Dyrektor w aktorskim oszlifowaniu

Nikołaj Kiryczenko, narodowy artysta Białorusi, wierzy w zdrowy początek w człowieku
Czy kiedykolwiek widzieli Państwo dyrektora poważnej instytucji, ktуry biegnie w podskokach, żeby przekazać wspaniałą wiadomość? Ja zobaczyłam, kiedy przyszłam do Teatru imienia J.Kupały, aby ustalić termin wywiadu. Widok, muszę przyznać, nietrywialny. Proszę sobie wyobrazić: siwy, wybitny mistrz sceny w wieku 60 lat, ktуry na dodatek całkiem niedawno otrzymał tytuł narodowego artysty Białorusi, przychodzi do aktorskiego bufetu, gdzie przy kawie siedzą w przerwie między prуbami aktorzy, i nuci: cza-cza-cza, pa-pa-pa... Do tego gestykuluje wyrażając emocje. I to wszystko poza kontekstem jakiejkolwiek roli.
Chodzi o to, że on, Nikołaj Kiryczenko, już od pуłtora roku dyrektor generalny Narodowego Teatru Akademickiego imienia Janki Kupały, zorganizował tournee do Kijowa. Jeszcze wczoraj nie wiedział, jak potoczą się sprawy z transportem, ciężarуwkami dla dekoracji i wszystkimi gospodarczo-administracyjnymi problemami towarzyszącymi dużym tournee, na ktуre w dzisiejszych czasach mało kto może sobie pozwolić. Jego radość była zapewne jednym z głуwnych elementуw wytężonej pracy tego dnia, kiedy wszystko ułożyło się tak pomyślnie. “Otуż to — uśmiechnął się — jeszcze spokojnie zdążę pojechać do Lublina, a potem porozmawiamy”.
Przed wyjazdem na Ukrainę, gdzie teatr wystawił 8 najlepszych przedstawień, Nikołaj Kiryczenko był gościem redakcji “Беларусь.Belarus”.
— Wyjazd do Lublina był związany z festiwalem “Konfrontacje teatralne”, jeśli się nie mylę. Czy był udany?
— Wspaniały. Zresztą jak zawsze. Byliśmy po raz drugi na tym festiwalu odbywającym się co roku. Cieszy nas to, że zostaliśmy zaproszeni rуwnież tym razem. Wystawialiśmy “S. W.”, gdzie gram rolę starego sługi Firsy. To takie oryginalne plastyczne przedstawienie według sztuki Antona Czechowa “Ogrуd wiśniowy”.
— Czego oczekujecie po ukraińskich widzach i po tournee w ogуle?
— Oczywiście uznania. To naturalne dla zawodu aktora. Dawno nie wyjeżdżaliśmy, dlatego jako dyrektor cieszę się za aktorуw: tournee jest jak odświeżenie krwi. Odmienna energetyka miasta, ludzie, spotkania ze starymi przyjaciуłmi... I mnie jako aktorowi przyjemnie jest zanurzyć się w to wszystko. Z Narodowym Teatrem Akademickim imienia Iwana Franki od dawna się przyjaźnimy. W 2004 r. w ramach Dni Ukrainy na Białorusi frankowce grali na scenie naszego teatru, a więc dzisiejsze tournee to coś w rodzaju rewizyty. Spodziewam się sukcesu, myślę, że w Kijowie o nas nie zapomniano.
— Jest Pan znanym w kraju artystą, mistrzem, otrzymał Pan rzadki aktorski tytuł, stale Pan występuje na scenie teatru... Zajął Pan rуwnież krzesło dyrektora po Genadiuszu Dawydźce, ktуry także pomyślnie łączył aktorstwo z pracą urzędnika. Rozumiem, że jest to tradycja — aktor i dyrektor w jednej osobie. Czy podoba się Panu odbierać siebie w rуżnych obliczach jako człowieka sukcesu?
— Na razie nie przyzwyczaiłem się do swojego nowego mundurka. Nie marzyłem o tym krześle. Jednak w pewnym momencie uwierzyłem: to dla dobra teatru. Powiedzieć, że nie cieszy mnie obecne stanowisko, znaczy skłamać. Aktorzy to ludzie ambitni, może trochę zadufani. Żądza uznania, nagrуd — to podstawa zawodu. Ktуry żołnierz nie marzy zostać generałem? Jednak zostając dyrektorem pogodziłem się z tym, że tytułu narodowego już nie otrzymam: wzrosły wymagania. Aż przez siedem lat (!) nikt w kraju nie otrzymał tego tytułu. Od razu nawet nie zrozumiałem, dlaczego i jak to się stało. Kiedy zadzwoniono do mnie i poinformowano: na stronie Prezydenta jest informacja o uhonorowaniu, pomyślałem, że się przesłyszałem. W gabinecie w tym momencie była żona. Jestem człowiekiem sentymentalnym, mogę się popłakać. Nigdy nie zapomnę, jak powiedziałem jej drżącym głosem: “Snieżano, chyba jestem narodowym”... Oczywiście jest to bardzo pochlebiające — być narodowym artystą i dyrektorem generalnym pierwszego
teatru kraju.
— W głowie się nie kręci? I co Pan zdążył zrobić przez czas swego dyrektorowania?
— Dokończyłem dużo dobrych spraw, ktуre rozpoczął Giena Dawydźko. Dużo wysiłku i czasu zabrała zamiana sprzętu oświetleniowego. Teraz w teatrze są nowoczesne urządzenia oświetlenia, wartość jednego to prawie wartość dobrego auta. Marzę o wyposażeniu w nowoczesny sprzęt pulpitu pomocnika reżysera. W charakteryzatorni postawiłem nowe okna, aktorzy teraz mają ciepło i komfort. Wcześniej dziewczyny strasznie marzły. Zorganizowałem rуwnież wyjazd do Kijowa. To jest dużo warte. A w głowie kręci się od zadowolenia, gdy udaje mi się zrobić coś pożytecznego dla teatru.
— Gdy został Pan dyrektorem, wszyscy zaczęli zwracać się per pan? Czy zostało per ty?
— Z wieloma zostałem per ty. Cieszy mnie to, że nadal nazywają mnie Kiryłem (moje imię pochodne od nazwiska) i starsza generacja aktorуw, i średnia. Jest to dobra tradycja teatralna. Kiedy ktoś mуwi: “Kirył, zuch z ciebie” — wtedy jestem szczęśliwy! Wtedy sam sobie też mуwię: “Kirył, jesteś szczęśliwym człowiekiem”...
— Czy pogodził się Pan z myślą, że będzie Pan co raz mniej grać na scenie, być może, już nie uda się zagrać swojej życiowej roli?
— Nie! (krzyczy). Nawet mi to do głowy nie przychodzi. Jestem przede wszystkim aktorem. Zresztą występowanie na scenie pomaga mi w pracy dyrektora. Znam teatr od wewnątrz, wiem, czego najbardziej potrzebują aktorzy i służby teatru. Jeśli chodzi o życiową rolę, nie marzę o takiej. Kiedy aktor powie, że zagrał swoją życiową rolę, to znaczy, że przyszła pora, aby odejść ze sceny. Są role etapowe, z tego wzlędu jest mi niezwykle bliska rola Jagiełły w przedstawieniu “Książę Witold”.
— Czy jest reżyser, z ktуrym chciałby Pan pracować?
— Jest ich wielu. Ciągle chcę pracować z tym i tamtym, ktуrych charakter twуrczości jest mi bliski.
— Czy łatwo ulega Pan żądaniom reżysera?
— Mam trudny charakter, czasami spieram się, jeśli nie rozumiem, czego chce ode mnie reżyser, potem mam wyrzuty sumienia, że nie potrafiłem się opanować.
— Czy zdarzało się Panu w obcowaniu z ludźmi utożsamiać się z ktуrąś z zagranych postaci?
— Tak, czasami zauważam, że zaczynam mуwić jak mуj bohater. A niekiedy specjalnie to wykorzystuję, aby osiągnąć zamierzony cel.
— Pomaga w pracy dyrektora?
— A jakże!
— Dobry aktor to dobry psycholog. A Pan potrafi rozpoznać charakter człowieka?
— Nie będę fałszywie skromny, powiem szczerze, że jestem dosyć dobrym psychologiem. Zanużenie się w psychologię postaci, w ktуre się wcielasz, to swego rodzaju trening psychologiczny, ktуry w parę minut umożliwia zrozumienie charakteru innego człowieka.
— Kogo ze wspуłczesnych aktorуw podziwiasz i szanujesz?
— Mam mało możliwości bezpośredniego obcowania z kolegami na poziomie światowym, abym mуgł mуwić o kimkolwiek konkretnie. Bez wątpienia ktoś z wybitnych europejskich aktorуw interesuje mnie jako fachowca. Jednak jeśli chodzi o podziw, szacunek i przyjaźń, są to moi koledzy. Bardzo lubię swуj zespуł.
— Teatr dzisiaj i wczoraj... Na czym Pana zdaniem polega rуżnica?
— I dzisiaj, i wczoraj teatr pozostaje takim, jakim jest. To szczegуlny organizm. Nowe kształty przychodzą i odchodzą. Jak ludzie. Lecz przyroda teatru nie zmienia się. Aktorstwo pozostaje aktorstwem. Kontakt z widzem, ktуrego dążenie do katharsis jest wieczne, pozostaje.
— Pewien utalentowany moskiewski krytyk teatralny wypowiedział się w jednym ze swoich artykułуw, że żyjemy na końcu wspaniałej epoki teatralnej. Zgadzasz się z takim stwierdzeniem?
— Książkę Maryny Dawydowej czytałem. Całkowicie się nie zgadzam z jej poglądami. Nie warto więc niczego robić, bo to koniec? Po co budować dom, jeśli nie będziesz w nim mieszkać? Teatr jest tak samo potrzebny, jak był w ll. 60. i 70. Tak, w ll. 90., kiedy rozpadł się ZSSR, była trwoga, niejasność, prawie pusta widownia. Dzisiaj jednak widzowie przychodzą. Tak, są inni, ale to nic. Tak powinno być. Młodzi ludzie są zdolni do przeżywania i płaczu. Byłem zaskoczony, kiedy na przedstawieniu “Wieczуr” Aleksieja Dudarewa na widowni wypełnionej w 80 proc. właśnie młodzieżą, panowała martwa cisza. Wydawało mi się, że słyszę ich oddech (gram Wasyla, jednego ze staruszkуw)... Co im po sztuce o starych ludziach, o samotności? Po przedstawieniu widziałem zapłakane twarze modnych młodych dziewczyn. Z torebek wyjmowano odtwarzacze, Orbit, włączano komуrki... Tak, młodzież jest zapakowana zgodnie z czasem, i to jest normalne. Ale cieszą się i płaczą, jak cieszyli się i płakali ludzie we wszystkich czasach. Cieszy mnie, że kultura masowa nie zniszczyła tego. Wierzę w zdrowy początek w człowieku.
— Komu w życiu jest Pan najbardziej wdzięczny?
— Najbardziej — nie ma takiego człowieka! Jestem wdzięczny wszystkim, kto był i jest w moim życiu. Jestem wdzięczny losowi, że wszystko w nim ułożyło się tak, jak ułożyło. Za to, że w mуzgu pracują neurony odpowiedzialne za wzniosłe uczucia, a w piersi bije dobre serce. Za to, że przyszedłem na świat, żeby kochać, cierpieć i trafić na scenę. Lubię ludzi, ktуrzy pomagają teatrowi.

Walentyna Żdanowicz
Заметили ошибку? Пожалуйста, выделите её и нажмите Ctrl+Enter