każdy uczeń miał w albumie klasy niewielki, liczący około 10-15 punktów portret psychologiczny. Obowiązkowo należy wskazać typ układu nerwowego: słaby czy mocny, bierny czy aktywny. Lewa czy prawa półkula mózgu jest bardziej aktywna. Wtedy każdy nauczyciel będzie mógł skorzystać z informacji i będzie wiedzieć, z kim ma do czynienia. To jest bardzo ważne. Pamiętam, usłyszałem na korytarzu z auli: “Tak będziesz stał jak słup do wieczora?”. Uczeń przed tablicą stoi i nie może wycisnąć z siebie ani słowa. Najważniejsze, że znał materiał, matka sprawdzała przed lekcją. Chłopak ze słabym układem nerwowym zamknął się w sobie, gdy podniesiono na niego głos. Często dochodzi z tego powodu do konfliktów, nawet tragedii. Poza tym opowiadam się “za większą aktywnością prawej półkuli”. Teraz program nauczania stara się rozwijać lewą półkulę, która odpowiada za logiczne myślenie. Obszar obrazowy, emocjonalny jest niedorozwinięty, stąd problemy z oziębłością emocjonalną. Chce się rozwijać idee różnych pedagogów, w tym znanego Amonaszwili, dotyczące konieczności różnych stosunków podczas lekcji. Mój Kodeks na to właśnie się orientuje. Pisałem go przez dwa lata. Teraz myślę o tym, by opracować kurs specjalistyczny na jego podstawie, by każdej tezie towarzyszyła opinia różnych ludzi, przykłady z własnej praktyki. W Kodeksie wszystkie zasady są żywe, niezmyślone, trzeba promować je w szkole.

Rozmawiali Iwan i Walancina Żdanowiczowie

wieś Słabodka, powiat brasłaŭski



Mój kodeks


Przez dłuższy czas podobnie jak wielu moich kolegów kierowałem się zasadami… dla uczniów. Aktualizowano je, zmieniano. Nigdy natomiast nie trafiły mi się na oczy zasady dla nauczycieli. Wtedy postanowiłem sporządzić własny Kodeks etyki pedagogicznej. Potrzebowałem na to dwóch lat. Ten kodeks nieraz pomagał mi godnie wyjść z wielu trudnych sytuacji. Mam nadzieję, że innym ludziom, zwłaszcza młodym nauczycielom, pomoże zmienić swój stosunek do uczniów.

Oto mój Kodeks etyki pedagogicznej:

1. Wchodzić do klasy z uśmiechem. Jest to uwertura dobrej lekcji.

2. Najpierw naucz — później przepytuj.

3. Bądź sprawiedliwy w ocenie wiedzy i zachowania uczniów.

4. Zawsze dotrzymuj danej dzieciom obietnicy.

5. Obroń ucznia przed dowolnym przejawem widzimisię.

6. Dochowaj dziecięcej tajemnicy.

7. Bądź powściągliwy i cierpliwy. Nigdy nie obrażaj i nie poniżaj ucznia i nigdy cię nie obrazi i nie poniży.

8. Bądź przykładem we wszystkim: w pracy, stroju, zachowaniu.

9. Nigdy nie żądaj od ucznia tego, czego sam nie robisz.

10. W dowolnej sytuacji naucz się postawić siebie na miejsce ucznia.

11. Pamiętaj: możesz zrozumieć ucznia tylko, gdy go polubisz.

12. Ani na chwilę nie przestawaj się uczyć. Bądź uważny i wielu rzeczy nauczysz się od swoich kolegów i od swoich uczniów.

13. Nigdy nie narzekaj na swoich uczniów. Pamiętaj: dobry nauczyciel może być niezadowolony tylko z siebie.

14. Nie porównuj uczniów: w jednych budzi to zazdrość i złość, w innych — pochlebstwo i fałsz.

15. Ufaj uczniom. Zrezygnuj z małostkowej opieki nad nimi.

16. Bądź wyrozumiały wobec tego, kto raz się potknął.

17. Jeśli nie masz racji — przeproś ucznia.

18. Znajdź dobre cechy nawet w najbardziej niestarannym uczniu. Postaraj się wywyższyć go we własnych oczach i on cię nie zawiedzie.

19. Żyj zainteresowaniami dzieci i zrozumiesz, że radość obcowania z dziećmi jest największą przyjemnością w świecie.

20. Idź do szkoły jak na święto. Inaczej nie masz tam nic do roboty.               

August Wojciechowicz,
były nauczyciel szkoły w Słabodce w powiecie brasłaŭskim

Заметили ошибку? Пожалуйста, выделите её и нажмите Ctrl+Enter