By opowiedzieć o zasadach swojej twórczości, malarz Anatolij Kuzniecow zaprosił mnie do swojej pracowni w Minsku

Kolor opowiada o smutku i radości

By opowiedzieć o zasadach swojej twórczości, malarz Anatolij Kuzniecow zaprosił mnie do swojej pracowni w Minsku. Tam jest jego najbliższe otoczenie — obrazy. Pokazywał prace, coś tłumaczył. Zadałem mu kilka pytań.



Malarzowi potrzebna jest ogromna wiedza, którą powinien akumulować w sobie. Powinien określić priorytety swojego stanu wewnętrznego.

— Wiem, że urodził się pan w Rosji, a jak pan trafił na Białoruś?

— Gdy służyłem w wojsku, przez cały czas zastanawiałem się nad tym, gdzie zdawać: w Petersburgu, w Moskwie… Ale w końcu wybrałem Minsk. Przyjechałem, dostałem się na uczelnię, zacząłem studiować. Nie żałuję. W Minsku dobrze się czułem. Podczas studiów mogliśmy być sobą. Chociaż wykładowcy przeważnie byli z moskiewskiej i petersburskiej szkoły. Atmosfera jednak była inna.

— Co kazało panu już wtedy, podczas studiów, dążyć do twórczej swobody?


— Lubiłem kolor. Nadal go lubię. Dla mnie bezpośrednie uczucie to wzruszenie przed kolorem. Czasami kosztem rysunku, czemu petersburska szkoła kategorycznie zaprzeczała: rysunek jest najważniejszy! Zawsze tak było, jeśli jesteś kolorystą z natury, nie będziesz taki dobry, jeśli chodzi o rysunek. To znany fakt. Gdy stosuje się szeroki pędzel, szerokie pociągnięcia, na pewno rysunek będzie gorszy. Chociaż nie powiem, że źle malowałem — jak wszyscy. Mój wykładowca — Piotr Krocholew — pozwalał mi wyjeżdżać do Petersburga i znikałem na tydzień: malowałem w mieście nad Newą.

— Dziś pracuje pan w zakresie malarstwa bezprzedmiotowego. Na pewno jest dla pana bardziej zrozumiałe, ma większy sens. Jak pan sam wytłumaczyłby istotę takiej twórczości?


— Długo się do tego przygotowywałem. Wcześniej czy później wybrałbym abstrakcję. A raczej nie abstrakcję, a malarstwo bezprzedmiotowe. Nauczyłem się myśleć podświadomie. Moje ucho również widzi. Nie rezygnuję z koloru, wręcz odwrotnie. W chwili obecnej uwolniłem kolor, opowiada o smutku i radości, o uczuciach, o odcieniach uczuć.

— Gdy maluje pan obraz, czy wyobraża pan sobie przyszłego widza? Czy chciałby pan, by rozumiał wszystko, co chce pan wyrazić?

— Powiem szczerze, staram się słyszeć siebie. Dlaczego? Jeśli się odzywam, przekazuje swoje emocje również innym. Wszystkim — nie. Jeden człowiek, dwa, dziesięć to zrozumie. Mam znajomych, którzy chcą rozmawiać na te tematy. Podczas takiej rozmowy tłumaczę, w jaki sposób chcę dotrzeć do widza.

— Panu jako reprezentantowi odmiennego malarstwa prawdopodobnie jest trudniej niż innym malarzom?

— Niestety dziś prawdziwego malarstwa bezprzedmiotowego prawie nie ma. Jest pewna oziębłość: brak rytmu, pracy nad kolorem. W Europie od dawna istnieje ten problem. Malarzowi potrzebna jest ogromna wiedza, którą powinien akumulować w sobie. Powinien określić priorytety swojego stanu wewnętrznego. Dobrze wiem, jakie mam priorytety. To kolor, kolor i kolor! Składa się na rytmy, a one tworzą całe systemy. By nie stać w miejscu, trzeba ciągle pracować.



Anatolij Kuzniecow lubi rozmach: dla jego obrazów podczas wystawy potrzebna jest duża przestrzeń

— Gdy studiował pan w instytucie, nie miał pan jeszcze wyrazistego stylu, który dziś jest właściwy dla malarza Anatolija Kuzniecowa?


— Oczywiście, styl kształtuje czas. I praca.

— Czy wykładowcy rozumieli pana?

— Tak.

— Czy byli tacy, którzy nie rozumieli?

— Nie byłem dysydentem. Po prostu pracowałem, uczyłem się, starałem. Informacji o stylach w malarstwie prawie żadnych nie było. Były foldery typu “Ideologia burżuazyjnej kultury” i w nich był przegląd pewnych nurtów. Widziałem to, ale jeszcze tego nie rozumiałem.  Nie uważam się za awangardystę, nie przewracam wszystkiego do góry nogami. Tylko odczuwam, że w taki sposób mogę się wyrazić, coś powiedzieć.

— Jak pan traktuje wystawy? Czy dla pana jest to ważne wydarzenie? Czy raczej jest pan obojętny?

— Nie, nie jest mi wszystko jedno. Kiedyś organizowałem wiele wystaw. Z czasem sale wystawowe podupadały. Teraz znów doprowadzono je do porządku. Chociaż czasami na sali nie widać obrazów, nie ma dobrego światła. Mimo wszystko uważam, że wystawa jest potrzebna malarzowi. Jest potrzebna, by sprawdzić siebie: jaki jesteś, jak wyglądasz w oczach innych. Obrazy są obok. A tam, na wystawie, mają inne życie. Trzeba się zorientować, co robić dalej, jak iść naprzód, by być przekonującym, bardziej aktywnym. Dla każdego malarza wystawa jest ważna.

— Malarz jest człowiekiem, który spędza dużo czasu sam w pracowni. Jakie myśli najczęściej przychodzą panu do głowy?


— Myśli jest wiele. Gdyby rzucić to wszystko… Prawdziwy obraz nie przychodzi łatwo. Zawsze trzeba zwyciężać. Każdy obraz — jak gdyby wszystko zaczyna się od nowa. Obraz powinien zaistnieć. Trzeba dołożyć wielu starań: fizycznych i moralnych. Często bywają trudne okresy: niezbyt udany kolor, nie pojawia się całościowy obraz. Wtedy myślę, by wszystko rzucić. Następnego dnia znów przychodzę do pracowni i znów pracuję. Potrafię dopiąć swego, zwyciężyć.

— Czy pańskie obrazy mają tytuły?


— Tak, oczywiście. Mam całe cykle. “Biała suita” — cykl, który tworzę przez całe życie. Zaczynał się od prac figuratywnych. Potem były cykle “Przestrzenie kolorystyczne”, “Wibracje światła”. Zupełnie nieoczekiwany cykl “Dolina faraonów” — nigdy nie myślałem, że na temat Egiptu cokolwiek zrobię.

— Co oznaczają tytuły takich cykli?

— “Biała suita” to białe płótna i niuanse. Jeśli maluję poprzez biel, wyznacza to delikatny stosunek. To niewielkie obrazy, na których widać czułość odczuć, zmysłowość. Te emocje, które trudno opisać słowami. Dlaczego ten cykl tworzę przez całe życie? Ponieważ są okresy, gdy jestem do tego gotowy. Potem już nie namaluję. Mija jakiś czas i znów wracam do tego cyklu, ponieważ znów jestem gotowy. Każdy człowiek ma podobnie: dziś ma taki nastrój, a jutro zupełnie inny. Bywają okresy, gdy nastrój jest podobny. Tak to się dzieje.


Obrazy z cyklu “Dolina faraonów” są refleksjami autora o tajemnicy wiecznego życia

— Jeśli artysta pracuje w realistycznej manierze, przedstawia pewne wydarzenie. Mniej więcej można zrozumieć, o co chodzi. Pan za pomocą koloru lub pewnych elementów chce pokazać różnorodność rzeczywistości. Czy nie za mało środków?

— Obecny jest wątek plastyczny, gdzie dochodzi do ruchu rytmów. Mogą być napięte albo wyluzowane, przechodzą z jednego stanu do innego. Kolorystyka zmienia się od ciepłej do zimnej, od zimnej do ciepłej. To reżyseria powierzchni, gdzie istnieje pojęcie przestrzeni. Pracuję z tą przestrzenią. Jak się kształtuje? Nie są to po prostu kropki, po prostu plamy. Poruszają się, rozmawiają. Pomagają człowiekowi — kontakt nawiązuje się na poziomie intuicji. Przestrzeń bywa głęboka, filozoficzna. Przestrzeni jest wiele, gdy się akumulują, tworzą jeden temat.

— Jakie ma pan twórcze plany?


— Mam wiele planów. Maluję cykl obrazów, połączonych filozofią chińskiego filozofa Laozi. Napisał dzieło “Drogi i cnoty”. Jest to rozmowa o doskonałości ludzkiej duszy. Rozumiem te teksty, rozumiem, jak znaleźć siebie: o tym również myślę. Mój cykl nosi tytuł “Metafora zapomnianych prawd”. Próbuję zapisać teksty poprzez malarstwo.

— Gdyby miał pan wystarczająco dużo czasu, co chciałby pan zrobić?


— Maluję emocjonalne obrazy. Często bywam nad jeziorem, czuję przyrodę. Stała się mi bliska. Nigdy nie myślałem, że mój wybór będzie taki udany, gdy wybrałem Białoruś. To moje miejsce. Namalowałem między innymi obraz “Pamięci Kurosawy”. Zobaczyłem to w tym kraju. Siedziałem nad jeziorem, widać było starą trzcinę, padały wielkie płatki śniegu. Śnieg nie padał, a wisiał. Te odczucia powiązałem z Kurosawą. Chociaż Kurosawa jest neorealistą, pracował nad kontrastem. Białoruś jest moim miejscem, gdzie bardzo emocjonalnie odbieram wibrację, związaną nie tylko z kolorem, ale i ze słuchem, z powonieniem.

— Myśli pan, że gdzie indziej nie byłoby inspiracji?

— Jest tu szczególna kolorystyka. Wychowała mnie.

— Zakładam, że większość pańskich obrazów wywodzi się z wyobraźni, ze stanu wewnętrznego. Zaledwie pewna część wywodzi się ze źródła zewnętrznego, które każe panu przedstawić coś na obrazie. Być może nie mam racji, dlatego sprecyzuję: co dla pana jako twórcy malarstwa bezprzedmiotowego jest pierwotne?

— Nie potrafię jednoznacznie powiedzieć, dlaczego stało się tak, a nie inaczej. Coś zobaczyłem, coś trudno mi wytłumaczyć: skąd się wzięło? Prawdopodobnie dlatego, że żyję. Jest sporo przeżyć w ciągu dnia. Są pewną materializowaną częścią pobudek do rozpoczęcia pracy. Tak siebie wychowałem, jest mi to bliskie. Chociaż spokojnie mogę malować drzewa, domy, odbicie w wodzie. Maluję w plenerze, ale staram się zobaczyć to, czego nie widzą inni. Powinienem dostrzec to, czego zwykły człowiek w ogóle nie widzi.

— Czy jest pan optymistą?

— Wątpię, że jestem optymistą, chociaż jestem pozytywny z natury.

— Czy poprawia pan swoje prace?

— Oczywiście. Nie wszystko od razu mi wychodzi. Jestem kapryśny, jeśli chodzi o kolor. Zaczynam spontanicznie, trwa ciężki proces, gdy trzeba być świadomym tego, co się robi. Bez pędzla siedzę przez godzinę-dwie, myślę, patrzę. To przynosi efekty. Malarz to nie zawód, a stan. Trzeba szukać siebie. Nie trzeba starać się być na ludziach. To jest błąd. Nie chcę być modny, chcę być sobą. Młodym mówię to samo: idźcie drogą, którą prowadzi was serce.

Twórczość Anatolija Kuzniecowa wywodzi się z intuicji. “Gdy podchodzę do czystego płótna, nie wiem, co na nim będzie. Obrazy rodzą się w procesie improwizacji”. Na jego obrazach bardzo rzadko jest nawiązanie do jakichkolwiek przedmiotów. Zarysy form rozpływają się w przestrzeni. Pozbył się przedmiotowych wyobrażeń, jest skupiony na przeżyciach, myślach i uczuciach. Taki jest jego wybór.

Wiktar Michajłaŭ
Заметили ошибку? Пожалуйста, выделите её и нажмите Ctrl+Enter