Opowiadanie o tym, co czasami pozostaje “za kulisami” dla kolegów-dziennikarzy, podróżujących poza granicami kraju w ramach oficjalnych delegacji i wycieczek prasowych

Daleko byliśmy, wiele zobaczyliśmy

Opowiadanie o tym, co czasami pozostaje “za kulisami” dla kolegów-dziennikarzy, podróżujących poza granicami kraju w ramach oficjalnych delegacji i wycieczek prasowych



Gostinica (“hotel” w tłumaczeniu z rosyjskiego) w Aszchabadzie — to nie hotel...


Przyjemnym okazało się nasze pierwsze spotkanie z rdzennym mieszkańcem Aszchabadu. Co to było? Szczęście? Powodzenie? Raczej systematyczność, która, co do zasady, jest wynikiem wyraźnie określonego zadania. Postawiliśmy go dla siebie jeszcze w Mińsku. Ale o wszystkim po kolei.

Od pierwszego dnia podróży “dołączyliśmy się” do zespołu, który przygotowywał stoisko ekspozycyjne Ministerstwa Informacji Białorusi, reprezentujące krajowe wydawanie książek na targach w Aszchabadzie, które odbyły się w czasie wizyty prezydenta Aleksandra Łukaszenki do Turkmenistanu w związku z 20. rocznicą Neutralności Turkmenistanu. Zdawaliśmy sobie sprawę, że zobaczyć przekrój życia konkretnej warstwy społecznej mieszkańców Aszchabadu, porozmawiać z nimi można będzie zarówno koło białoruskich i turkmeńskich stoisk. Mieliśmy także swoje zadanie redakcji: zapoznać się z życiem miasta i jego mieszkańcami metodą “przypadkowej obserwacji”. Pospacerować po ulicach, rynkach i sklepach. Zebrać doświadczenia i podzielić się nimi z czytelnikami. I, oczywiście, zebraliśmy je.

...Do kompleksu wystawowego “Sergi Kioszgi” (w tłumaczeniu z turkmeńskiego: pałac wystawowy) rano nas przywieźli od gostinicy “Aszchabad” na autobusach. Z powrotem wszyscy jechali, jak mogli. Dzień był pochmurny, deszczowy. O czwartej “złapaliśmy” samochody osobowe: “Za 10 manat do gostinicy “Aszchabad” pan dowiezie?”. “Proszę”. Za kierownicą — starszy mężczyzna, pracuje jako taksówkarz w niepełnym wymiarze godzin. Do rzeczy, w Aszchabadzie podpowiedzieli ludzie doświadczeni dogodne ceny: za 10 manat do dowolnej części miasta. Liczniki w taksówce potem widzieliśmy, ale one, prawdopodobnie, tylko dla wyglądu. Tylko jeśli będą czekać na was, dopiero załatwiacie sprawy lub pojedziecie na przedmieścia — wtedy opłata się zwiększy.


Pałac wystawowy “Sergi Kioszgi” (turkm. Sergi köşgi.) — największym w Turkmenistanie. Tam odbyły się w dniach 11-13 grudnia 2015 roku wspólne białorusko-turkmeńskie targi

Jedziemy, zapoznajemy się. Wkrótce jednak poprzez mokre, zamglone okna widzimy: chyba nie tam jedziemy. W godzinach porannych jechaliśmy wzdłuż nowych alei z pałacami, a tu — stare domy, ulicy nie centralne. Być może, pojechaliśmy inną drogą? Ale kiedy kierowca zawiózł nas do jakiegoś szarego budynku i powiedział: “Oto ja skręcę tutaj...”, patrząc przez okno, zaprotestowaliśmy: nie, nie tu mieszkamy. “Jak to? Gostinica “Aszchabad”?”, tak, odpowiadamy, ale to nie jest nasz hotel! “Czytajcie!” Tak, na fasadzie: “Gostinica Aszchabad” Ale czy mogą być w mieście dwa hotela o tej samej nazwie? Rano, na szczęście, zrobiliśmy zdjęcia “naszego” w promieniach wschodzącego słońca. Pokazujemy kierowcy. “Prawdopodobnie, zatrzymaliście się w hotelu “Aszchabad”? Jestem emerytem, w nowych dzielnicach rzadko bywam”. Okazało się, że przywiózł nas do starej gostinicy “Aszchabad”, ale jest też i... nowy hotel “Aszchabad Myhmanhana”. Turkmenom udało się najwyraźniej rozróżnić słowa “gostinica” (u nich to słowiańskie dziedzictwo językowe, najwyraźniej, zachowało się od czasów sowieckich) i “hotel” (wyraźnie zachodnieeuropejskie nowoczesne pojęcie). Ogromny “nasz” hotel, górujący nad miastem, z widokami z okien na góry Kopetdag z ośnieżonymi szczytami, bardzo różni się od “radzieckiego” imiennika... I w pobliżu tam wszystko jak z igły: i nowy stadion “Aszchabad”, i świecący się przez całą noc złotem w jasnym oświetleniu w otoczeniu fontann pomnik — jeździec na koniu “Sardar” (co oznacza — “kamienne ramiona”), i patrzący w górę, jak rakieta, hotel “Gwiazda” — “Jyłdyz”. I ogromny Pałac Ślubów, ozdobiony w górnej części czterema ośmioramiennymi gwiazdami z kulą wewnątrz. Do tego Pałacu, jak się potem okazało, poeta Aleś Badak, uczestnik Dni Kultury Białorusi w Turkmenistanie, nawet zajrzeł. Mówią, nie bez trudności: widać, że “po prostu” chodzić w Aszchabadzie po lokalnych pałacach nie przyjęte. Ale zobaczył! Ogólnie, budowle architektoniczne tego “białego” miasta w jego nowej części zaskakują monumentalnością, skalą, dążnością do niebiós... I kolorowym oświetleniem nocnym. W drodze z lotniska ci z nas, którzy okazali się w Aszchabadzie po raz pierwszy, nie przesadzamy, tracili dar mowy. Miasto naprawdę uderzyło! I tylko było słychać okrzyki: wow! niesamowicie!.. Później dowiedzieliśmy się, że niedawno jako miasto o największej liczbie budynków, ozdobionych białym marmurem, nawet zostało wpisane do Księgi rekordów Guinnessa. Teraz w Aszchabadzie 543 nowych budynków, wyłożonych białym marmurem, o łącznej powierzchni elewacyjnej 4,5 miliona metrów kwadratowych!

Tak, w tym mieście “gostinica” — to wcale nie hotel... Nasz kierowca podrapał się w głowę: jak być? Do tego czasu już wiedział, kim są pasażerowie w kabinie: gości z Mińska, czcząc prawa gościnności wschodniej, nie można wypędzić na ulicy nieznanego miasta. A on jeszcze, podzielił się, musiał żonę-architekta zabrać w porę: u niej praca kończy się szybko. Czy zgadzamy się, pyta, aby za nią zajechać z nim? Ona zna lepiej miasto, znajdziemy szybciej hotel. Oczywiście, zgadzamy się! My, choć mieliśmy przelot nocny, nie spieszymy, zobaczymy miasto i porozmawiamy z naszym kierowcą.


Hotel “Aszchabad Myhmanhana” — to nowoczesny 15-piętrowy budynek w zachodniej części miasta. W pobliżu znajduje się stadion stołeczny i Pałac Ślubów “Bagt Kioszgi”

Jedziemy, rozmawiamy: coś nie jest podobny do Turkmena... “Tak, jestem Ormianinem! Mam na imię Piotr. Przez długi czas tu mieszkam” — już się uśmiecha. Zrozumiałe jest: gdy została podjęta decyzja, łatwiej staje się na duszy. “Ja też, patrząc na pana kolorystyczny nos, myślałam, że pan jest Ormianinem..!” — mówię ja, Walentyna. Dyktafon już jest włączony. I teraz możemy, wystukiwając notatki, znowu słyszeć otwarty śmiech Piotra Karapetowa. W Aszchabadzie urodził się, wyrosnął, pracował “w sektorze transportu” — widać, nie prostym kierowcą: po sprawach służbowych podróżował po całemu Związku. I na Białorusi, wspomina, bywał. I jego rodzice jeszcze w latach 20-tych przenieśli się do Turkmenistanu z Karabachu. Po rozmowie o żarzącym się wciąż konflikcie między Armenią i Azerbejdżanem o Górski Karabach, delikatnie pytamy: czy Turkmeni są tolerancyjni, zgodni wobec ludzi innych narodowości? “Tu jest normalnie, nie ma nacjonalizmu! — pewnie odpowiada. — Jeszcze poprzedni prezydent, Turkmenbashi, miał twardą postawę wobec przejawów nacjonalizmu. Nawiasem mówiąc, jego żona była Żydówką, więc doskonale zdawał sobie sprawę, jakie kłopoty przynosi ludziom niezgoda narodowa”. Jako przykład, do czego doprowadzi “pedałowanie” problemów narodowych, językowych, wspominamy Ukrainę. Nawiasem mówiąc, sam Piotr, mieszkając w Turkmenistanie, doskonale posługuje się językiem rosyjskim, ormiański — język przodków — zna, “ale nie bardzo”, a turkmeński “bardziej zna żona”, także Ormianka.

W przeciwieństwie do innych emerytów, Piotr w polityce “nie siedzi”: aktywnie zajumuje się swoim zdrowiem, czyta, ćwiczy. Co dwa dni ma długi, około siedmiu kilometrów, intensywny bieg, robi ćwiczenia siłowe, w tym z uwzględnieniem zaleceń słynnego lekarza Siergieja Bubnowskiego, starannie odnosi się do odżywiania. Cóż, wszystko to wyraźnie na jego korzyść: dzielnie wygląda, znacznie młodziej niż jego “po 75”. Nawiasem mówiąc, zwolenników zdrowego stylu życia w Aszchabadzie jest wiele. Miasto ma tak zwaną “Ścieżkę zdrowia”. Jest to unikalna, oświetlona przez całą dobę, 36-kilometrowa wybetonowana trasa spacerowa w górach o szerokości 5 metrów, z komfortowymi miejscami dla wypoczynku. W Światowym Dniu Zdrowia, który obchodzony jest w dniu 7 kwietnia, organizowane są masowe wejścia wzdłuż Ścieżki zdrowia. Ją, oświetloną mnóstwą latarni, po powrocie do hotelu, zobaczyliśmy z okna naszego pokoju.

Narodowe zwyczaje w kraju są mocne: wrogowie zdrowia, takie jak papierosy i alkohol, są raczej wyjęte spod prawa niż są zywkłymi rzeczami w kulturze konsumpcyjnej. Widzieliśmy potem, jakie są zdrowe oczy, twarze, kolor skóry u chłopców i dziewczynek, z których wielu przyszło na wystawę. I twarze urzędników — również, że tak powiedzmy, bez żadnych “śladów złych zwyczajów”, nawet jeśli sądzić po audycjach telewizyjnych z różnych spotkań. W dniach naszej podróży Turkmenistan powszechnie, uroczyście, z zaproszeniem znakomitych gości z różnych krajów obchodził 20. rocznicę neutralności. Nawiasem mówiąc, oglądać telewizję, nie rozumiejąc ani słowa, ciekawie... Zwracasz uwagę na szczegóły, które zwykle są “zacienione” informacją głosową.


Kompozycja w postaci potężnego byka — częścią Pomnika Pamięci Ofiar Trzęsienia Ziemi w Aszchabadzie w 1948 roku

Podróżując po mieście najpierw z Piotrem, a następnie z jego żoną Łarysą, przyjazną i towarzyską, widzieliśmy w pobliżu także Pomnik Neutralności. I mieniący się wielobarwnymi neonowymi światłami gigantyczny, największy na świecie, diabelski młyn z zamkniętymi kabinami w centrum kulturalno-rozrywkowym “Alem”, które jest również wpisane do Księgi rekordów Guinnessa... W Aszchabadzie jest także Pomnik Niepodległości Turkmenistanu. A ogromny, około piętnastu metrów, Pomnik Termometru na skrzyżowaniu mijaliśmy kilka razy, kiedy Piotr szukał potrzebny zakręt w nowej dla niego dzielnicy. Natomiast jego żona, kiedy dosiadła się do samochodu, zaraz ucieszyła wszystkich: znam hotel “Aszchabad”. Z kolegami-architektami z Instytutu Wzornictwa byli nawet “przedstawicielami ludu”, kiedy budynek został oficjalnie otwarty. Nawiasem mówiąc, sprawdziła, a następnie to potwierdzili dziennikarze aszchabadzcy: teraz w mieście wiele nowych budynków, przy tym oryginalnych pod względem architektonicznym, więc niemal co tydzień coś nowego uroczyście się otwiera. Łarysa kilka razy, dopóki nie zbliżyliśmy się do celu, w języku turkmeńskim głośno pytała przez okno Tukmenek na chodnikach, gdzie byłoby lepiej przejechać i skręcić.

Z ciepłem żegnali się z nami wieczorem grudniowym koło błyszczącego hotelu nasi nowi przyjaciele. A my ze wdzęcznością za przygody chętnie daliśmy Piotrowi, oprócz taryfy 10 manat (tego dnia trochę więcej niż 10 dolarów), jeszcze hojny napiwek...


36-kilometrowa piesza “Ścieżka zdrowia” w górach Kopetdag jest jedną z atrakcji Turkmenistanu. Jest wybetonowana, oświetlona, o szerokości 5 metrów, ma źródła wody pitnej

W poszukiwaniu warkoczyków i kapci “od Chottabycza”


Temat poszukiwania czegoś w narracjach, innych twórczych projektach nie jest nowy: szukają zapałki, jak w filmie “Po zapałki”, zbierają tosty w filmie “Kaukaska branka” czy zgubiony skarb w powieści “Wyspa skarbów”, a nawet zbawicieli cywilizacji w odcinkach “Terminatorów”. Więc do notatek po śladach naszej podróży służbowej został wpleciony warkoczyk podobnej narracji. Szukaliśmy kapcie! Haftowane z zakrzywionymi czubkami! Takie, jak u bohatera radzieckiej powieści-bajki Lazara Łagina “Starzec Chottabycz”, ulubionego przez nastolatków Chottabycza. A jeszcze suszony melon! Ta próśba naszego dobrego przyjaciela, dla którego wykonać ją nam było radością, można nawet powiedzieć, sprawą honoru, okazała się, jak mówią, gwiazdą, dzięki której zapoznaliśmy się z wieloma wspaniałymi ludźmi, a niektórych z naszego zespołu poznaliśmy lepiej. O, jak chcieliśmy przywieźć z miasta, gdzie bywał nasz zamawiający w sowieckich latach 60-tych, w czasach swojej młodości, te kapcie. I suszone melony, obowiązkowo splecione warkoczykami. Wszyscy, z kim spotykaliśmy się, byli zakażeni naszym pragnieniem — za wszelką cenę znaleźć te rzeczy. I trzeba było widzieć, jak ludzie, których pytaliśmy o kapcie, chętnie odpowiadali i radzili, w jakim kierunku należy szukać. Niech wybaczy nas kierownictwo redakcyjne, ale dla nas to “przedsięwzięcie” było całkowicie romantyczne. Byliśmy szczerze zadowoleni, że starsze pokolenie Turkmenów “znają” Chottabycza. I sami dzielili się swoimi wspomnieniami o dziecięcych marzeniach o latającym dywanie, magicznym dzbanku z dżinem, który spełnia wszystkie pragnienia... I tu jest cud: jak się okazało, nasza “obsesja” kapciami w żaden sposób nie zaszkodziła naszej pracy, a wręcz przeciwnie, pomogła jakościowo ją wykonać.


Takie kapcie, szyte w tradycyjnym stylu przez mistrzów turkmeńskich, można uznać za dzieło sztuki ludowej. Znaleźliśmy je na jednym ze stoisk wspólnych białorusko-turkmeńskich targów

Liczyliśmy, oczywiście, że nam pomoże kolega Aleś Karlukiewicz, dyrektor, redaktor naczelny holdingu medialnego “Wydawnictwo “Gwiazda”, który reprezentował na wystawie książki, i jego przyjaciele turkmeńscy. I w pierwszym dniu wystawy pojawił się jego kolega, Kasym Nurbadow, tłumacz na jęzuk turkmeński dzieł białoruskich autorów. Jeszcze w czasach radzieckich, wspomniał, bywał w Homlu, obecnie pracuje w szkole budowlanej. Kasym ma w rodzinie 10 dzieci, a najmłodsza synowa, mądrala: prawie doktorka nauk, specjalistka w Japonii... I “trzyma w ustach jaszmak”, co oznacza: nie otwiera swoje usta w obecności teścia i teściowej. Tradycja symbolizuje szczególny szacunek do rodziców męża. Tutaj pomyśleliśmy, że przynajmniej ktoś w tej dużej rodzinie wie, gdzie szukać kapcie. Być może, milczek powie, jeśli nawiązać rozmowę... Ale, niestety: Aleś z Kasymem mieli swoje plany...

Zapytania zarówno do odwiedzających wcześniej Aszchabad Białorusinów i do lokalnych mieszkańców, w tym wszechwiedzących taksówkarzy, zakończyły się niewielkim skutkiem. Po pierwsze, dowiedzieliśmy się o kapciach: ten egzotyczny towar sami Turkmeni, którzy prowadzą biznes, wcześniej przywozili z krajów arabskiego Wschodu, Turcji. A nawet z Indii. Po drugie, “na żywo” żaden z respondentów w sprzedaży w mieście nie widział, ale słyszał, że takie kapcie “chyba są” czy na rynku Rosyjskim, jak według wieloletniej tradycji w Aszchabadzie nazywane jest centrum handlowe “Giulustan”, czy w sklepach z pamiątkami w pobliżu niego. Po trzecie, nas pocieszali, że wszelkie kapcie — wojłokowe, tekstylne, skórzane — znajdziemy na dużym bazarze Czygałdyk. Ale jak tylko dodawaliśmy, jakie potrzebujemy, słyszeliśmy w odpowiedzi: teraz nie ma, wcześniej wożono, zabłądzicie tam i nie znajdziecie...

Nam, oczywiście, w poszukiwaniu byłaby bardzo użyteczna i magiczna lampa z jej dżinem, i latający dywan... Ale jeśli poważnie, nowoczesny Aszchabad nie jest miastem z bajek “Tysiąca i jednej nocy”. Oto nasza kursywa w notesie z dnia 9 grudnia: “Aby lepiej poznać życie tego miasta od wewnątrz, nie wystarczy, aby przejechać przez oszałamiający, biało-złoty przepiękny Aszchabad. Albo pochodzić po jego pałacach i sklepach. Tutaj, nawiasem mówiąc, wszyscy dobrze wiedzą język rosyjski — trudno się zgubić. Aby obejrzeć Aszchabad, byłoby dobrze, aby pokręcić się na jego bazarze. Lub odwiedzieć stare dzielnicy”. Z bazarem się nie otrzymało, bo był czynny właśnie w tych dniach, kiedy “wrzeła” wystawa: czekaliśmy na wizytę prezydentów Białorusi i Turkmenistanu. Dlatego plan-projekt z bazarem dajemy tym, którzy pojedzie po nas. Nawiasem mówiąc, w wywiadzie, który dawała nam na wystawie Lilija Ananicz, minister informacji (“Mocuje się przyjaźń”, gazeta “Gołas Radzіmy” nr 47, 2015), chodzi o wycieczki prasowe białoruskich dziennikarzy do Turkmenistanu. Cóż, takie wycieczki są bardzo realne.


Jennet Mammedowa, studentka Instytutu Gospodarki Narodowej w Aszchabadzie, wie, gdzie znajduje się Białoruś. Bo jej przyjacielka studiuje w Witebsku

Jeśli chodzi o dziewczęce warkocze, ich w Aszchabadzie — wielka różnorodność. Podziwialiśmy je zarówno na wystawie i na ulicy. Z jedną posiadaczką długich i pięknych warkoczyków nawet się rozgadaliśmy. Jennet Mammedowa studiuje w Instytucie Gospodarki Narodowej w Aszchabadzie. O Mińsku słyszała: jej przyjaciółka mieszka w Witebsku i odwiedza stolicę. Jennet chętnie pozowała przed naszym aparatem, obiecała, że przyjdzie na wystawę. Nawiasem mówiąc, prawie wszystkie dziewczęta w Aszchabadzie noszą tiubietiejki — w języku turkmeńskim “tahję”, i zamężne “boryk”: nakrycie głowy w postaci turbanu w kształcie stożka. Noszą go i wysokie urzędniczki, i badaczki, i aktorki. I emerytki... Jak nam natychmiast się wydało, jedna z nich wykazała do nas, kiedy przysięliśmy na murku przy sklepie na drodze do rynku Rosyjskiego, zainteresowanie. Się rozgadaliśmy. Okazało się, że Oraznabat Dawletowa, starsza nauczycielka, choć jest na emeryturze, ale nadal pracuje: uczy biologii w szkole. I pasjonuje się wyplataniem ze słomy. Zapraszała do szkoły, aby zobaczyć kreatywność uczniów, ale podziękowaliśmy jej i odmówiliśmy. Poradziliśmy: może, za pośrednictwem ambasady białoruskiej uda się jej zorganizować wspólną białorusko-turkmeńską wystawę prac uczniów, nawiązawszy kontakty z jedną z mińskich szkół.

W Kraju Kwiatów i Wiosny


Wciąż odwiedziliśmy rynek Rosyjski. I łatwo znaleźliśmy tam suszonego melona: wacharmańskiego, wyhodowanego w rejonie tyczeńskim, w języku turkmeńskim — wilajecie. Teraz jest sprzedawany takimi kostkami, o wadze nieco ponad funt, owinięty w celofan. Można było jeszcze kupić melon w czekoladzie. Długich warkoczy, powiedzieli młodzi sprzedawcy, nie plotą: moda, jak widać, odeszła, może, gdzieś w aułach są... Ale, pożartowaliśmy, wasze dziewczęta są wierne tradycjom: wciąż plotą warkocze i noszą tiubietiejki — zarówno uczennice i studentki. Chłopcom nasze spostrzeżenie się spodobało. Sfotografowaliśmy jednego sprzedającego suszonych owoców i melonów. A drugi bardzo ożywił się, kiedy dowiedział się, że jesteśmy z Białorusi. Powiedział, że wkrótce pojedzie na sesję do Mohylewa — uczy się zaocznie w Szkole Handlowej, jednak zrezygnował ze zdjęcia. Ale kolorystyczna pani, która sprzedawała świeże warzywa i zioła, pozowała z przyjemnością. Kiedy usłyszała, że chcemy poznać znaczenie słowa “Giulustan”, emocjonalnie wmieszała się do naszej rozmowy z ładowaczami, którzy powiedzieli, że tak się nazywa centrum handlowe. Wszystko, mówi, jest proste: “stan” — to kraj, a “giulu” — kwiaty. Więc odwiedziliśmy Kraj Kwiatów. Widzieliśmy tam i białoruskie produkty: mleko skondensowane z Głębokiego, cukier z Horodzieja, konserwy mięsne z Berezy, przetwory brzeskiej firmy “Santa Bremor”. Zapoznaliśmy się ze sprzedawcą Dewranem, który przez ponad sześć miesięcy sprzedaje białoruskie produkty. Dostarcza je Turkmeńsko-Białoruski Dom Handlowy.


W centrum handlowym “Giulustan” (Kraj kwiatów) są sprzedawane także białoruskie towary. Sprzedaje je, w szczególności, prywatny przedsiębiorca Dewran

Koło rynku Rosyjskiego przez długi czas nie mogliśmy złapać taksówkę. W końcu zatrzymał się młody chłopak z pasażerką na tylnym siedzeniu. Nam okazało się po drodze. Przedstawiliśmy się, zapoznaliśmy się. Gdy Bahar ( “Wiosna” w tłumaczeniu z turkmeńskiego, taką imię miała nasza towarzyszka podróży) dowiedziała się, kim jesteśmy i skąd, nie bez dumy powiedziała: przed chwilą z innymi kwiaciarkami w ogromnym kompleksie szklarni, gdzie pracuje, zakończyła robić wielkie i piękne wieńce z białych i czerwonych róż. Dla delegacji białoruskiej. Mówiąc, wasi jutro będą je składać... Program telewizyjny o tym, jak prezydent Białorusi odwiedził kompleks memoriałowy “Pamięć ludowa” oraz złożył wieniec pod pomnikiem poległych w Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej następnego dnia wieczorem widzieliśmy w telewizji. Wieniec, czy Bahar pracowała nad nim, czy ktoś inny, był bardzo duży i piękny.

A na wystawie na kilka godzin przed otwarciem, obejrzeliśmy wszystkie stoiska białoruskie i turkmeńskie. Znowu szukaliśmy kapcie... Było tam wiele rzeczy z Białorusi: żywność, meble, kuchenki gazowe, tapety, zabawki... Na ulicy — samochody, dźwigi, samolot bezzałogowy, ciągniki, w tym przeznaczone do zbioru bawełny. Obok naszego stoiska Ministerstwa Informacji znajdowało się Ministerstwo Edukacji, do którego przez wszystkie trzy dni wystawy przybywała młodzież. Zainteresowanie do systemu edukacyjnego Białorusi wśród uczniów Aszchabadu jest ogromne. Sąsiedzi mówili, nawet sami słyszeliśmy, jak młodzi ludzie w szczegółach pytali o warunkach dopuszczenia do białoruskich szkół i uczelni wyższych. A potem przychodzili do nas: przekartkować książki, wydane przez “Wydawnictwo “Gwiazda”, Wydawnictwo “Białoruska encyklopedia imienia P. Browki”, ”Narodnaja aswieta”. Nawiasem mówiąc, w Turkmenistanie książka jest czczona, a sami Turkmeni nazywają siebie jednym z najbardziej czytających na świecie narodów. Wielu pytali: czy sprzedajemy książki? Nauczyciele chcieli kupić literaturę metodyczną, rodzice — bajki dla dzieci, gospodynie domowe — książki przepisów kulinarnych, przy tym byli i tacy, którzy interesowali się kuchnią białoruską. A pocztówki z przepisami placek ziemnaczanych rozkupili w pierwszym dniu wystawy. Nawiasem mówiąc, do niej został przygotowany specjalny numer naszego magazynu, poświęcony współpracy białorusko-turkmeńskiej. Na jego łamach — publikacje o spotkaniu w Mińsku prezydentów Aleksandra Łukaszenki i Gurbanguly Berdimuhamedowa, o budowie Garlyckiego Zakładu Przetwórczego, i jak Turkmenistan pomógł przywracać Mińsk w czasach powojennych. I o młodej baletnicy z Aszchabadu, Perwanie Myradowej, która niedawno została przyjęta do trupy baletowej Wielkiego Teatru Białorusi...


W dniu otwarcia wspólnych białorusko-turkmeńskich targów w pałacu wystawowym “Sergi Kioszgi” wystąpił znany zespół “Pieśniary”. I dziewczęta z entuzjazmem robiły selfie z nimi na pamiątkę

Było bardzo przyjemnie dawać nasz magazyn odwiedzającym, wiedząc, że w nim znajdą dla siebie wiele ciekawych rzeczy. Nie mniej przyjemnie było zobaczyć także prezydenta Białorusi, który wraz z turkmeńskimi przyjacielmi zatrzymał się koło naszego stoiska. Tutaj również minister informacji Lilija Ananicz przedstawiła wicepremierowi Turkmenistanu książkę Gurbanguly Berdimuhamedowa, która została opublikowana według programu wydawniczego Ministerstwa Informacji w języku białoruskim. W książce prezydent Turkmnistanu opowiada o swoim dziadku, nauczycielu wiejskim.

Na turkmeńskim “boku” wystawy widzieliśmy stoiska z pamiątkami: można było kupić wyroby z kamienia, dywany, biżuterię, magnesy z widokami Aszchabadu oraz końmi achał-tekińskimi, dumą Turkmenistanu. Próbowaliśmy smacznego ajranu, piliśmy herbatę z ziół górskich. Na jednym ze stoisk kupiliśmy orzechy włoskie w miodzie. A obok — cud! — zobaczyliśmy “staromodne melony” w kształcie długich warkoczy pod szkłem. Ale sprzedawca, powiedzieli jego sąsiedzi-pszczelarze, za ladą tak się i nie pojawiał, “widać, że coś się stało”. Zamknięto było i w następnych dniach wystawy.


Na wspólnych białorusko-turkmeńskich targach w pałacu wystawowym “Sergi Kioszgi” cieszyły się ogromną popularnością stoiska Ministerstwa Edukacji, poszczególnych uczelni wyższych Białorusi. Wykształcenie wyższe i specjalne, otrzymane w kraju braterskim, ceniono w Turkmenistanie, i rodzice chętnie puszczają swoich dzieci na studią na Białorusi

Przy jednym ze stoisk, gdzie sprzedawano dywany i inne wyroby twórców ludowych, zobaczyliśmy małe wojłokowe kapcie, haftowane jasną taśmą, z zakrzywionymi czubkami. Ucieszyliśmy się! I poprosiliśmy uszyć dla nas większego rozmiaru — na zamówienie. Mistrzyni zrobiła je już następnego dnia! Choć nie są dokładnie “Chottabycza”, ale z pstrą taśmą, która się nazywa: ałdżała. U Turkmenów jest to talizman od zawiści, złego oka.

A jeszcze przy tym samym stoisku rozgadaliśmy się z Batyrem Meredowem. Skromny człowiek, jak się okazało, studiował w Brześciu i poślubił Białorusinkę Marię. I jego brat mieszka i pracuje w Baranowiczach.

Taki jest wspaniały nasz świat, o którym często mówimy, że jest mały. Niejednokrotnie byliśmy przekonani w swoich podróżach: na całym świecie można spotkać ludzi, którzy w jakiś sposób są związani z Białorusią. A jeśli ktoś z nich mówi z entuzjazmem o niej, na pewno, ogarnia cię duma. I o takich spotkaniach w Aszchabadzie jeszcze opowiemy.

Iwan i Walentyna Żdanowicze

Mińsk-Aszchabad-Mińsk
Заметили ошибку? Пожалуйста, выделите её и нажмите Ctrl+Enter