Jerzy Wutto: “W życiu cenię nieustający ruch”

Często słyszę: “W twórczości podoba mi się sam proces...” Wtedy niezmiennie pytam: “A jak że wynik?”Wszyscy moi rozmówcy, co jest całkiem naturalne, rozważają na ten temat z właściwymi ich światopoglądom niuansami. Jerzy Wutto, kierownik artystyczny Mińskiego Obwodowego Teatru Dramatycznego w Mołodecznie, też ma własne zdanie. Z kolejnym gościem redakcji “Belarus” rozmawiamy wkrótce po premierze spektaklu “Żebyście żyli...”, rozmawiamy o nim, o sztuce i o sensie istnienia w zawodzie. Rzecz jasna także o spektaklu, który, co do tego mój rozmówca nie ma wątpliwości, wejdzie na afisze teatru
Często słyszę: “W twуrczości podoba mi się sam proces...” Wtedy niezmiennie pytam: “A jak że wynik?”
Wszyscy moi rozmуwcy, co jest całkiem naturalne, rozważają na ten temat z właściwymi ich światopoglądom niuansami. Jerzy Wutto, kierownik artystyczny Mińskiego Obwodowego Teatru Dramatycznego w Mołodecznie, też ma własne zdanie. Z kolejnym gościem redakcji “Belarus” rozmawiamy wkrуtce po premierze spektaklu “Żebyście żyli...”, rozmawiamy o nim, o sztuce i o sensie istnienia w zawodzie. Rzecz jasna także o spektaklu, ktуry, co do tego mуj rozmуwca nie ma wątpliwości, wejdzie na afisze teatru.

— Jerzy, od kogo lub od czego zaczął się dla ciebie teatr?
— Od reżysera Włodzimierza Korotkiewicza, ktуry był w swoim czasie kierownikiem artystycznym Grodzieńskiego Teatru Dramatycznego. Urodziłem się w Grodnie, tam chodziłem do szkoły, a pуźniej dostałem się do technologicznego college’u. Tam właśnie Korotkiewicz i jego żona Nelly zauważyli mnie w szkolnym teatrze miniatur estradowych i zaprosili do uniwersyteckiego teatru. Swoją pierwszą rolę zagrałem w “Wersalskiej historii”. Do Instytutu Teatralno-Artystycznego (teraz Akademia Sztuk Pięknych) w Mińsku pojechałem już “obciążony” statusem “gwiazdy”. Nie miałem problemуw z tym, by dostać się na studia.
— Po ukończeniu Wydziału Aktorskiego dostałeś skierowanie zdaje się do Teatru Młodego Widza?
— Na scenę tego teatru trafiłem będąc na 4 roku studiуw. Zagrałem Pieczorina w sztuce “Bohater naszych czasуw” według Michaiła Lermontowa. A pуźniej w 1983 roku dostałem skierowanie. Jednak prawdziwa praca w teatrze rozpoczęła się dopiero po powrocie z wojska.
— Ile lat oddałeś aktorstwu?
— 23 lata. Nie chciałbym jednak ograniczać się tym okresem. Praca reżysera też jest związana z aktorstwem. Czasami sam muszę coś zagrać, by przekonać aktora do swojej wizji postaci, w ktуrą należy się wcielić.
— Jeśli dobrze pamiętam, byłeś rуwnież dyrektorem Teatru Młodego Widza?
— Tak. Całe dziesięć lat urzędowania. Gdy dostałem to stanowisko, pracowałem już jako reżyser i nadal grałem w spektaklach. W tamtym roku dyrektorami zostało sześciu aktorуw. Taki był ciekawy eksperyment.
— Dlaczego postanowiłeś sprуbować siebie w roli reżysera?
— Jak to się czasami w życiu zdarza, tak już wyszło. Szedłem do reżyserii poprzez improwizacje, amatorskie imprezy. Z Michałem Pietrowem (obecnie zasłużonym artystą Białorusi) przez jakiś czas byliśmy prawie etatowymi “składaczami życzeń”. Układaliśmy scenariusze imprez przed otwarciem teatralnego sezonu, z okazji jubileuszy teatrуw, urodzin aktorуw ze swojego teatru i innych. Organizowaliśmy humorystyczne imprezy. Wtedy bardzo popularny był KWN (Klub Wesołych i Bystrych) wśrуd zespołуw teatralnych. Pamiętam, zajęliśmy pierwsze miejsce i weszliśmy do finału. Mieliśmy już jechać do Sankt Petersburga, a tu wyjazd z występem do Dniepropietrowska. Zamiast nas pojechał teatr humoru “Krzysztof”.
— Tak więc dzięki amatorskim imprezom poczuliście smak twуrczego zwycięstwa?
— Na to wychodzi. A tak naprawdę zająłem się reżyserią nie dlatego, że aktor zależy od woli reżysera. Prawdopodobnie wybуr ten jest związany z tym, że w życiu cenię ruch, rozwуj, a stagnacji nie znoszę. Jestem ciekawy świata. Gdyby życie ludzkie nie było tak krуtkie, sprуbowałbym siebie rуwnież w innych zawodach. W dramaturgii pracując w Teatrze Młodego Widza pewnych rzeczy dokonałem: napisałem 12 sztuk i 12 wystawiłem. Wystawiałem też bajki. Dbałem o dokształcanie się. Rada artystyczna teatru zakwalifikowała mnie do reżyserуw. Zostałem laureatem nagrody imienia Lubowi Mozolewskiej (pierwszego głуwnego reżysera Teatru Młodego Widza). Otrzymałem ją za reżyserię dwуch spektakli “Mali złodzieje” i “Super-KA”.
— Nie wiem czy lubisz o tym wspominać, ale przez jakiś czas byłeś głуwnym Dziadkiem Mrozem kraju. Jak to się stało?
— Najpierw zaproszono mnie do jednej z mińskich szkуł do poprowadzenia noworocznej zabawy dla dzieci. Od tego się zaczęło. Chyba moja umiejętność improwizacji okazała się pożyteczna do roli ulubieńca dzieciakуw. W ogуle podobała mi się ta zabawa. Zaczęto mnie zapraszać nie tylko do szkуł. Uczestniczyłem we wszystkich noworocznych paradach Dziadkуw Mrozуw, prowadziłem głуwną noworoczną zabawę w Pałacu Republiki. Przez siedem lat (z przerwą na rok) byłem głуwnym Dziadkiem Mrozem kraju.
— Teraz pewnie strуj Dziadka Mroza przypomina jedynie o tej twojej roli?
— No coś ty? Dziadek Mrуz to na całe życie. Pуki są dzieci, Dziadek Mrуz będzie im potrzebny.
— A do Mołodeczna jak trafiłeś?
— W 1999 roku na jednym z teatralnych festiwali spotkałem dyrektora teatru Sergiusza Walkowicza. Poprosił mnie wystawić spektakl dla aktora, ktуry miał obchodzić jubileusz. Potem zacząłem wystawiać po jednym spektaklu rocznie. Faktycznie od 2000 roku pracuję tam jako kierownik artystyczny.
— Jak się układają twoje stosunki z kinem?
— Dobrze. Po trzydziestu filmach, w ktуrych zagrałem, przestałem je liczyć. Było dużo dobrych rуl. Mam nawet własny wizerunek w kinie: biznesmen, wojskowy dowolnego rangu, a nawet mafiozo. Poszczęściło mi się zagrać w Sankt Petersburgu w filmie “Mika i Alfred” rosyjskiego reżysera Władimira Fatianowa. Niedawno wrуciłem z Czarnogуry, tam na planie filmowym poznałem popularnego rosyjskiego aktora Andrieja Panina.
— Co przyciąga cię w kinie?
— Podczas kręcenia filmu można spotkać dobrych aktorуw, obserwować, jak się zachowują. Nie tylko jestem zachwycony, że widzę ich na żywo, ale i uczę się ich profesjonalnych sztuczek. Michaela Yorka przed filmem Fatianowa widziałem tylko w “Kabarecie” z Lizą Minnelli. I oto on — prawdziwy Michael York, hollywoodzki gwiazdor. Nieco zmęczony, zachowuje się zwyczajnie, bez snobizmu. Patrzę jak pracuje i pуźniej rozmawia z ludźmi i uczę się. Mam wpisane w dyplomie: aktor teatru dramatycznego i kina, ale to wcale nie znaczy, że zawodu nauczyłem się w instytucie raz na zawsze. Ciągle się uczę. I sobie i innym mуwię: wzięli cię do kina, to wskakuj do tej burzliwej rzeki. Nie możesz płynąć, odejdź, nie psuj gry i nastroju gwiazdom. Tacy aktorzy jak Panin to pracoholicy, myślący w pierwszej kolejności o sprawie, a dopiero potem o wynagrodzeniu.
— Jak transformujesz doświadczenie po obcowaniu z takimi aktorami w pracy reżysera?
— To doświadczenie mnie wzbogaca, mam się czym podzielić z tymi, kto pracuje obok.
— Co cenisz najbardziej w swoich aktorach?
— Profesjonalizm. Składa się na niego rуwnież takie pojęcie jak samodoskonalenie. W twуrczych kontaktach z aktorami wykorzystuję doświadczenie po obcowaniu ze studentami. Wykładam na Uniwersytecie Kultury, przyjeżdżam specjalnie do Mińska na wykłady. Na studentach sprawdzam pewne metody reżyserii, a w teatrze je realizuję. Jako docent piszę pracę o wspуłdziałaniu aktora z widownią, wiele rozmyślam nad tym, jak nie zaniedbać widza, co mu zaproponować, by nie tylko odpoczął, pośmiał się, ale i pomyślał o poważnych sprawach.
— Twуj teatr takiej możliwości nie przegapi?
— Nie tylko nie przegapi, ale i da taką możliwość. W repertuarze są 24 spektakle. Wystawiamy “Wieczуr” Aleksego Dudarewa. Bardzo mi się podoba ta sztuka. Jest też klasyka. Poprzedni dyrektor Sergiusz Walkowicz stale zapraszał dobrych reżyserуw. Staram się kontynuować tę tradycję. Dlatego utrzymuje się dobry poziom.
— Czy teatr często wyjeżdża z Mołodeczna z gościnnymi występami, na festiwale?
— Wystarczająco często, by zrozumieć, czego jesteśmy warci.
— Jakie miejsce wśrуd 27 czynnych teatrуw Białorusi przydzielasz swojemu teatrowi?
— Niektуre nasze spektakle wchodzą do dziesiątki najlepszych w kraju. Raz na zawsze jednak nie da się wyznaczyć miejsca teatru. Przecież teatr to żywy organizm, wszystko w nim jest w ruchu, w poszukiwaniu. A być może dzisiaj mуj aktor gra rolę, ktуra trafia do setki najlepszych na świecie! Jak odnotować ten proces? Niestety... Przytoczę kolejny przykład. Znalazłem pięć lat temu sztukę rosyjskiego dramatopisarza Borysa Wasiliewa “Początek”. Akcja toczy się na 4 godziny przed wybuchem wojny. W sztuce są niezwykłe losy, niezwykłe charaktery. Spektakl do dziś jest w repertuarze, teraz wprowadzamy nowych odtwуrcуw roli. Godnie uczcimy 65-lecie wyzwolenia Białorusi. Życie sztuki w repertuarze trwa 3–4 lata. Ale są długowieczne spektakle.
— Czy środowisko kulturalne w Mołodecznie sprzyja popularności teatru dramatycznego?
— W naszym małym mieście tętni życie kulturalne. Działa Pałac Kultury, teatr lalek, muzea, szkoła muzyczna. Teatr o statusie obwodowego białoruskojęzycznego teatru istnieje od 1991 roku, był założony na bazie ludowego.
— Doceniłam kulturę publiczności podczas spektaklu...
— Dzisiaj na premierze była dorosła widownia. Na spektaklach czasami na widowni są przeważnie nastolatkowie, uczniowie. I nie ma hałasu, gwaru. Uważnie słuchają, dobrze reagują na repliki aktorуw.
— W czym się kryje sekret?
— Powiedziałbym, że mołodeczeński widz jest mniej zepsuty przez kulturę masową. Myślę, że w mieście zachowuje się też tradycja szacunku do aktorskiej pracy, przekazuje się z rodzicуw na dzeci. W mieście z ludnością 110 tysięcy osуb — przeprowadziliśmy badania opinii publicznej — 27 procent chodzi do teatru. To dość dużo, biorąc pod uwagę, że sztuka teatru jest elitarna. Chodzi inteligencja — nauczyciele, lekarze. I młodzież garnie się do teatru. Układamy repertuar tak, by i młodzież, i dzieci, i starsi ludzie mieli, co obejrzeć. Faktycznie pod dachem teatru wspуłistnieją teatr dla dorosłych i teatr dla dzieci.
— Swуj nowy spektakl “Żebyście żyli...” adresujesz do starszej generacji?
— Tak, ale to wcale nie znaczy, że młodzież nie będzie tego oglądała. Na jednym ze spektakli połowę widowni stanowili uczniowie szkуł zawodowych. Trzeba było widzieć ich twarze, te emocje. Widać było, że wspуłczują staruszkom. Dlatego też wybrałem sztukę rosyjskiego dramatopisarza Michaiła Kołomieńskiego “Trzy staruszki”. Takie staruszki są mi bliskie: to odchodząca radziecka natura. Takich staruszek — byłych nauczycielek, urzędniczek — nigdy więcej nie będzie. Jest ich jeszcze bardzo dużo w małych miastach. Chociażby moja mama, ma 78 lat. Ma jak bohaterka spektaklu Aleksandra (Halina Kuchalska) taki sam charakter, niespokojny i pełen poświęcenia. Jeśli kochać, to na zabуj. Jeśli angażować się w sprawę, to bez reszty. Mama była dyrektorką Domu Kultury dla głuchoniemych, teraz mieszka w Grodnie.
— Chcesz powiedzieć, że twoja matka jest prototypem charakteru Aleksandry?
— Ależ skąd, nie kreowałem Aleksandry na matkę, tak wyszło, że okazały się podobne.
— Odniosłam wrażenie, że aktorki grające w spektaklu wyciskały z dramaturgicznego materiału wszystko, co mogły. Sztuka nie jest bogata na wątki fabularne, autor wszystko buduje na dialogach.
— To ja z pozwolenia dramatopisarza dokonałem skrуtu. Generalnie z pracy aktorek i swojej jestem zadowolony. Oczywiście co nieco należy doszlifować, udoskonalić. Popracować nad pauzami. Podczas takich pauz nasza widownia, staruszki-teatromanki przypominają o czymś swoim, przeżywają na nowo pewne chwile życia.
— Najwyraźniej podoba ci się proces reżyserowania?
— Rzeczywiście, proces mi się podoba. W ogуle nie jest ważna premiera. Nie, oczywiście jest ważna z punktu widzenia, jak przyjmie ją publiczność, jak dopracować spektakl. Ale premiera to już gotowy produkt, ktуry należy stosownie podać. Proces przyrządzenia teatralnego produktu to jest właśnie prawdziwa twуrczość. Życie jest ciekawe, gdy się ciągle czegoś szuka... I znajduje.

Walentyna Żdanowicz
Заметили ошибку? Пожалуйста, выделите её и нажмите Ctrl+Enter