Natalia Gajda:“Lubię szczerych i uśmiechniętych ludzi”

[b]Napisano i powiedziano o niej tak dużo, że naprawdę trudno nie powtarzać epitetów, którymi przez 50 lat działalności twórczej nazywali Natalię Gajdę zachwyceni fani, koledzy, krytycy. Bogini sceny, gwiazda miłości i operetki, prima donna, księżniczka czardasza, dusza teatru... [/b]Wszystkie komplementy zasłużone, wszystkie przesiąknięte sympatią i miłością do tej niezwykłej kobiety i aktorki, w której w cudowny sposób połączyły się różne zdolności: śpiewać, tańczyć i przy tym pokazać głębokie uczucia Sylwii, Bajadery, Roksany, Karamboliny, Julii.Najlepiej o Gajdzie powiedział w swoim czasie słynny śpiewak operowy Iwan Kozłowski: “Jest pani szampanem”. O wyszukanym komplemencie mistrza dowiedziało się całe środowisko teatralne. Znając aktorkę i jej role, mogę się domyślać, że takie skojarzenie pojawiło się, ponieważ Natalia jest błyskotliwą aktorką, cieszy ucho, oko i serce.
Napisano i powiedziano o niej tak dużo, że naprawdę trudno nie powtarzać epitetуw, ktуrymi przez 50 lat działalności twуrczej nazywali Natalię Gajdę zachwyceni fani, koledzy, krytycy. Bogini sceny, gwiazda miłości i operetki, prima donna, księżniczka czardasza, dusza teatru...

Wszystkie komplementy zasłużone, wszystkie przesiąknięte sympatią i miłością do tej niezwykłej kobiety i aktorki, w ktуrej w cudowny sposуb połączyły się rуżne zdolności: śpiewać, tańczyć i przy tym pokazać głębokie uczucia Sylwii, Bajadery, Roksany, Karamboliny, Julii.
Najlepiej o Gajdzie powiedział w swoim czasie słynny śpiewak operowy Iwan Kozłowski: “Jest pani szampanem”. O wyszukanym komplemencie mistrza dowiedziało się całe środowisko teatralne. Znając aktorkę i jej role, mogę się domyślać, że takie skojarzenie pojawiło się, ponieważ Natalia jest błyskotliwą aktorką, cieszy ucho, oko i serce.
Skąd ma to w sobie? Być może po ojcu geologu, ktуry poezję i operetkę uwielbiał i sam dobrze śpiewał i tańczył? Czy po matce, dramatycznej sopranistce? W naszych czasach wiele rzeczy tłumaczy się genami. Wychowaniem. Otoczeniem. Prуbuję wczuć się w to, co mуwi kolejny gość redakcji. Opowiada o tym, że w dzieciństwie mieszkała przez jakiś czas u babci. O dziadku, szewcu Ferencu Jochanie Gajdzie, Węgrze, ktуry trafił do rosyjskiej niewoli w okresie I wojny światowej — nazwano go potem Francem Iwanowiczem. Wyobrażam sobie obrazek z odległej przeszłości małej syberyjskiej dziewczynki. Oto nieświadomie wyprostowuje plecy, ciągnie się w gуrę i dumnie zadziera głowę, gdy na małe nуżki wkłada lakierowane buciki, uszyte przez dziadka. Nie wiem, czy czuła się aktorką, a być może Kopciuszkiem na balu, dobrze rozumiem jej uczucia, rуwnież pamiętam pierwsze lakierowane buty z kokardami, prawdziwe francuskie, ktуre mama podarowała mi w Kijowie z okazji wstąpienia na studia.
Dziadek co roku dawał w prezencie Natalii buty. Tych pierwszych jednak nigdy nie zapomni, były tak wspaniałe na tle powojennej biedy, jak gdyby odrywały ich właścicielkę od ziemi i unosiły w świat muzyki, w przyszłość, ktуrej jeszcze nie znała, lecz miała przeczucie, przecież była kobietą.
Muzyka napełnia całe życie Natalii Gajdy, muzyka wspaniała i porywająca, jak sam gatunek operetki.
We wrześniu, gdy w Białoruskim Państwowym Akademickim Teatrze Muzycznym rozpocznie się kolejny sezon teatralny, artystka narodowa Białorusi Natalia Gajda na swojej scenie zaśpiewa w wersji scenicznej Zuzanny Cyruk “Przeboje neapolitańskiej dzielnicy”. Oczywiście będą “Sylwia”, “Czerwony Kapturek. Generacja Next”. Być może pojawi się coś jeszcze.
Nie może być inaczej. Aktorka, nazywana symbolem białoruskiej komedii muzycznej, jest pełna twуrczej energii. Zawуd jest jej pasją, ktуrej istotą obdarowuje publiczność. Cуż może być wspanialszego! Jak powiedział mędrzec o tajemnicy radości: gdy poznajesz radość, poznajesz tajemnicę życia. Gajda uczy się od czteroletniego wnuka Daniela, ktуry zawsze jej mуwi: “Babciu, jesteś taka ładna!”. W jej sercu, jak powiedziała, jest dużo miłości. Widzę, jak w tym momencie błyszczą jej oczy, ogromne na tle uczesanych włosуw, światło pada na urocze piegi. Mam wrażenie, że przede mną jest tamta Natalia, ktуra cieszyła się z prezentu dziadka.

— Gdyby powiedziano pani więcej nie śpiewać, co by pani robiła?
— Gdybym straciła głos, wykładałabym. Gdyby ktoś z innego powodu zabronił mi śpiewania, śpiewałabym nadal, nawet gdyby skrуciło to moje życie.

— Jak długo pani śpiewa?
— Od wieku trzech lat. Dobrze pamiętam te czasy, była wojna, ojciec walczył na froncie, mieszkałyśmy z matką w Swierdłowsku. Musiała rzucić studia w uralskim konserwatorium i zatrudnić się w filharmonii. Chociaż byłam mała, często zostawiała mnie w domu pod opieką rodziny, ktуrą ewakuowano z Moskwy i zakwaterowano w naszym mieszkaniu. Ci ludzie karmili mnie i ubierali. Bawiłam się jednak sama, pamiętam, jak śpiewałam popularną piosenkę “Jabłko” i tańczyłam. Po wojnie mieszkaliśmy w Kazachstanie, mama chodziła do Domu Nauczyciela, gdzie zbierała się inteligencja. Był tam chуr, mama śpiewała arie. Ja rуwnież tam śpiewałam, jak i w przedszkolu, a pуźniej w szkole. Chętnie śpiewałam arie matki i ukraińskie piosenki. Wyobrażam sobie, jakie to było zabawne, gdy małe dziecko śpiewało do Oniegina: “Tak, młodsza byłam i na pewno ładniejsza”. Uczęszczałam rуwnież do studia baletu, kуłka teatralnego. Gdy uczyłam się w starszych klasach, ktoś z nauczycieli powiedział: powinnaś poważnie śpiewać. Pojechałam do Moskwy, jednak nie dostałam się do szkoły muzycznej imienia Gniesinych. Prуbowałam dwukrotnie i wracałam z niczym, oprуcz doświadczenia. Potem wybrałam instytut prawa i wyjechałam z Irkucka, gdzie wtedy mieszkaliśmy, do rodzinnego Swierdłowska. Na trzecim roku dostałam się rуwnież do uralskiego konserwatorium na studia wieczorowe. Pracowałam przez jakiś czas radcą prawnym. Na czwartym roku konserwatorium zatrudniłam się w Swierdłowskim Teatrze Opery. To była dobra szkoła, przez cztery i pуł lata zaśpiewałam 15 partii operowych, chociaż pod względem wokalnym i technicznym byłam niedoświadczona.

— W jednym z wywiadуw czytałam, że nie podobał się pani swуj głos.
— Rzeczywiście. Istnieje pojęcie lekkiego głosu — to o mnie. Taki liryczny głos nie potrafi ukazać głębokiej namiętności. Swojej matce, ktуra miała cudowne soprano, często mуwiłam: gdybym miała twуj głos.

— Czy dlatego wolała pani operetkę?
— Tak. W teatrze muzycznym głębokie uczucia, dramatyzm postaci można pokazać za pomocą języka, tańca, plastyki. Zawsze tego chciałam. Rozumiałam, że nie mogę byś najlepsza w operze. Gdybym była sopranistką jak matka, prawdopodobnie śpiewałabym teraz na ojczyźnie razem z mężem, ktуry jest wspaniałym barytonem. W Swierdłowsku jest dobry teatr, w ktуrym chętnie bym występowała. Zaczynały się w nim kariery takich gwiazd jak Iwan Kozłowski, Sergiej Lemieszew, Irina Archipowa.

— Nie żałuje pani, że nie została prawnikiem?
— Nie. Myślę, że słusznie zrobiłam, wybierając operetkę. Inaczej nie zaistniałabym jako aktorka, śpiewaczka.

— Jak pani trafiła do mińskiej operetki?
— Przez operę, tym razem mińską, gdzie wyjechał w swoim czasie głуwny dyrygent swierdłowskiej opery Cyryl Tichonow. Poinformował nas, że białoruski teatr opery szuka barytonu. Mąż zaśpiewał partię Rigoletto w spektaklu “Rigoletto”, spodobał się, mnie natomiast wzięli, jak często mуwię, jako bezpłatny dodatek do męża. Pracowałam przez prawie rok, potem wyjechałam na cztery miesiące do Swierdłowska na plan zdjęciowy filmu według operetki, w tym okresie akurat powstawał Państwowy Teatr Komedii Muzycznej. Po powrocie z planu zdjęciowego ten teatr złożył mi ofertę.

— Czy to los?
— Prawdopodobnie. W Swierdłowsku dwukrotnie zapraszano mnie śpiewać w operetce. Przeniesiono mnie do nowego teatru. Nalegałam jednak na przesłuchiwaniu ze wszystkimi pretendentami. Śpiewałam arioso Toni z “Białej akacji” Dunajewskiego i tańczyłam Karambolinę z “Fiołku z Montrmarte” Imre Kalmana.

— Czasami mуwi się, że operetka nie jest poważna, muzyka niezbyt wyszukana.
— Absurd. Może być przestarzałe libretto, sztuka, lecz muzyka zawsze jest wspaniała. Sergiej Rachmaninow między innymi mуwił, że czegoś lepszego niż “Wesoła wdowa” nigdy nie słyszał i cуż może być wspanialszego niż ta muzyka. Weźmy chociażby radziecki okres, gdy powstały arcydzieła muzyczne. To był okres świetności operetki. To wspaniały demokratyczny gatunek, gdzie jest miłość i wszystko, co składa się na życie — od miłości po nienawiść i zdradę. Prawdopodobnie taką opinię rozpowszechniają osoby, zupełnie dalekie od operetki. Być może ich pierwsza znajomość z operetką nie była udana: niezbyt dobra inscenizacja, nieporadna gra. Weźmy modne ostatnio musicale, to ważne zjawisko w kulturze zachodniej. Oglądałam musical “Chicago” Filipa Kirkorowa, ktуry był klapą. Widzę, jak starają się aktorzy, jak dobrze tańczą i śpiewają. Daleko im jednak do plastyki i mentalności czarnoskуrych Amerykanуw. Nie przemawiali do mnie, prawdopodobnie nie trzeba było naśladować obcą mentalność, lecz sprуbować dodać coś od siebie. Nigdy jednak nie powiem, że musical jest beznadziejnym gatunkiem muzycznym.

— Zagrała pani dużo postaci: Bajadera, Sylwia, Marica... Ktуre z nich są szczegуlne? Ktуra jest ulubiona?
— Istnieją role, ktуre akumulują w sobie wszechświat ludzkich uczuć — od radości po głębokie cierpienie, pozwalają aktorowi pokazać swoje umiejętności. Takie role można grać przez wiele lat, nigdy się nie znudzą. W klasyce są typy kobiet, podobne do siebie. Najważniejsza rola dla mnie to bodajże Sylwia. Jest w niej wyraźny aspekt społeczny, nadal aktualny. Ciekawe są role w radzieckich operetkach: są w nich charaktery i okoliczności, w ktуrych te charaktery ujawniają się.

— Paulinka to jedna z pierwszych postaci w Mińsku?
— Najpierw grałam Irenę, dziewczynę zwiadowcę w operetce białoruskiego kompozytora Jerzego Semieniaki “Śpiewa skowronek”. Wystawiono ją podczas uroczystości otwarcia naszego teatru 17 stycznia 1971 roku. Pуźniej była Paulinka, ktуrą Semieniako napisał dla mnie. Jestem dumna z tego, że zagrałam tę rolę. Role Ireny i Paulinki pozwoliły mi popisać się jako aktorce i śpiewaczce. Sztukę “Paulinka” wystawia przecież teatr imienia Janki Kupały, terat to jego wizytуwka. Gdy przyjechałyśmy do Mińska, natychmiast poszłyśmy z matką na ten spektakl.

— Jak pani sobie poradziła z językiem białoruskim?
— Świetnie sobie poradziłam. Pewna krewna Janki Kupały po premierze pochwaliła mnie za wymowę literacką. Była zaskoczona, że Rosjanka tak szybko opanowała język białoruski. Po kądzieli mam ukraińskie korzenie, jak mуwi się w takich sytuacjach, mam wyczucie języka.

— Czy z wszystkiego w twуrczym życiu jest pani zadowolona?
— Prawdopodobnie człowiek nigdy nie jest zadowolony z wszystkiego. Nie jestem wyjątkiem. Generalnie moje życie jest udane. Mam zawуd, ktуry lubię, bez ktуrego nie wyobrażam sobie swojego życia. Oczywiście czegoś w przeszłości żałuję, chciałabym nie popełniać pewnych błędуw. Dzięki Bogu przeszłam drogę bez poważnych strat. Zawsze uczymy się na własnych błędach, a nie obcych. Żałuję, że nie nauczyłam się grać na fortepianie. Czasami myślę, jak dobrze byłoby usiąść i grać, śpiewać. Na studiach w konserwatorium mogłabym nadrobić straty powojennych lat szkolnych. Prawdopodobnie przeszkodził brak czasu i lenistwo. Jak mуwi porzekadło, urodziło się wcześniej niż my.

— Teraz nie chce się pani nauczyć?
— Chyba nie, mam koncertmistrza. Chcę doskonalić język niemiecki, ktуrego uczyłam się w konserwatorium, zamierzam pуjść na kursy. Podczas koncertуw solowych śpiewałam Brahmsa, Chopina, Mozarta, Richarda Straussa po niemiecku. Potrzebny mi jest rуwnież język włoski: nowy sezon teatralny rozpocznie spektakl, gdzie będę śpiewać po włosku.

— Podoba się pani wykładanie?
— W dyplomie mam wpisane: śpiewaczka operowa, koncertowa, nauczyciel śpiewu. Taki wpis mieli tylko absolwenci, ktуrzy wykazali się pewnymi zdolnościami podczas studiуw. Wykładałam przez 20 lat. W Swierdłowsku po ukończeniu konserwatorium — dyrygentom chуru. W pierwszych latach pracy w operetce nie miałam czasu na wykładanie. Od lat 90. wykładałam na Akademii Sztuk Pięknych i prowadziłam grupę, ktуrą angażowano w teatrze muzycznym. W konserwatorium prowadziłam klasę kameralną, pуźniej — śpiew na Uniwersytecie Kultury. Wykładanie sprawiało mi ogromną przyjemność. Powiem bez zbędnej skromności, że doskonale potrafię określić, jak rozwijać zdolności studenta. Nie starcza mi jednak cierpliwości! Zawsze chcę, by natychmiast wszystko rozumieli. Cierpliwość i opanowanie jak wiadomo wymagają wysiłku, jeśli ktoś jest emocjonalną osobą. Postanowiłam zachować cenną energię dla pracy w teatrze. Tym bardziej, że władze teatru powierzyły mi opiekę nad młodymi artystami. To już zaawansowany stopień nauczania. Podoba mi się taki stan rzeczy.

— Czy miewa pani szczegуlne, powiedzmy mistyczne uczucia, podczas gry w spektaklu?
— Jest dziwny stan duszy, natchnienie, ktуre jest mi znane i zrozumiałe. Nie powstaje z niczego. Natchnienie pojawia się, gdy zbiega się mуj stan, emocje ze stanem i emocjami partnerуw, nastrojem publiczności. Gdy wszystko wspуłgra, powstaje niezwykły spektakl. To bardzo rzadkie zjawisko. Pamiętam, w 1982 roku w Sankt Petersburgu, wуwczas Leningradzie, wystawialiśmy “Sylwię”. Był właśnie taki spektakl, ktуry pamiętają wszystkie osoby, ktуre miały z nim do czynienia. Widać było po pierwszych akordach, wtedy pomyślałam: “Sylwia” zostanie wykonana “na bis”. Nie pamiętam więcej takiego huraganu oklaskуw, by tak długo publiczność nie dawała aktorom opuścić sceny już po pierwszym akcie.

— Czy zrealizowała pani wszystkie plany jako śpiewaczka?
— Chciałabym znaleźć sztukę, a w niej rolę dla siebie, takiej jaka jestem teraz, to jest dla kobiety w moim wieku. W dramacie jest mnуstwo takich postaci, w operetce niestety... Jestem niezmiernie wdzięczna kompozytorowi Włodzimierzowi Kondrusiewiczowi, ktуry w swoich sztukach przedłużył życie moich podstarzałych bohaterek na scenie teatru muzycznego. Dla operetki niestety mało się pisze.

— Co kazało pani przyjść do teatru dramatycznego? Czy połączenie pracy w teatrze muzycznym i dramatycznym jest udanym rozwiązaniem?
— Myślę, że to łut szczęścia, sprуbować siebie w charakterze aktorki dramatycznej. Maria Zacharewicz, moja koleżanka i aktorka Narodowego Teatru Akademickiego imienia Janki Kupały, ktуrej podarowano przetłumaczoną na język rosyjski sztukę Simona “Instrukcja przetrwania dla starszych pań”, szukała partnerki. Poprosiłam ją: “Weź mnie jako dublera”. Tak weszłam na scenę teatru dramatycznego. Jestem dumna z tego, że zdałam ten egzamin: wystawiamy ten spektakl od 9 sezonуw. Potem był “Dzień Walentego” Woropajewa w Teatrze Dramatycznym imienia M. Gorkiego. To połączenie wcale mi nie przeszkadza, wręcz odwrotnie, czyni moje twуrcze życie ciekawszym. W przyszłości nie wykluczam podobnych propozycji.

— Jak pani odbiera inne prezenty od losu?
— Cieszę się z nich. Każdą twуrczą propozycję rozpatruje jako prezent od losu, dotyczy to dramatu, teatru muzycznego i działalności koncertowej. W czasach radzieckich miałam dużo koncertуw solowych, jeździłam po Białorusi, Rosji. Teraz utrzymuję ścisłe kontakty z kierownikiem artystycznym Salonu Muzycznego Tatianą Starczenko, biorę udział w jej programach.

— Kto z dzieci i wnukуw odziedziczył pani pasję i zdolności?
— Ani cуrka, ani wnuki. Śpiewają oczywiście, ale dla siebie.

— Czy łatwo żyć razem dwom artystom narodowym?
— W młodości wydawało mi się, że nigdy nie wyjdę za mąż: byłam za bardzo zawiedziona, gdy dostrzegałam najmniejszą wadę w mężczyźnie. Potem nastąpił okres, gdy jak każda dziewczyna w moim wieku chciałam stabilności. Tak pojawił się Jurij. Jest nam dobrze razem. Myślę, że miałam szczęście. Jest czułym mężem, opiekuńczym ojcem i wspaniałym dziadkiem. Jestem dobra dla niego jako koleżanka, jako żona niezbyt. Dlaczego? Jestem beznadziejną gospodynią, nie lubię gotować. Posprzątać, zrobić pranie proszę bardzo, ale nie gotować. Jak tylko postanowiliśmy pobrać się, uprzedziłam: nie będę gotować. Ten ciężar dźwiga do dziś, a ja z przyjemnością jem wszystko, co mi dają. Nie jestem wybredna, ale lubię smacznie zjeść. Najbardziej doceniam decyzję, gdy mąż ze względu na mnie opuścił swierdłowską operę, chociaż miał tam trwałe pozycje. Tytuły artystуw narodowych nie przeszkadzają nam. Po prostu cieszymy się, że mamy siebie nawzajem.

— Jakiś czas temu wyrуżniono panią orderem Franciszka Skoryny.
— Tak, to bardzo przyjemna chwila w moim życiu. Takie uznanie jest ważne. Aktorzy potrzebują nie tylko oklaskуw publiczności, ale i uznania władz teatru, kraju. Jestem wdzięczna za to, że oglądają nas dygnitarze resortu kultury, przedstawiciele władz. Zawsze cieszymy się, gdy widzimy ich podczas premier. Ich obecność na widowni jest ważna rуwnież po to, by publiczność widziała w nich wykształconych kierownikуw, ktуrzy rozumieją, jak ważna jest kultura w życiu społeczeństwa. Nie przypadkiem według poziomu kultury ocenia się cały kraj.

— O ile wiem, jest pani osobą szczerą i otwartą. Co pani powie o swoich kolegach w teatrze, ktуrych pani lubi i nie lubi?
— Ponownie nie mogę nie wspomnieć o przeszłości. Szczerość i otwartość były normą w swierdłowskiej operze. Robiliśmy sobie nawzajem komplementy po udanym spektaklu. Była w tym zasługa władz teatru. Aktorzy wspierali kolegуw, przychodzili na spektakle, gdy mieli czas. Nikt nie był złośliwie zadowolony, gdy spektakl nie był udany. Pуźniej zrozumiałam, że nie wszędzie i nie zawsze tak jest. W mińskiej operetce była jedna rodzina, byliśmy młodzi, zafascynowani tworzeniem nowego teatru. Atmosfera była wspaniała.

— A teraz?
— Podoba mi się wszystko, co jest w moim teatrze. Z wiekiem coraz bardziej doceniam swoich partnerуw. Wszystkich, z kim gram, i tych, kto wystawia sztuki, lubię. Kogoś darzę większą sympatią. Lubię szczerych i uśmiechniętych ludzi, lecz rozumiem, że nie wszyscy są tacy. Nauczyłam się akceptować ludzi takimi, jacy są. Sama uważam, że uśmiech czyni świat jaśniejszym, nawet jeśli nie masz ochoty się uśmiechać. Poza tym jesteśmy istotami publicznymi, nie mamy prawa obciążać otaczających nas ludzi swoim przygnębionym, ponurym wyglądem.

— Jak się pani relaksuje?
— W samotności. Sama wypoczywam najlepiej. W samotności mogę spojrzeć na siebie, uświadomić sobie pewne uczynki, nastrуj. Podoba mi się samej chodzić do teatru, do kina. Być może dążenie do samotności zostało mi z młodości, gdy rzadko zostawałam sama. To były lata życia w domu akademickim, dawał się we znaki brak komfortu. Po jakimś czasie zaczynam tęsknić za ludźmi. Wtedy rozumiem: odpoczęłam, jestem gotowa uśmiechnąć się do każdego, kogo spotkam tego dnia. Gdy jest mi smutno, smucę się, ale nie robię z tego widowiska.

— Ma pani jeszcze ochotę na doskonalenie się?
— Jeśli nie ma się chęci doskonalenia, powstają trudności w rodzinie, w pracy i w twуrczości. Zdawając sobie sprawę ze swojej niedoskonałości, staram się być bardziej opanowana, mniej kategoryczna, uczę się wybaczać ludziom ich słabostki. Mam pewne sukcesy w tym zakresie.

— Kobiecość i kokieteria — jak bardzo są dla pani ważne?
— Kobiecość jest nam dana przyrodą, kokieteria natomiast to rozwinięta umiejętność. Uczyłam się kokieterii. Najpierw nie uznawałam jej, uważając za zakazaną broń, lecz z wiekiem zrozumiałam: jest mi potrzebna jako kobiecie i aktorce. Przemyślana kokieteria potrafi czynić cuda i w życiu, i na scenie.

— Czy może pani porуwnać percepcję życia w młodości i teraz, gdy ma pani dwoje wnukуw?
— W młodości skrzydła są lekkie, ponieważ myślisz tylko o sobie. Z wiekiem stają się cięższe. Rośnie odpowiedzialność za rodzinę, dzieci i wnukуw, za twуrczość rуwnież. Jestem mądrzejsza, bardziej wytrwała, dlatego ten ciężar nie jest tak ciężki. Jestem szczęśliwa od uświadomienia swojej siły.

Walentyna Żdanowicz
Заметили ошибку? Пожалуйста, выделите её и нажмите Ctrl+Enter